Marcin Wrona, amerykański korespondent telewizji TVN mieszka w Stanach Zjednoczonych od 2006 roku. Jego córka Maja mieszka tam od trzeciego roku życia, syn Jaś urodził się w USA. Cała rodzina uwielbia podróżować – kiedy tylko mogą, wsiadają do samochodu lub samolotu i odwiedzają kolejne zakątki tego wielkiego, pięknego i momentami wciąż dzikiego kraju. W ten sposób ze wszystkich stanów Ameryki Marcinowi Wronie do odwiedzenia został już tylko Oregon… O pozostałych czterdziestu dziewięciu mógłby nam opowiadać i opowiadać. Bez końca.
Jednak książka ma ramy. Ma ograniczenia. Nie pomieści w sobie całej Ameryki. Trzeba coś wybrać. Kilka regionów z Wroniego punktu widzenia najciekawszych. Może więc za kryterium wyboru przyjąć odpowiedź na pytanie: a gdzie chcielibyśmy zamieszkać? W ten sposób powstała opowieść o stanach i rejonach USA, które wszyscy troje - Marcin, Maja i Jaś - uznali zgodnie za warte przybliżenia czytelnikom. Od Nowego Jorku po Hawaje. Od Florydy po Kalifornię. Oto Ameryka z lotu Wrony. Ameryka z perspektywy polskiego korespondenta. I jego dzieci. Ameryka przyrodnicza, gospodarcza, polityczna. Ameryka z jej historią, współczesnością, zaletami i problemami. Ameryka kulinarna oraz… Ameryka polska, bo na kartach tej książki często pojawiają się Polacy lub przedstawiciele Polonii, którym Marcin Wrona oddaje głos.
Wydawnictwo: Editio
Data wydania: 2020-11-12
Kategoria: Literatura faktu, reportaż
ISBN:
Liczba stron: 320
Język oryginału: polski
Nie wiem, czy wiecie Państwo, czy nie, ale gram namiętnie w Totolotka. Dlaczego? Żeby spełnić swoje najskrytsze marzenia. Jednym z nich jest podróż do Stanów Zjednoczonych i zjechanie jej wypożyczonym tam dużym samochodem od wschodu do zachodu, od północy do południa. Marzenia są po to, żeby je spełniać, ale muszę trochę poczekać na tę magiczną szóstkę.
Tymczasem dzięki Wydawnictwu Helion S.A. dostałam choć namiastkę mojego marzenia. Mogłam zwiedzić i poznać kilka stanów.
Autorem książki "Wroną po stanach" jest jeden z moich ulubionych dziennikarzy, korespondent telewizji TVN, mieszkający od 2006 roku w Stanach Zjednoczonych, Marcin Wrona. Wraz ze swoimi dziećmi Mają i Jankiem zabierają nas w cudowną podróż. I powiem Państwu jedno, nie przeczytacie tego w żadnym przewodniku turystycznym.
Zwiedzamy między innymi Florydę, Hawaje, Kalifornię czy Nowy Jork. Udajemy się na północ, pod granicę z Kanadą, oraz na południe, gdzie stoi mur zabezpieczający przed masowymi próbami nielegalnego przekraczania granicy przez imigrantów z Meksyku.
Stany Zjednoczone były zwiedzane przez tę uroczą rodzinę na przestrzeni lat. Pan Marcin przedstawia nam na stronach swojej książki fakty nieoczywiste, czasem cofamy się do faktów historycznych, poznajemy ciekawostki, zabawne historie z ich przygód. Dla mnie prawdziwym rarytasem były opowieści kulinarne. Chłonęłam je całą sobą. Cieszę się z przepisów kulinarnych, które są znakomicie wplecione w całą opowieść. Na pewno z nich skorzystam.
Dodatkowym atutem książki są przepiękne zdjęcia z prywatnego archiwum autora.
