Kahlen to syrena, która musi być posłuszna rozkazom wydawanym jej przez Ocean. Jej głos, odbierający rozsądek i budzący pragnienie rzucenia się w morską toń, jest śmiertelnie groźny dla ludzi. Akinli to zwyczajny człowiek – pełen ciepła, przystojny chłopak, dokładnie taki, o jakim od dawna marzy Kahlen. Jeśli się w nim zakocha, narazi ich oboje na ogromne niebezpieczeństwo… ale nie jest w stanie wytrzymać rozłąki. Czy zaryzykuje wszystko, by pójść za głosem serca? Debiutancka powieść Kiery Cass, autorki kochanego przez czytelniczki cyklu „Rywalki”.
Wydawnictwo: Jaguar
Data wydania: 2016-03-16
Kategoria: Dla młodzieży
ISBN:
Liczba stron: 420
Ile to razy nauczyciele zwracali uwagę swoim uczniom, aby nie rozmawiali na lekcji i nie przeszkadzali innym? Zapewne wielu z was zostało upomnianych, a nieliczni dorzucą, że za nieposłuszeństwo dostali bardzo długą, negatywną uwagę do dzienniczka. Ja sama pamiętam, jak nawet kazano mi się rozsiadać z koleżanką, gdy już nasze rozmowy przekraczały pewną granicę. A co by było, gdyby każdy umiał powstrzymać się od wydawania jakichkolwiek dźwięków i udzielał się tylko proszony?
Kahlen po części może to spełnić. Mogłaby udzielić odpowiedzi tylko poprzez pismo, bo jej głos mógłby... zabić.
Kahlen to syrena, która musi być posłuszna rozkazom Matki Ocean. Parę razu do roku musi wykorzystać swój głos do tego, aby nakarmić Ją nieświadomymi swego losu ludźmi przebywającymi w tym czasie w Jej ramionach, gdy resztę dni musi uważać, aby nikogo nie skrzywdzić. Dziewczyna może jedynie rozmawiać ze swoimi siostrami, ale tylko wtedy, gdy nie ma w pobliżu człowieka. Dźwięk jej głosu oddziałuje w każdym zakątku świata, a syrena z trudem znosi los pomocnicy największej Zabójczyni.
Do końca służby pozostało jej już niewiele lat. Wtedy zostanie uwolniona od swojego obowiązku i stanie się na powrót zwykłą śmiertelniczką oraz będzie musiała nauczyć się żyć od nowa. Jej pamięć zostanie wymazana. Wszystko zacznie z czystą kartą. Kahlen czeka na ten moment z ogromnym utęsknieniem, lecz nigdy nie przypuszczała, że coś spowoduje u niej morze zwątpień. A raczej ktoś.
Akinli to zwyczajny człowiek o złotym sercu. To zawsze o takim mężczyźnie marzyła dziewczyna, lecz wiedziała, że w tej chwili nie może sobie pozwolić na takie uczucia. Miłość jednak miała inne plany. Od tego momentu ich losy plączą się i ciężko rozerwać to połączenie. Kahlen wie, iż to nie może się dobrze skończyć, ale postanawia zaryzykować. Pewnym krokiem przechodzi przez próg rutyny przesiąkającej Akinlego.
Tylko czy ta miłość ma jakiekolwiek szanse? Czy Kahlen wie co robi, gdy ryzykuje odkrycie swojej tajemnicy, byle tylko być blisko chłopaka? I jak zareaguje Matka Ocean, gdy odkryje całą prawdę?
Bo prawdziwe uczucie jest w stanie przetrwać wszystko.
Pamiętam, jak kiedyś uwielbiałam pewien serial dla dziewczyn, gdzie głównymi bohaterkami były trzy dziewczyny, które pewnego razu zostały przemienione w syreny. Wręcz niecierpliwie oczekiwałam każdego nowego odcinka, a powtórki były dla mnie dodatkową porcją ulubionego deseru. Z czasem jednak wyrosłam z niego, ale tematyka tych mitycznych stworzeń kołatała w mojej głowie i gdy dostrzegłam zapowiedź [Syreny] powiedziałam sobie jedno - warto zapoznać się z tą książką. Tylko czy po skończonej lekturze chciałam pozostać tytułową syreną? A może prosiłam o to, aby Matka Ocean zabrała mnie na samo dno i odebrała życie?
,,Nasza pamięć jest jak wadliwy aparat fotograficzny - nie możemy być pewni, że obraz, który staramy się uchwycić będzie rzeczywiście wyraźny."
