Po nagłej śmierci rodziców Beata próbuje odzyskać spokój. Nie jest to łatwe, ponieważ krótko po pogrzebie pojawiają się śledczy, podając w wątpliwość tezę o wypadku. Z każdym dniem w głowie Beaty wykluwa się więcej pytań, a znalezione przez nią pamiętniki ciotki Matyldy rzucają nowe światło na przeszłość całej rodziny.
Odkrywane tajemnice zachwieją życiem kobiety. Żadna wartość nie pozostanie pewnikiem.
Wydawnictwo: Prozami
Data wydania: 2014-10-24
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 300
To moje pierwsze spotkanie z autorką, na pewno jednak nie ostatnie! To książka, którą pamiętać będę długo, bo za tą okropną, tandetną okładką skrywa się przejmująca do bólu historia rodziny.
O treści właściwie nic nie można powiedzieć, by zbyt dużo nie zdradzić. Powiem tylko, że to zaskakująca, niebanalna i niepozbawiona minusów (ale one nie są istotne aż tak, by o nich mówić) opowieść o rodzinie, o miłości, stracie, o tajemnicach, które niejako „przy okazji” wychodzą na jaw.
Niech nie zwiedzie Was ta okładka, sugerująca naiwny romans czy inne lekkie babskie czytadełko, nic z tych rzeczy! To historia, która wbija w fotel, nie pozwala zasnąć i zmusza czytelnika do innego spojrzenia na ludzi nas otaczających.
Bardzo mocna książka, nie mogłam zasnąć po skończonej lekturze i jeszcze długo będę myślała o Matyldzie i białych różach…
Powieść Magdaleny Zimniak kusi pastelową okładką i pozytywnie brzmiącym tytułem - "Białe róże dla Matyldy". Zwykła i lekka obyczajówka, prawda? Kiedy kupowałam powieść na warszawskich targach książki w 2015 roku też tak myślałam... Ba, nawet kiedy zaczynałam czytać (nie psułam sobie wcześniej lektury zagłębianiem się w recenzje czy opis) nie przypuszczałam z jakim kalibrem przyjdzie mi się zmierzyć...
W wypadku samochodowym zginęli rodzice Beaty i właśnie dziś, wraz z mężem Konradem i ciotką Matyldą, młoda kobieta zmierza na ich pogrzeb. Po ceremonii ciotka mdleje i zostaje przewieziona do szpitala, gdzie ma dojść do siebie po stracie siostry.
W trakcie pogrzebu Konrad odbiera telefon z policji - są nowe dowody w sprawie wypadku... Komisarz twierdzi, że to nie był wypadek, gdyż ktoś majstrował przy układzie hamulcowym. Czy mieli wrogów? Beata rozpoczyna śledztwo na własną rękę - szpera w służbowym komputerze matki, rozmawia z jej przyjaciółką... Wciąż pojawiają się nowe informacje i tropy a podążając krok po kroku odkrywa, że życie jej rodziny wcale nie było tak krystaliczne :) Najpierw natyka się na tajemnice ojca i matki, potem ciotki...
Karmiąc koty w domu Matyldy znajduje fotografię ze ślubu ciotki oraz jej dzienniki, do lektury których udziela sobie pozwolenia... Poznaje z nich inny obraz rodziny. Odkrywa mroczne sekrety, dowiaduje się jak wyglądało nastoletnie życie swojej mamy i jej siostry. Beata nie przypuszczała, że Matylda była dzieckiem krzywdzonym, niezauważanym i karanym a sposób jaki znalazła, by zwrócić na siebie uwagę i otrzymać trochę troski i miłości jest przerażający!
Jak dobrze, że Beata wzięła urlop w pracy... Każdą możliwą chwilę wykorzystuje na czytanie dzienników, ukrywa ten fakt nawet przed mężem... To co znajduje, powoduje u niej - zresztą u mnie też - jeżenie się włosów na głowie!
O ile początek książki i wyznania Matyldy były mocne o tyle od połowy powieści zaczyna się wręcz horror.
Nie do wiary do czego ta kobieta była zdolna.
Nie do uwierzenia co potrafiła zrobić, by otrzymać choć gram zrozumienia, pocieszenia, miłości czy czułości...
Uczucie grozy u czytelnika potęguje zmienność narracji - Beata w teraźniejszości, Matylda w przeszłości lub treść jej dzienników... Nie ma wyraźnie oddzielonych momentów zmian narracji, co powoduje, że można zagubić się w zawiłościach fabuły. Śmierć rodziców Anki i Matyldy przeplata się ze śmiercią rodziców Beaty. Tajemnice obu rodzin zaczną wychodzić na jaw. Czasem trudno uwierzyć, że to wszystko mogło się wydarzyć... Że coś takiego mogło zrodzić się w umyśle, nawet chorym...
Umysł czytelnika nie odetchnie, wszystko się pomiesza... Nerwy będą napięte do granic możliwości. Wielokrotnie będziecie w ogromnym szoku. Nie zdradzę Wam żadnych szczegółów, nie potrafię opisać tego, co zaserwowała nam Magdalena Zimniak. Nawet nie chcę... Sami przekonajcie się do czego zdolni są ludzie. Gwarantuję Wam rollercoaster emocji.
Wiem, że moja recenzja nie psuje Wam zabawy przed przeczytaniem tej książki. Wierzę, że zachęciłam. Muszę wspomnieć, że powieść opowiada o chorobie nazwanej zespołem Münchhausena oraz zastępczym zespole Münchhausena, ale nie czytajcie o tym wcześniej. Dajcie się ponieść...
Podsumowując - "Białe róże dla Matyldy" kryją w swej pudrowej okładce makabryczną treść. Tajemnice, traumy, niespodzianki i choroba, która sprawuje władzę nie tylko na osobą nią dotkniętą, ale też nad jej działaniami względem innych. Ta książka intryguje, poraża i na długo pozostaje w pamięci... To trudna emocjonalnie lektura dla osób wrażliwych, zwłaszcza matek - polecam dobrze przemyśleć czy po nią sięgniecie, choć oczywiście warto! Może po prostu melisa wcześniej? :)
recenzja pochodzi z mojego bloga:
Mocna i wciągająća powieść.Momentami ją odkładałam by znów wziąść spowrotem.polecam
W jednym z warszawskich kościołów Julia znika podczas mszy. Prowadząca śledztwo nadkomisarz Krystyna Farkas, odkrywa, że to nie pierwsze zniknięcie w tej...
Kiedy przed laty Katarzyna opuszczała Polskę, nie był to zwykły wyjazd lecz ucieczka. W Silver Spring pod Waszyngtonem próbowała ułożyć życie na nowo -...