Leżące za wielką wodą Stany Zjednoczone to drugie (po Francji) najchętniej odwiedzane państwo na świecie. Ponieważ amerykańskiego snu nie da się ziścić w całości (ze względu na powierzchnię kraju większość Amerykanów również nigdy tego nie dokona), warto zdecydować się na jakąś cząstkę. Którą wybrać? Na to zasadne pytanie odpowiedzi udziela publikacja Wydawnictwa Editio, czyli Wroną po Stanach. Po lekturze wszystko stanie się jasne.
Zamieszczone w książce wspomnienia nie są zaczerpnięte z kart przewodników znanych wydawców (choć są też informacje ogólne: co warto obejrzeć, gdzie się zatrzymać, na co zwrócić uwagę). Wroną po Stanach to subiektywne podejście do bardziej lub mniej znanych czytelnikowi miejsc za Atlantykiem, których autorem jest reporter i korespondent „Faktów" w Stanach Zjednoczonych Marcin Wrona wraz z dwójką swoich nastoletnich dzieci – Mają i Jankiem. Ich wspomnienia koncentrują się wokół ośmiu (ich zdaniem najciekawszych) amerykańskich stanów i regionów. Czytelnik szybko stwierdzi, iż wybór, jakiego dokonali autorzy, jest trafiony: im dalej w stany i regiony, tym więcej wrażeń.
W obrazowy sposób przedstawiona została Floryda z bajkowymi plażami i aligatorami, plantacjami drzew pomarańczowych, z parkami rozrywki oraz największym schroniskiem dla dzikich kotów. Ukazane są Hawaje z całą swoją filozofią (ALOHA i SHAKA), czarnym wulkanicznym piaskiem i ogromnymi żółwiami, a także rybką o wdzięcznej nazwie humuhumunukunukuapułaa. Jest Nowy Jork (stan i miasto) z Niagarą, najdroższymi na świecie sklepami, festiwalem skrzydełek oraz słynną Long Island, której w sezonie huraganów nie oszczędzają wzburzone fale Atlantyku. Jest zwana „Złotym stanem” Kalifornia (światowa stolica show-biznesu, nowych technologii, ale i nieustannego strachu przed trzęsieniem ziemi oraz skutków ciężkich uzależnień); DMV – Dystrykt Kolumbii (Waszyngton), Maryland i Wirginia (ustawodawcze serce kraju, napięta atmosfera wywołana nieustającym zagrożeniem terrorystycznym), Flyover country (rolnicze i robotnicze rejony Ameryki), Nowa Anglia (symbol amerykańskich fortun, snobizmu, ciasnej zabudowy i przestarzałych autostrad) oraz najbardziej spokojne Południe, gdzie sympatyczni mieszkańcy nie gonią za uciekającym czasem (gdyby nie zbrodnie o podłożu rasistowskim, to – według Wrony – mniej byłoby napięć teraźniejszości).
Publikacja Wydawnictwa Editio to opowieść, w której uwidaczniają się umiejętności dziennikarskie, podróżnicze, a nawet… kulinarne Marcina Wrony (podanych zostało mnóstwo typowych dla amerykańskiego podniebienia przepisów z dokładnie wyliczonymi składnikami, sposobem wykonania oraz zachęcającymi do degustacji potraw zdjęciami).
Relacja Wrony bogata jest w szczegóły. Każdy rozdział kończy się krótkim podsumowaniem, w którym przedstawiciele Polonii, odpowiadając na cztery takie same pytania, uzupełniają spostrzeżenia autora (ulubione miejsca, anegdota, co warto polecić). W tekst Wrony wplecione zostały wypowiedzi (w kolorowych ramkach) Mai i Janka. Jest mnóstwo faktów historycznych (sprzed lat oraz wieków), relacji ze spotkań służbowych i prywatnych, opowieści (również mrocznych), porównań do życia w Polsce, zabawnie przedstawionych ciekawostek (chociażby Erendira wisząca na zębach nad Niagarą, Tom Hanks w maluchu z Bielska-Białej, wigilia w baśniowym Michigan podczas najzimniejszego miesiąca w roku czy kilkumetrowe zaspy w sparaliżowanym centrum nadmorskich miejscowości), licznych dygresji oraz wad i zalet poszczególnych miejsc. Angielskie zwroty zapisano kursywą, wyjaśniając równocześnie ich znaczenie. Kolorowe zdjęcia (pochodzące głównie z archiwum autora) doskonale obrazują opisywane miejsca.
Książka Wroną po Stanach napisana została w sposób obszerny, interesujący, lekkim tonem. Pomiędzy wierszami (z wyjątkiem przepisów kulinarnych) zastosowano wielokrotne odstępy, co znacznie ułatwia czytanie, pozwalając skupić się na interesującym zagadnieniu. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Editio, bez wątpienia spotka się z zainteresowaniem zarówno tych, dla których marzenia o kraju za wielką wodą na zawsze pozostaną w sferze dążeń, jak również szczęśliwców, mających zamiar prędzej czy później zrealizować swe podróżnicze plany.
Kiedy Marcin Wrona wyjechał za Atlantyk ważył około 100 kilo i Amerykanie chwalili go za szczupłą sylwetkę. A potem zaczął jeść po amerykańsku, dobił do...