Tempo całej powieści przybrało formę nieobliczalnego Oceanu: z początku tafla wody była nieskazitelna i nieskalana żadnymi bruzdami, lecz po pewnym czasie zaczęły ukazywać się niewinnie wyglądające fale, które z każdym kolejnym rozdziałem zwiększały swoją objętość, aby na końcu wywołać czytelnicze tsunami! Jednak pewne szczegóły nie pozwoliły mi do końca odczuć skutków tej atmosfery, ale o tym za chwilę.
Pierwsze sto stron to tak naprawdę powolne wprowadzenie do świata Kahlen i ukazania nam, z czym dziewczyna musi się mierzyć jako syrena. Chociaż Ona (Matka Ocean) oszczędziła ją i dała jej szansę przeżyć znakomitą przygodę swojego życia - co główna bohaterka wykorzystuje - ale kiedy przychodzi moment śpiewu... wtedy już nie jest tak kolorowo. Największe zmiany w życiu Kahlen zachodzą dopiero wtedy, gdy na swej drodze spotyka dobrodusznego Akinlego. I w tym momencie akcja powieści nabiera prędkości, wzburzone fale literek uderzają o piaszczystą plażę czytelnika, jednak powiem jedno - miłość od pierwszego wejrzenia jest przereklamowana i mogłam odczuć tego potęgę.
Jak byłam zainteresowana kreacją syren i jej ograniczeniami związanymi z przebywaniem między ludźmi, tak mniej obchodziło mnie wyolbrzymione ogromne uczucie rosnące między dziewczyną a jej wybrankiem serca. Może jestem sadystką, ale wolałam czytać opisy związane z potworną naturą stworzeń potrafiących swoim głosem zmusić kogoś do pozbawienia się życia poprzez utonięcie czy zachłyśnięcie wodą, niżeli czytać prawie pieśni pochwalne związane z Akinlim. Czy w ogóle normalnym jest to, że znajdujesz nastolatkę, która nie może mówić, ,,nie ma bladego pojęcia" o swoim pochodzeniu i o tym, jak się tutaj pojawiła i zapraszasz ją do siebie, zamiast odwieźć na najbliższy posterunek policji? Tak, wiem - to zepsułoby całą romantyczną otoczkę, jednak trzeba być naprawdę głupim, aby zaufać obcej osobie, która nawet nie jest w stanie odezwać się do ciebie. I ta wybuchająca miłość w przeciągu kilku dni? Chyba jestem za stara, aby wierzyć w takie bajki. Gdyby wyciąć ten nieszczęsny fragment to powiedziałabym, że książka jest znakomita. A jako że jest to główny wątek to... cieszę się, że wcześniej mogłam przeczytać coś znacznie realniejszego.
,,Pływanie było działaniem, latanie uczuciem."
Kahlen to taki typ głównej bohaterki, której na początku współczułam, a zarazem zazdrościłam życia w niezniszczalnym ciele i przeżywania tylu przygód, na które zwykły śmiertelnik nie może sobie pozwolić. Chociaż była ukazana jako niespełniona romantyczka, tak na początku nie odczuwałam tego zbyt mocno i kibicowałam jej w wytrzymaniu tych wszystkich lat, jakie musiała przeżyć jako syrena. Swoją miłość przelewała na siostry i troszczyła się o nie. Jednak bywały momenty, gdy musiała odpocząć i zdystansować się do otaczającego ją świata - wtedy też ją rozumiałam. Miłość ukazała jednak jej najgorsze cechy, gdy ryzykowała życie sióstr, aby walczyć o swoje. To było samolubne ze strony dziewczyny i od tego momentu pałałam do niej niechęcią. Właśnie z tego powodu (i tej nieszczęsnej pogody widniejącej za naszymi oknami) nie miałam ochoty kontynuować książki i odstawiłam ją na półkę. Dopiero po kilku dniach do niej wróciłam i traktowałam losy Kahlen z przymrużeniem oka.
Chociaż w drugiej połowie książki główna bohaterka wydawała mi się przerysowana, tak nie mogę powiedzieć o jej siostrach, które automatycznie zdobyły moje serce. Miaka, Elizabeth, a nawet Aisling - wszystkie miały to coś, co nie pozwala człowiekowi ich nie lubić. Owszem - ta ostatnia nie grzeszyła serdecznością i nie emanowała radością, jednak wyróżniała się na tle pozostałych, dając się zauważyć. Gdybym miała wybierać, którą z syren najbardziej lubię to wskazałabym właśnie ją. A pewne nowiny na jej temat są dla mnie pieczątką potwierdzającą to, że jest wyjątkowa. Z chęcią przeczytałabym o niej oddzielną książkę, ale śmiem przypuszczać, że nigdy do tego nie dojdzie... A co mogę powiedzieć o Akinlim? Kiedy autorka dopuściła go do głosu to miałam ochotę uciekać w siną dal. Ale przyznam jedno - idealnie pasował do Kahlen. Obaj przesadzeni bohaterowie tworzą idealną (mdłą od słodyczy) całość.