Nie sposób nie wspomnieć o Mai i Janku, którzy każdy region przepięknie opisują. Mówią nam o tym, co ich rozczarowało i o tym, co podobało im się najbardziej. Maja zaimponowała mi tym, że w angażuje się mocno w walkę z wszechobecnym rasizmem w Stanach Zjednoczonych. W książce jest piękne zdjęcie, na którym w 2020 roku idzie w demonstracji przeciwko rasizmowi przed Białym Domem. Było to tuż po zabiciu przez policjanta czarnoskórego George'a Floyd'a.
Każdy rozdział w książce, to inny stan lub region. Na koniec każdego Pan Marcin prosi swojego znajomego Polaka mieszkającego w omawianym regionie o odpowiedź na cztery pytania: dlaczego akurat to miejsce wybrał do zamieszkanie, co poleca do zwiedzenia, ulubione miejsce i jakaś anegdota z tym miejscem związana. Często te odpowiedzi mnie bardzo zaskoczyły, ale nic Państwu nie zdradzę.
Polecam przeczytać tę książkę, bo naprawdę warto.
Książkę czyta się szybko i przyjemnie, ale w większości są to osobiste wrażenia z wizyty w kilku wybranych stanach i regionach USA.
Marcina Wronę znają ci, którzy oglądają jego korespondencje ze Stanów Zjednoczonych w telewizji. Ale jego głos znają też ci, którzy dobrych parę lat temu byli słuchaczami radia RMF. Teraz natomiast już po raz kolejny możemy poznać jego pisarskie talenty. Pod koniec ubiegłego roku ukazała się bowiem ta pozycja książkowa pokazująca Stany z perspektywy jego i jego dzieci.
Ja miałam możliwość poznania tej książki w formie audiobooka, gdzie autor czyta swój tekst. Jest to dla mnie dodatkowy plus, bo głos ten ma jakiś magnetyzm.
Książka ta to podróż po ośmiu wybranych stanach począwszy od Florydy, poprzez Hawaje a skończywszy na południu. Nie są to wszystkie, ale te które w jakiś szczególny sposób zapadły sympatycznej rodzince w pamięć. I jeśli spodziewacie się typowego przewodnika po architekturze, zabytkach i typowych atrakcjach związanych z danym stanem, to się zawiedziecie. Wrony fruwają na swój sposób po nich. Owszem są informacje o tym co przeciętny turysta zwiedza, ale jak sam autor wielokrotnie podkreśla nie lubią zwiedzać muzeów i tego typu przybytków. Co oczywiście nie oznacza, że informacje o takowych nie pojawiają się na kartach książki.
Za pośrednictwem narratorów poznajemy natomiast osoby związane z danym terenem poprzez swoją pracę, którą wykonują. Są to jednocześnie dobrzy znajomi rodziny oraz ich przyjaciele. Autor założył sobie, że każdej zadadzą cztery te same pytania , przede wszystkim dlaczego akurat wybrali ten stan. Odpowiedzi są zaskakujące i na pewno trudno ich szukać w innych publikacjach.
Inną bardzo ciekawą rzeczą w tej książce jest pokazanie Ameryki od strony kulinarnej. Tak, tak autor dzieli się z nami swoimi gastronomicznymi upodobaniami. Wraz z nimi wędrujemy po miejscach nie z tej górnej półki, w znanych i drogich potwornie hotelach, ale takich znalezionych w zaułkach uliczek lub poleconych przez znajomych. Naprawdę robiłam się głodna słuchając ich opowieści.
I na dodatek mamy tu podyktowane przepisy na dania osobiście sprawdzone przez Wrony, okupione dymem i nieomalże ogniem w kuchni.
Ciut, ale to ciut na początku przeszkadzało mi czytanie dzieci, może ze względu na nabyty już swoisty amerykański akcent, ale fajne było w tym to, ze były w tym takie naturalne.
Kiedy Marcin Wrona wyjechał za Atlantyk ważył około 100 kilo i Amerykanie chwalili go za szczupłą sylwetkę. A potem zaczął jeść po amerykańsku, dobił do...