Drugie miejsce w konkursie literackim „Kolory życia” (organizowanym przez wydawnictwo Prószyński i S-ka wespół z „Claudią”) zajął Janusz Koryl, powieścią „Zegary idą do nieba”. Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ta książka przypomina „Prawiek i inne czasy” Olgi Tokarczuk. Zaryzykuję też stwierdzenie, że Janusz Koryl jest od uznanej autorki po prostu o (to) niebo lepszy.
Tom „Zegary idą do nieba” nie imponuje objętością – to zaledwie sto dwadzieścia stron. Sto dwadzieścia stron świetnej prozy. Koryl nie próbuje zwodzić czytelników aluzjami literackimi, religijnymi, naukowymi etc. Nie okłamuje odbiorców, nie pozuje na kogoś lepszego – i tym od autorki „Prawieku” się różni. Podobnie jak u Tokarczuk natomiast, bohaterami powieści są mieszkańcy maleńkiej wioski, położonej z dala od wielkiego świata. U Koryla wieś nazywa się Czarna, a tutejsi ludzie nie są pewni, czy gdzieś istnieje inny, lepszy świat, czy może cała rzeczywistość zbudowana jest na tej samej zasadzie, na której istnieje Czarna. Wśród mieszkańców – jak w „Prawieku” – znajdują się i pijacy, i miejscowi kryminaliści, i kobiety lekkich obyczajów, i zazdrosne baby, i ludzie pozbawieni zdrowych zmysłów. Przekrój społeczeństwa jest więc dosyć typowy i raczej mało optymistyczny. Kolejne sekwencje powieści przedstawiają mieszkańców Czarnej w jednostkowych uniwersalizowanych, charakterystycznych dla nich sytuacjach i przeżyciach. Poszczególne rozdziały prezentują tragedie bohaterów – nieszczęścia w dążeniu do bycia szczęśliwym. Szymek Żybura pod wpływem uwielbienia dla Adama Małysza buduje we wsi skocznię narciarską. Jako pierwszy chce ją wypróbować – przy niefortunnym skoku skręca sobie kark. Grabarz Marciniak chce zobaczyć plamy na słońcu – w wyniku eksperymentu traci wzrok. Rytm egzystencji wyznaczają zaś kolejne zgony. Bronek zakochuje się w jednej z Ukrainek – prostytutce pracującej w miejscowym burdelu „Afrodyta”. Kiedy pojmuje, że źle ulokował uczucia, popełnia samobójstwo. Gienek Wiśniewski, miejscowy bandyta, ginie, zlinczowany przez okolicznych chłopów. Małe dramaty, małe sensacje – budują życiorysy mieszkańców Czarnej. Ksiądz Borowik stara się uprościć codzienne problemy. Jest wyrozumiały dla chłopów, by zmniejszyć wstyd przy spowiedzi – numeruje grzechy i wysłuchuje potem tylko liczb. Najczęstsze zresztą to jedynka i dwójka – opilstwo i zdrada małżeńska. Celują w tym chłopi, spędzający czas w karczmie lub w burdelu. Baby – zupełnie jak u Reymonta – wypędzają ze wsi piękne Ukrainki, zagrożenie ich małżeńskiego „szczęścia”. Zresztą prowodyrka buntu zostanie za to surowo ukarana… Życie w Czarnej składa się z takich właśnie małych wydarzeń. Toczy się swoim trybem, a cykliczność czasu rządzi wsią. Bohaterem, który zupełnie zmienia wydźwięk powieści, jest przeszło sześćdziesięcioletni Mateusz Walaszek, przez miejscowych zwany Pojebusem. Pojebus w wieku czternastu lat stracił w wypadku samochodowym rodziców, a w efekcie też zdrowe zmysły. Od tamtej pory Pojebus zaczyna zbierać zegary i zakopywać je w ogrodzie. Na mogiłkach zapala świeczki. Mieszkańcy, przyzwyczajeni do tego dziwactwa, znoszą do niego popsute czasomierze, zaś Walaszek urządza przedmiotom pogrzeby. Robi to w określonym celu – żeby zatrzymać czas… Niecodzienny pomysł przypisany miejscowemu nieszkodliwemu wariatowi nie umniejsza poetyckości książki. Narracja Koryla jest z jednej strony idealnie dopasowana do fabuły, z drugiej zaś okazuje się nieco baśniowa, nieprzezroczysta i unikalna.
„Zegary idą do nieba” to powieść, która – choć sprawia wrażenie silnie zakorzenionej w wiejskiej zwyczajności – urzeka nietypowym rozwiązaniem. Jednostkowe wypadki zyskują wymiar globalny, decyzja, czy nawet impuls może zmienić losy ludzkości. Wszystkie wydarzenia w tajemniczy choć logiczny sposób łączą się ze sobą – jednak mimo tej logiki przyszłość nieodmiennie jest nieprzewidywalna. Czasami ujawnia Janusz Koryl pokłady ironii, tworzy scenki humorystyczne, zabawne mimo tragizmu sytuacji. Przeważnie jednak zwycięża opis obyczajowy z pesymistycznymi rozwiązaniami. Scenki przedstawiające przygody poszczególnych bohaterów są bardzo krótkie i przez to też przesycone treścią. Nie ma obaw, że książka zdąży się znudzić, raczej pozostawi niedosyt, może okraszony melancholią. Pewne jest, że warto po nią sięgnąć – choćby żeby zobaczyć połączenie niebanalnych pomysłów z dobrą narracją. Tajemnice życia człowieka, ukryte lęki i świadomość przemijania – to wszystko jest tematem utworu Koryla. Książka wciąga. Zachęcam do lektury.
Śmierć nosorożca to pełna tajemnic i magii opowieść o tym, co w ludzkim życiu jest ważne, a co tylko takim się wydaje. Tu wszystko staje się możliwe: samobójcza...
Na jednym z rzeszowskich osiedli znaleziono zwłoki młodego chłopaka. Jego śmierć była efektem samobójczego skoku z szóstego piętra wieżowca. Wkrótce potem...