No i jakże mogłabym zapomnieć o bezlitosnej, ale również kochającej bezgranicznie swoje córki Matce Ocean, która została ukazana w prawdziwym świetle. Autorka doskonale podkreśliła jej nieprzewidywalność i potęgę, za co ją mogę - z czystym sumieniem - pochwalić.
Wątek miłosny? Jak dla mnie można nabawić się czytelniczej cukrzycy, a to nie służy nikomu. Chociaż romantycy będą zadowoleni z takiego obrotu spraw, gdy dla mnie związek po niecałym tygodniu znajomości wydaje się absurdalny i niezwykle... sztuczny. Chociaż znam taką osobę, która związała się z chłopakiem po dwóch tygodniach znajomości, co także nie wywołało u mnie pozytywnych emocji. Tak czy siak to kolejny przerysowany aspekt, ale nie mogę zapominać, że książka skierowana jest do nastolatek. Przyznam jednak, że to daje złudne nadzieje młodszym czytelniczkom, które marzą o TAKIEJ miłości.
,,Wszyscy uważają, że śmierć to smutne zakończenie, ale to nieprawda. Gdyby tak było, każde życie byłoby po prostu tragedią."
Chociaż mogłabym się przyczepić do wielu schematycznych fragmentów, które napatoczyły się na mnie w trakcie czytania [Syreny], tak muszę przyznać, że Kiera Cass wie, jak tworzyć. Chociaż jej kunszt pisarski nie jest na wysokim poziomie i nie zdobędzie Literackiej Nagrody Nobla, to jednak umie oczarować czytelnika swoim łączeniem słów, co skrzętnie wykorzystuje. Autorka stawia na naturalność i to się chwali, lecz z czasem prostota tekstu może przytłoczyć każdego i wypadałoby wtrącić co nieco świeżości w dany fragment. No i - oczywiście - nie przeciągać strun.
[Syrena] ma na celu ukazanie wszystkim, że nieważne kogo obdarzamy uczuciami, ale ważne jest to, by były one szczere i pochodziły z głębi serca. Dlatego warto ukazywać swoim najbliższym to, że są dla nas wyjątkowi i nikt nie jest w stanie ich zastąpić.
Z serii ,,rozkminy bluszczyny": Ciekawe, czy ja dałabym radę jako syrena, jeżeli chodzi o to życie w ciszy, gdy jest się między ludźmi. Przecież ja jestem taką gadułą, że... No dobra... Musiałabym żyć w odosobnieniu, rozmawiając sama ze sobą. Tylko to by mi pozostało...
Podsumowując:
Chociaż [Syrena] nie należy do tych ambitnych lektur, to jednak czas spędzony z nią uważam - w większości - za udany. Dzieło Kiery Cass to lekka powieść, idealna na spokojne wieczory, gdy człowiek chce się zrelaksować i odetchnąć od codziennego życia. Oczywiście osoby stroniące od romansów powinny sięgnąć po ten tytuł w ostateczności, żeby nie spotkała ich tak przykra niespodzianka, jak mnie. A ci, co kochają tego typu klimaty - śmiało możecie wydać na nią swoje ostatnie pieniądze!
Wkrocz w świat bajecznych sukni i niesamowitego romansu dzięki tej pięknie ilustrowanej kolorowance inspirowanej bestsellerową serią Kiery Cass ,,Rywalki”...
Nigdy nie zazdrościłam szlachetnie urodzonym. Nie pragnęłam zostać wybrana. I nie chciałam brać udziału w konkursie, w którym stawką jest małżeństwo...
Przeczytane:2019-03-10,
Cyklem „Selekcja” zachwyciłam się, bo opowiadała o takim Kopciuszku, który z nikogo stał się królową. Wydana, jak do tej pory, w czterech częściach wcale, a wcale mi się nie dłużyła, a wręcz przeciwnie! Bardzo chciałam przeczytać kolejne tomy, a później, co się wydarzyło dwadzieścia lat później, kiedy to księżniczka ma dokonać wyboru męża. Kierę Cass polubiłam za „Rywalki”, a za „Syrenę” mogłabym przestać. Jednakże zdaję sobie sprawę, że jest to pierwsza książka, jaka wyszła spod pióra pani Cass i nie jest ona idealna.
Kahlen jest syreną, którą stała się za sprawą Matki Ocean, a żeby żyć musiała zgodzić się na układ i odsłużyć sto lat służąc i przyzywając swym głosem statki, by karmić Ją ludzkimi istnieniami. Wraz ze swymi siostrami – syrenami, stanowiły niebezpieczną mieszankę piękna i wdzięku ze śmiercią i grozą. A cóż robić, gdy Ona ich nie potrzebuje? Zwiedzały świat po kilka razy, aż się nim znudziły. Kahlen zaczęła, więc uczyć się migowego, a następnie przebywać z niemymi dziećmi.
