Zadry Dominika Rutkowskiego to quasi-detektywistyczna historia o odkrywaniu tajemnic przeszłości, a zarazem poruszająca opowieść o tym, co w nas pozostało z PRL-u.
Roman wyjechał z Wrześniowa kilka lat temu. A jednak coś z tej mieściny w nim pozostało, wciąż nurtuje go tajemnica z przeszłości, związana z członkami rodzin Pudłów i Gruszczyńskich, którzy kiedyś mieszkali we Wrześniowie. Konflikt między nimi jak rak toczył wieś, dzieląc jej mieszkańców na dwa wrogie stronnictwa, choć nikt właściwie nie znał jego przyczyn. Teraz do źródeł tej nienawiści próbuje dotrzeć Roman, stykając się jednak z barierą milczenia, a nawet wrogości. Jak we Wrześniowie znalazła się rodzina Pudłów? Czy rzeczywiście jej członkowie byli Ukraińcami? Jak zaczął się konflikt pomiędzy nimi a Gruszczyńskimi i jak to się stało, że nagle zupełnie wygasł? To tylko najprostsze spośród pytań, na które odpowiedzieć będzie musiał Roman.
Roman powraca do Wrześniowa z Warszawy już po przemianach ustrojowych, po roku 1989. Wydaje się jednak, że choć świat się zmienił, wszystko tu pozostało takie samo. A jeśli nawet cokolwiek się zmieniło, to na gorsze - po upadku PGR-u bieda panuje tu jeszcze większa, niemal wszyscy mieszkańcy żyją „na kreskę”, wciąż uznając alkohol za lek na całe zło świata. Nie wierzą przedstawicielom organów państwowych, nie ufają policji, rzadko korzystają z pomocy służby zdrowia. Żyją od jednej wypłaty zasiłku do kolejnej, od czasu do czasu tylko sprzedając jagody czy grzyby w skupie. Marzą o powrocie „starych, dobrych czasów”. I kradną. Kradną przy każdej możliwej okazji, nie mając właściwie świadomości tego, że czynią coś złego. W końcu jeśli budynek stoi pusty, to można rozkraść go i zrównać z ziemią - jest przecież niczyj, prawda? Jeśli nawet pracuje się dla kogoś, to przecież można odlać odrobinę paliwa, wynieść odrobinę zboża czy narzędzia pracy.
Dominik Rutkowski kontrastuje współczesność z czasami nie tak dawno minionymi. Pokazuje, jak PRL-owska rzeczywistość doprowadziła do ukształtowania się swoistej, polskiej odmiany homo sovieticus. Do ugruntowania się w ludziach przekonania, że przecież wszystko się człowiekowi należy, a o to, co wspólne, nie trzeba dbać. Przekonania, które przecież pokutuje w nas do dziś.
To jednak nie jedyne tematy, jakie Dominik Rutkowski podejmuje w swej powieści. Autor dotyka też kwestii istniejących w społeczeństwie podziałów. Akcja toczy się na Pomorzu, które po wojnie stało się prawdziwym tyglem kulturowym, zlepkiem ludzi różnych narodowości, kultur i obyczajów. Czy można na nim zbudować wiejską społeczność? Czy taka grupa ludzi może wejść w skład większego społeczeństwa - społeczeństwa, które coś łączy? Społeczeństwa trwałego i choćby w minimalnym stopniu spójnego, społeczeństwa, które będzie miało szansę przetrwać?
Rutkowski powraca do tematu konfliktu polsko-ukraińskiego, wokół którego wcześniej zbudował powieść Pozostał gniew. Pokazuje, jak rodzi się nienawiść, jak wątłe ma czasem podstawy, ale też do jak wielkich tragedii może czasem doprowadzić. I jak przekazywana jest czasem z pokolenia na pokolenie.
Jest więc w Zadrach wielka historia, jest refleksja socjologiczna, ale jest i coś jeszcze. Powieść Rutkowskiego to bowiem także swego rodzaju post-pegeerowska odsłona Romea i Julii - równie dramatyczna, poruszająca i - choć to banał - pełna emocji. Są bardzo wiarygodnie zarysowane historie konkretnych ludzi, jest konflikt dwóch rodzin, jest wątek w pewnym sensie detektywistyczny, gdy Roman próbuje odkryć tajemnice z przeszłości. Dlatego właśnie, mimo sporego ciężaru gatunkowego, niełatwych tematów, jakich powieść Rutkowskiego dotyka, Zadry czyta się świetnie i z przyjemnością. To ważna powieść, opowiadająca nie tylko o polskiej prowincji, ale przede wszystkim o ludziach, których historia dotknęła, których ukształtowała. I którzy w jakiś sposób muszą się wreszcie od niej uwolnić.
* zainspirowana faktami, trzymająca w napięciu do ostatniej strony, historia trzech ucieczek z PRL-u * bogaty w szczegóły portret polskiej siermiężnej...
Kiedy cudze piętno staje się brzemieniem Jest zima roku 1984, umęczeni absurdami schyłkowego PRL-u warszawiacy grzęzną w śnieżnej brei. Mietek, student...