Jantarnia. Stworzone przez Hannę Kowalewską niewielkie miasteczko na Półwyspie Helskim, w którym toczy się akcja książek Tam, gdzie nie sięga już cień i kontynuacji – Zanim odfrunę. Mieścinka, której nazwa przywodzi na myśl Jastarnię, otoczona Bałtykiem z północy i Zatoką Pucką z południa. Wydawać by się mogło, że brakuje tylko sztormu, który odciąłby ten kawałek przestrzeni od stałego lądu. Ale sztorm nadchodzi. Może nie dosłownie – nadchodzi jednak sztorm, który rodzi się w duszach i sercach ludzi. I właśnie o trudnych zmianach, próbach zaleczenia starych ran i bolesnych dążeniach do odkrycia prawdy, która – jak to zwykle bywa – niemal zawsze wypływa na powierzchnię w najmniej odpowiednim momencie, opowiada nowa powieść Hanny Kowalewskiej.
Inkę, jej „przyszywaną rodzinę” i przyjaciół oraz zagmatwaną historię życia dziewczyny czytelnicy mieli okazję poznać przy okazji lektury powieści Tam, gdzie nie sięga już cień. Autorka postanowiła jednak znowu zabrać swoich czytelników do Jantarni. Teraz jest już dawno po sezonie, silny wiatr, mróz i śnieg hulają po miasteczku. A Jantarnia, choć życie tu toczy się swoim rytmem, wydaje się być skostniałym grobowcem. To jednak tylko pozory. Rozpalające do czerwoności ciekawość plotki, nieokiełznana zazdrość i zawiść nie dają mieszkańcom Jantarni spokoju. Po odczytaniu testamentu po ciotce Bercie, Inka próbuje uporządkować wszystkie swoje sprawy związane z Jantarnią. Dom na ulicy Słonecznej, który należał do jej matki, stanowi dla dziewczyny zagadkę, a zamknięta pracownia malarska – miejsce, którego progów Inka nie chce przekraczać. Jednak gdy okazuje się, że jej matka, Monika, pisała pamiętnik, dziewczyna postanawia odzyskać tę cenną pamiątkę. Nie jest to jednak takie proste. Pamiętnik wpada w ręce Zbyszka, jej „przyszywanego” brata i byłego kochanka, a mężczyzna żąda sporej rekompensaty za oddanie znaleziska Ince.
Zanim odfrunę to powieść bardzo złożona, wielowątkowa. I chociaż poruszone w książce wątki nawzajem się przenikają i miejscami splatają, to można odnieść wrażenie, że każda z opowiadanych historii żyje własnym życiem. Ścieżki bohaterów opowieści krzyżują się, czasami przez dłuższą chwilę nawet biegną równolegle, by za moment znowu się rozdzielić i oddalić różnych kierunkach. Powieść Hanny Kowalewskiej opowiada o życiu, z wszystkimi jego wzniosłymi oraz przygnębiającymi chwilami. Tym jednak, co wyróżnia Zanim odfrunę od setek powielających ten sam schemat powieści obyczajowych, jest niezwykły styl oraz poetyckość narracji, która uszlachetnia i pointuje każdy podrozdział książki. Hanna Kowalewska gmatwa wątki, komplikuje relacje, splata kolejne wydarzenia. Jednak gdy przyjrzymy się tym zabiegom z dystansu, zrozumiemy, że tak właśnie wygląda prawdziwe życie. Jest skomplikowane, a pewne sytuacje wydają się nam najczęściej po prostu zbyt trudne do zaakceptowania.
W powieści nie ma cukierkowych bohaterów, którzy po kilku zwrotach akcji doczekać się mogą spektakularnego happy endu. Hanna Kowalewska tworzy życiorysy złamane, jej bohaterowie to ludzie skrzywdzeni, poranieni, którzy borykają się ze stratą ukochanej osoby czy bolesną traumą. I chociaż nie ma chyba w powieści postaci, która nie doświadczyła na własnej skórze głębokich krzywd, to ludzie ci wydają się czytelnikowi w jakiś sposób bliscy. O ileż bowiem łatwiej identyfikować się z kimś, kto rzeczywiście cierpi, niż z bohaterem, któremu wszystko udaje się bez trudności…
Hanna Kowalewska nadaje opisywanej przez siebie przestrzeni swoistej magii i pełnego czarów uroku. Niemal stuletnia Weronika, miejscowa dziwaczka, „matka chrzestna” wszystkich głodnych, zranionych czy po prostu bezradnych zwierząt, powoli oddaje swoją życiodajną energię zaświatom, które wyciągają po nią swoje chciwe ręce. Kobieta, ostatkiem sił, jak się zdaje, broni jeszcze swoich czworonożnych przyjaciół przed zakusami kłusowników. Wątek Weroniki, choć najbardziej oderwany od rzeczywistości, balansujący gdzieś na krawędzi jawy i snu, jakże odległy od znanej nam szarej, pędzącej do wiecznego „kiedyś” codzienności, staje się jednocześnie wątkiem chyba najbardziej poruszającym i najbardziej też literacko dopracowanym. Tu magia słowa miesza się z magią opisywanych miejsc. Proste spostrzeżenia zapisane są wyszukanym, starannym językiem, a porównania i liczne metafory niejednokrotnie skłaniają do refleksji.
Tytuł powieści bardzo mocno wskazuje na ulotność i kruchość ludzkiego życia. Odfrunąć może ptak z gałęzi drzewa, może też żartobliwie powiedzieć tak malarz pokojowy, któremu nie przygotowano za wczasu miejsca do pracy. Czy ja mam tu fruwać? – zapyta. Fruwać można też bardziej metaforycznie, co stara się między wierszami wyjawić czytelnikom autorka. Można bowiem dostać skrzydeł i osiągnąć sukces – albo przynajmniej dobrze ułożyć sobie życie. Można też na zawsze zniknąć, odfruwając ku błękitnemu niebu.
Zanim odfrunę to mocna, bardzo złożona, skomplikowana opowieść o wszystkim, co składa się na ludzkie życie. O wyborach, których dokonujemy, nie zważając na innych, o krzywdach, jakie zadajemy sobie i bliskim, o niedokończonych sprawach, które głęboką czkawką odbijać się będą na przyszłych pokoleniach. Wreszcie – o uczuciach, które mienią się całą paletą barw, o emocjach, jakie tłamsimy w sobie, ale które i tak znajdą drogę, by wybuchnąć. Jeśli dołożymy do tego zachwycający styl oraz niesamowitą umiejętność opisywania przyrody i niuansów ludzkiego zachowania, otrzymamy powieść, która zachwyci nawet najbardziej wybrednych czytelników. Wszak wśród literatury obyczajowej nieczęsto trafiamy na takie perełki.
Matylda musi jeszcze raz zmierzyć się z przeszłością i rozwikłać kolejną rodzinną zagadkę. Kim był jej ojciec, który zginął, gdy miała pięć lat...
"Letnia akademia uczuć 2" zaczyna się parę dni po powrocie z obozu, w skąpanej w deszczu Warszawie, w chwili, gdy bohaterowie wypełnieni są jeszcze wspomnieniami...