„Wydaje się, że cenimy indywidualność, lecz tylko do pewnego stopnia. Gdy to, co wyróżnia daną osobę, jest dla nas zbyt trudne do zrozumienia lub okazuje się zbyt kłopotliwe, ignorujemy tę cechę i duszę, w której zamieszkała, żeby nie rezygnować z własnego komfortu. Co dzięki temu osiągamy?”
Któregoś dnia, gdy Kahlen zostało niespełna dziewiętnaście lat, stało się coś, przez co nie mogła się otrząsnąć i pragnęła spokoju, dlatego Matka Ocean przeniosła ją do wschodnich wybrzeży Stanów Zjednoczony. Tym sposobem, poznała Akinlego, chłopaka po przejściach, ale chętnego by jej pomóc.
Kiedy sięgałam po tę książkę, gdy miałam ją w rękach i patrzyłam przez chwilę na jej, nie ukrywajmy, bardzo ładną i przyciągającą wzrok okładkę, to liczyłam na książkę, która totalnie zapanuje nad moimi myślami. Która sprawi, że nie będę umiała się od niej oderwać i w ciągu jednej nocy albo, chociaż dnia, ją przeczytam tak jak dla przykładu „Jedyną”. A co się okazało? Że widywałam się z tą książką, co wieczór przez kilka dni, czytałam ją i czytałam, lecz pierwsze sto dwadzieścia stron wydawało mi się totalnymi zapychaczami. Równie dobrze, można by wcześniejsze życie Kahlen opisać na pięćdziesięciu stronach. Początek był dla mnie (z ręką na sercu i wielkim smutkiem przyznaję) nudny i mało interesujący. Dopiero później, kiedy spotkała Akinlego, akcja jakoś nabrała sensu, jednakże też nie do końca. Ktoś, kto liczy na wartką akcję, jak choćby… w książce „Ogień i woda” Victorii Scott, to się zawiedzie. Nie ma, co porównywać tych dwóch książek, bo tyczą się zupełnie innej tematyki.
Nie potrafię pozbyć się wrażenia, że „Syrena” tak bardzo przypomina „Małą syrenkę” z drobnymi różnicami. W książce, Kahlen podlega Matce Ocean, a jej głos przynosi śmierć. Poznaje przystojnego chłopaka, porozumiewa się z nim za pomocą kartek i mowy ciała. A „Mała syrenka”? Różnica polega na tym, że Arielka sama postanowiła oddać głos, by mieć nogi i stanąć na piaszczystej plaży, ale przecież też ją znalazł książę. Te dwie bohaterki pragnęły poznać prawdziwy smak miłości, ten słodko-gorzkawy smak, tak charakterystyczny dla tegoż uczucia. W przypadku Arielki, wiemy jak się to skończyło, a co z Kahlen? Kto ciekawy, niech się przekona.
„Byłem idiotą. Co za kretyn zakochałby się tak szybko, i to na zabój w nieznajomej? To nie było normalne, ale z drugiej strony nic już nie było normalne. Żałowałem, że nie mogę cofnąć czasu o kilka lat, poukładać spraw na nowo i wcisnąć przycisku odtwarzania.”
Co do samych postaci… Kahlen była dobra, posłuszna Matce Ocean do czasu aż się nie zakochała. Akinli, chłopak, który niejedno w życiu przeszedł, był wręcz ideałem, jeśli mówić o rozkochaniu w sobie dziewczyny. Tak naprawdę to wszystkie postaci przysłoniła mi główna sprawczyni nieszczęsnego losu tylu syren – Matka Ocean. Na pozór zimna i nieprzystępna, okazała się współczującą istotą i niemalże… ludzką. Wydawała mi się najbardziej skomplikowana, ale też i otwarta jak księga, z której można czytać. Mam wrażenie, że tą trójkę cechowało jedno: pragnienie miłości, w myśl powiedzenie kochać i być kochanym.
Podsumowując ten już dość długi wywód… książkę mogę i chcę polecić, ale osobom, które lubią baśnie, które lubią rozwijający się bardzo powoli romans, oraz takim, które w jakiś sposób lubią syreny. Ja osobiście przeczytałam mało książek, gdzie główna postać to syrena, muszę to po prostu nadrobić. Książka Kiery Cass, jest tak różna od „Rywalek”, ale nie mniej gorsza, choć da się odczuć nieco różne style. Mimo wszystko, cieszę się, że mam ją na półce.