Znów poczuł, że jest na szczycie swojego losu, w punkcie, w którym nie ma nic powyżej, że osiągnął granicę szczęścia. I zląkł się, że w okół jest już tylko przepaść.
Za każdym razem, kiedy słyszę o bezczelnym, potężnym lub odważnym debiucie młodego polskiego autora, mam ochotę wołać o pomstę do nieba. Jakoś te debiuty nie bardzo do mnie przemawiają. Często brakuje w nich głębi, spokoju, przemyślanej fabuły, tak charakterystycznych dla twórczości pisarzy dojrzałych - gubią się gdzieś w nadmuchanym nowatorstwie i przekleństwach odmienianych przez wszystkie przypadki (tyle, jeśli chodzi o odwagę). Ten debiut został określony każdym z tych przymiotników, lecz każdy z nich jest użyty słusznie. Trzeba mieć bowiem bezczelność i odwagę Olgierda Świerzewskiego, by stworzyć w debiucie tak potężne i literacko doskonałe dzieło, jak jego Zapach miasta po burzy.
Rosja radziecka, koniec lat 70-tych, rosyjscy szachiści, schyłek rządów Breżniewa i jego realnego socjalizmu, nieuchronny schyłek pewnej epoki, którego wcześniej nikt się nie spodziewa. Historia (historie?) kilkorga ludzi z pokolenia schyłku, których czasem ten schyłek uskrzydla, czasem - pokonuje. Ludzi, którzy żyją w tej sinusoidzie częściowo z powodu warunków społecznych, częściowo z racji własnych predyspozycji. Kochają, nienawidzą, nienawidzą kochając, podróżują po kraju, chłoną wódkę, grają w szachy na najwyższym możliwym poziomie, a wódka pochłania ich świat. A wszystko to dzieje się w kraju, w którym nawet w szachy gra się ku chwale ojczyzny (są bowiem symbolem siły umysłu socjalistycznego) i władzy, a za przygotowanie młodzika do wygranej z mistrzem kraju można otrzeć się o więzienie. Kraju, w którym niemal zerowym echem odbija się śmierć trzystu osób na meczu piłkarskim lub zestrzelenie cywilnego samolotu, a wódką zapija się na przemian smutki lub radości. Brzmi absurdalnie? A może znajomo? Im dalej wkracza się w ponad 700-stronową powieść Świerzewskiego, tym głośniej słyszy się w głowie zdanie Szczerka z jego Przyjdzie Mordor i nas zje: to po prostu normalny kraj, tylko że chujowo urządzony.
Przez 731 stron czułam zapach nie tylko miasta po burzy, ale i wszystkich innych zapachów dzieciństwa, które przypadało na przełom lat 80-tych i 90-tych, równie przełomowych dla nas i dla naszych politycznych sąsiadów z tej samej strony żelaznej kurtyny. Znaczenie tytułu odbijało się na każdej niemal kartce i było odczuwalne w sposób niemal fizyczny. Tak, to chyba właściwe określenie - ta książka boli fizycznie. Ale jest to ból oczyszczający niemal jak miejska burza.
Choć nie grałam nigdy w szachy, zawsze miałam wielki szacunek dla tego sportu, który teraz, po lekturze powieści Świerzewskiego, uległ zwielokrotnieniu. Autor bowiem ukazuje je w taki sposób, że odbiera się szachy już nie jako grę czy sport, ale sztukę - można z nich coś wyczytać, wyśnić, wygrać, wymarzyć, wymalować. Autor maluje je słowami w tak sugestywny sposób i z takim wyczuciem, że choć pewnie jedna czwarta książki jest opisem partii szachowych, nie nuży to ani przez chwilę. Co więcej, można momentami odnieść wrażenie, że pisarz czyta w myślach czytelnika i zmienia konwencję opisywania rozgrywek, zamieniając ją na relację prasową lub telewizyjną, dialog czy wspomnienia. Nie wyobrażam sobie, co podczas lektury czują miłośnicy tej gry królów, inteligentów i... genseków...
Mało jest debiutów autorów, których język jest tak literacki, zgrabny i wysublimowany, a jednocześnie niepozbawiony poczucia humoru, jak u Świerzewskiego. Jego upał, który odbierał myślom lekkość, bezbarwne echo czy melancholia, która szkodzi na wątrobę to tylko próbka umiejętności autora, po inne odsyłam do lektury. Na uwagę zasługuje także wydanie Zapachu... - mniej może ze względu na okładkę, ale bardzo dobre pod względem opracowania - gdyby nie świetnie skonstruowane merytoryczne przypisy, część niuansów niewątpliwie pozostałaby czytelnikowi niedostępna.
Zapach miasta po burzy to powieść mądra, przenikliwa. Powieść o tym, że można o czymś marzyć wiele lat, realizacji celu poświęcić życie, a potem dostać to i nie poradzić sobie z ciężarem nagrody, gubiąc cel i środki. Ten cel i poświęcenie dotyczy także kraju, w którym przyszło bohaterom żyć - bo są tylko jego lustrzanym odbiciem. Bo po burzy pachnie też Rosja. Bo tam nad Wołgą, można odzyskać rozum lub stracić go do reszty.
12 moich żon to opowieść o Malcolmie Starskim, młodym prawniku brytyjskim, który już jako młodzieniec wytyczył sobie życiowy cel: znaleźć miłość...
ZERO skrupułów, ZERO empatii, ZERO moralności Aleks Rymer, specjalista w Green Stone jest niczym cyborg, doskonale wytrenowany najemnik, który zniszczy...