Carpe diem!
Iść za marzeniem i znowu iść za marzeniem, i tak zawsze aż do końca – pisał Joseph Conrad. Czy rzeczywiście droga do spełnienia marzeń jest drogą wieczną? Czy, wstępując na nią, choć trochę zbliżamy się do realizacji celów? A co, jeśli okazuje się, że obrany kierunek był błędny, zaś marzenie było tylko mrzonką, bądź – co gorsza – wynikało z oczekiwań innych osób wobec nas? Wielu było takich, którzy dążąc do spełnienia marzeń, zgubili po drodze siebie czy stratowali innych ludzi. Wielu też takich, którzy realizując dany cel, czuli tylko rozczarowanie i pustkę. Bo czy nie jest niekiedy tak, że droga jest bardziej ekscytująca niż jej finał? Czy wszystkie marzenia powinno się spełniać? Może właśnie treścią życia jest pielęgnowanie w sobie tych marzeń, które nie mają najmniejszych szans na spełnienie?
A jakie marzenie ma Przemysław Sikora, wkraczający w dorosłość z podniesionym czołem i nie obawiający się wyzwań stojących na drodze do celu? On chce latać, chce wzbić się w przestworza, chce poczuć wolność. Już od najmłodszych lat pasjonował się szybowcami, zaś ulubionym celem wypraw było małe lotnisko w Turbi pod Stalową Wolą. Leżąca na krańcach województwa podkarpackiego miejscowość była symbolem tego, co nasz bohater chciał osiągnąć. Dlatego wraca tu co roku na majowe pikniki lotnicze, podsycając w swoim sercu płomień i z zapałem oddając się swojej pasji. Choć kurs pilota szybowców wciąż jest dla niego nieosiągalny, to chłopak nie traci nadziei, że już wkrótce zdobędzie środki finansowe potrzebne, by spełnić marzenia.
O marzeniach właśnie i o trudnej drodze do ich realizacji jest debiutancka powieść Wojciecha Szlęzaka Wietrzne marzenia. Opublikowana nakładem wydawnictwa Szara Godzina książka powinna być lekturą dawkowaną w celach leczniczych – na apatię, depresję, postępującą znieczulicę i brak ambicji. I choć nie jest to „wielka literatura”, choć akcja oparta jest na niezwykle prostym schemacie, to niezależnie od wieku czytelnika przygoda z twórczością Szlęzaka gwarantuje odprężenie i poprawę nastroju. Utwierdzamy się w przekonaniu, że po burzy zawsze wychodzi słońce, zaś w życiu tak naprawdę nie liczą się pieniądze, nie liczą się rzeczy materialne, a wyłącznie ludzie i relacje z nimi.
Na kartach powieści obserwujemy powolną metamorfozę bohatera, który z każdą podjętą pracą, z każdym spotkanym na swojej drodze bliźnim staje się bogatszy nie w banknoty, ale w doświadczenia. A, trzeba przyznać, codzienność doświadcza go bardzo mocno – droga zawodowa jest wielkim pasmem porażek, niezależnie od tego, czy Przemysław pracuje dla zleceniodawcy, czy też wraz ze współlokatorem Marcinem Karpowiczem realizuje kolejny „świetny” pomysł na biznes. Biznes, który okazuje się później kompletną porażką.
Przemek był już kierowcą w firmie „Samarytanin”, której majątek został zlicytowany, nim zdążył odebrać pierwszą wypłatę. Pozyskiwał również środki pieniężne od prywatnych fundatorów dla stowarzyszenia „Na ratunek Mazurom” (należy dodać, że stowarzyszenie to zostało oskarżone o defraudację), a także zastępował kolegę na stanowisku inkasenta, co okazało się przeżyciem dość… ekstremalnym. Sprzedawał sfałszowane wejściówki na mecz, a jako pszczoła paradował po ulicach, reklamując firmę „Gucio” i tańczył w deszczu wraz ze swoją Mają. Porwany przez bandziorów, był „torturowany” z wykorzystaniem jajecznicy i piwa, a jako partner w biznesie randkowym spłacał długi powstałe po nieudanych szybkich randkach. I kiedy wydawało się, że praca we włoskiej winnicy w pięknym miasteczku San Bartolomeo in Bosco nareszcie zaowocuje pełnym portfelem, że kokpit samolotu stanie przed Przemkiem otworem, rozegrały się wydarzenia, które zmusiły go do dokonania wyboru. W imię przyjaźni i solidarności może wesprzeć kolegę, ratując przy okazji dach nad głową, bądź wykorzystać zarobione w pocie czoła pieniądze, by nareszcie spełnić swoje marzenia. Jaką podejmie decyzję?
Wietrzne marzenia nie odkrywają tajemnic życia, nie eksplorują nowych lądów, wnoszą jednak pozytywną energię, której tak często brakuje nam w szarości dnia codziennego. Lekka forma, na jaką postawił autor, uniwersalny temat i problemy, z jakimi borykają się ludzie w każdym wieku – wszystko to sprawiło, że Szlęzak mógł być pewien sukcesu. I choć nie jest on spektakularny, to sama powieść działa niczym najlepszy terapeuta. Autor z pewnym dystansem patrzy na swoich bohaterów, pozwalając im popełniać błędy, upadać, będąc pewnym, że powstaną silniejsi. Ten optymizm wlewa się i w serca czytelników, wypełniając je odwagą do czerpania przyjemności z każdej chwili życia. Carpe diem więc, Czytelniku!
Przytulne schronisko, turystyczne klimaty... nic z tych rzeczy. W Beskidach też może powiać grozą. Sięgnij po najnowszy thriller psychologiczny Szlęzaka...
"Cień jabłoni" to opowieść o spoglądaniu w głąb siebie. O tęsknocie za trwałością, która w płynnym świecie wywołuje nieustanną frustrację. Przypadkowe...