Świąteczne opowieści to często książki terapeutyczne, mające przynieść pocieszenie, sprawić czytelnikowi przyjemność, wywołać uśmiech i radość. Bo czymże innym jest Boże Narodzenie, jeśli nie świętem nadziei na nowe życie, obietnicą lepszego jutra, początkiem zmian, które przyniosą poprawę? A jednak nie wszyscy kochają Boże Narodzenie. A to kojarzy im się z przykrym wydarzeniem, a to nie pragną spotkań z nielubianymi krewnymi, a to są po prostu sobą zmęczeni i okazję do wspólnego świętowania traktują jako niechcianą przygodę, smutną konieczność, która wcześniej czy później i tak zakończy się awanturą. To taki krótszy odpowiednik rodzinnych wczasów w sytuacji, gdy rodzinę łączy już tylko adres i nazwisko.
Podobna sytuacja przytrafia się Antoninie i Marcelowi. Dwie dorastające córki, pies, wspólne mieszkanie i dwa zupełnie odrębne światy, nie stykające się rozmowami, śniadaniami, wspólnym wyjściem do kina czy planami na przyszłość. I rozdzielane przez wspomnienia, które – choć przyjemne – są jedynie przepustką do nieistniejącego świata.
Gdy przychodzi kolejna Wigilia, Antonina postanawia wyjść z domu. Po prostu. Nie lepić pierogów, nie sprzątać kuchni, nie ubierać choinki. Wyjść i pobyć w samotności, za jedynego towarzysza mając tylko samą siebie i wspomnienia kilku upojnych chwil, które zdarzają jej się co kilka lat z Łukaszem, kochanym-niekochanym przyjacielem-kochankiem, mężczyzną, który może odmienić jej życie, jeśli znajdzie na to chwilę w swoim małżeństwie. Tymczasem bohaterka na drodze spotyka innego człowieka, który bezpardonowo zakłóca spokój i marzenia Antoniny. A że kobieta nie zamierza wracać do domu, jej Wigilia z nieznajomym zaczyna zmierzać w naprawdę dziwnym kierunku.
Tym razem dostaliśmy świąteczną opowieść, która nie nuży przesłodzonymi obrazkami, jest raczej gorzka jak przypalona skórka pomarańczy. Nie ma w niej ckliwych wątków, jest za to sporo rozliczania się z własnymi grzechami. Kto naprawdę odpowiada za nieudane życie Antoniny? Kto jest winien temu, że nasze życie nie jest bajką, ale nudną historią o powtarzalnych do znudzenia wątkach? Czy goniąc za marzeniami, nie tracimy czasem z oczu tego, co jest rzeczywiście ważne? I dlaczego potrzebujemy wstrząsu, aby zatrzymać się w biegu i uczciwie zadać sobie pytanie: „co ja właściwie robię"?
Natasza Socha nie oszczędza czytelników. W otoczeniu bożonarodzeniowych świecidełek funduje im opowieść o braku tolerancji, o nieuczciwości, o przyzwoleniu na życie pozorami, dla własnej wygody. Jednak w końcu przychodzi taki moment, że dłużej nie da się tego znieść i wtedy trzeba powiedzieć sobie prawdę. A ta, jak to prawda, jest nieprzyjemna i bolesna.
Powieść unika utartych schematów, tak często obecnych w okazjonalnie tworzonej literaturze okołoświątecznej. Natasza Socha wyraźnie wskazuje też na opresyjność tradycji, która nie zakłada wyjątków. Na szczęście sposobów na świętowanie może być tyle, ilu jest bohaterów i to jest chyba przesłaniem tej historii.
Zanim polski rynek zostanie zalany radosnymi obrazkami z reklam i zanim w kolejnym sklepie usłyszymy nową wersję znanej od dzieciństwa kolędy, pomyślmy, czym są dla nas Święta. Odpowiedzi każdy udzieli już sam.
Serdecznie polecam.
Cześć! Jestem Zula. Mam dziewięć lat i właśnie teraz odkryłam, że jestem czarodziejką! To prawdziwa moc! Mam tu pewną sprawę detektywistyczną do rozwiązania...
Kalina ma na głowie maleńkie dziecko, nowego partnera i jego podstępną byłą żonę, a także ciężar ukrywanych przez lata rodzinnych sekretów. Kim...