Realny socjalizm w klimatach urban fantasy
Wampir z KC to nie jest kolejny zachodni panoramiczny wywiad z wampirem, a tylko kolejny zbiór opowiadań o krwiopijcach z Pragi. Nie, nie tej czeskiej. Tej bardziej swojskiej, warszawskiej. Przygody wampirów: ślusarza Marka, spawacza Igora, Małgosi – córki działacza oraz kilku innych to nie tylko wędrówka po świecie czystej fantazji. To również wyprawa w naszą niedaleką historię. W przeszłość, której dominująca szarość, brud i bylejakość coraz bardziej pokrywana jest z zapałem tanim brązem wspaniałości. Każdy kolejny rok to coraz bardziej kolorowy obraz tak naprawdę pozbawionego wielu kolorów życia, gardzącego zwykłym człowiekiem PRL-u. Owszem, nie wszyscy w owych mocno socjalistycznych czasach mieli się źle i źle je wspominają. Zdecydowana nietowarzyska większość musiała codziennie walczyć o byt w sposób dosłowny. Nie mając dostępu do sklepów „dla swoich”, musiała zdobywać takie cenne dobra jak szorstki papier toaletowy, łamiący się ołówek, chińskie pióro małowieczne czy kubańskie pomarańcze w kolejkowych bojach. U Pilipiuka ten świat odżywa może nie w bardzo ponurych, realistycznych barwach (wszak to ma być rozrywka), ale w absurdach, ubeckim cyniźmie, ogromnej „mądrości” i „gospodarności” władzy ludowej. I w zaradności prostych ludzi, którzy zawsze próbują żyć normalnie, nawet w nienormalnej rzeczywistości.
Wampiry w Wampirze z KC, podobnie zresztą jak w całym cyklu Pilipiuka, nie są specjalnie groźne. Ot, swojaki z poczuciem czarnego humoru, które nie żyją i innym pozwalają żyć (lub nie-żyć). Bardziej o dreszcze przyprawia ów realny socjalizm z przepitą twarzą działaczy i jego ubecką ostoją. Ale nie o dreszcze tu chodzi. Zabiera nas Pilipiuk na przymusowe wczasy zakładowe, które oprócz spotkania z kultowym kaowcem – instruktorem kulturalno-oświatowo-wychowawczym, dają nam możliwość zetknięcia ze słynnym dziadygą Wędrowyczem i jego wiernym druhem, Semenem. Właściwie dopiero od spotkania z nimi robi się w opowiadaniu Wakacje zabawnie. Wycieczka nawiązuje do typowych socjalistycznych absurdów pogłębionego planowania i zaklinania rzeczywistości. Zbieranie grzybów w zimie? Czemu nie, może trochę spóźnione z przyczyn niezależnych, ale dla programu Partii co z narodem jak najbardziej możliwe. Poznajemy jeszcze ognisty koniec nieżycia wrednego wampira – hrabiego Pruta, siłę magii pieniędzy, efekty zetknięcia racjonalnego kapitalizmu z absurdami socjalizmu. Zaglądamy za kulisy bezkrwawego (to cud przy krwiopijcach) przejścia socjalizmu z komunizmu do kapitalizmu. I tym podobne. A na koniec robi się poważnie, kiedy Wędrowycz z Semenem stroją sobie żarty z powagi Śmierci. No cóż, Cykl z Wampirem do ambitnej współczesnej polskiej literatury najwyższych lotów nie należy. I chwała mu za to. Ma być zabawnie – i jest. Ma być absurdalnie i ironicznie. I jest. Ma być nieskomplikowanie. I to też jest zagwarantowane. Historie osadzone w historii są zgrabnie napisane, ironiczne, miejscami – sarkastyczne. Większą frajdę będą mieli jednak ci, co PRL znają z autopsji, a nie z pełnych sprawdzonej naukowej wiedzy stron Wikipedii. Oni mają szansę odkryć „smaczki", które dla młodszych będą niezrozumiałe, nierozpoznawalne ich ahistorycznymi kubkami smakowymi. Jest w tych opowiadaniach duch przeszłości, jakże podobny w charakterze do ducha goszczącego w komediach Barei. Można powiedzieć, że Pilipiuk swoimi krwiopijcami wniósł oryginalny polski wkład do literatury fantasy. Bo tacy są jego budzący sympatię bohaterowie: oryginalni i niepodrabialni.
Styczeń Anno Domini 1560. Po dramatycznej ucieczce z Bergen Marek i Hela docierają do Polski. Rozbitkowie z innych epok osiągnęli oto brzeg. Niestety,...
Wszystko, co nasze oddam za kaszę. Jest plan, ale trzeba naruszyć prywatne zasoby srajtaśmy i podłożyć trupa w milicyjnym mundurze!Paskudny grudniowy poranek...