Ku przeznaczeniu
Przeznaczenie w osobie Luny prowadzi Viriona i jego towarzyszy w sobie tylko wiadomym kierunku. A więc idą – niespiesznie – tam, gdzie słabo widzący los ich kieruje. Po drodze zaś przeżywają wiele przygód, które głównie polegają na zabijaniu. No fakt, tak zwanych „złych ludzi" – czyli takich, którzy nie spełniają ich oczekiwań. Do grupy Viriona dołącza szermierz natchniony Horech. Zamiast wykonać zlecenie – dołącza. I chyba nie jest to szermierz, lecz raczej skuteczny rębajło, nie tyle natchniony, co wiecznie pijany. Oprócz troski o wyjście cało z niekończących się potyczek i trudnych sytuacji pojawia się troska o zdobycie trunku dla niestabilnego emocjonalnie Horecha (zwłaszcza, kiedy brakuje mu odpowiedniej ilości napojów). Tak można streścić znaczną część Adepta – trzeciego tomu cyklu Virion. Jest bowiem jeszcze ożywiający całość wątek Taidy, która awansowała do tajnych służb oraz wątek rycerzy Zakonu, którzy są kolejną – obok władz cywilnych, upiorzyc i cesarskiej służby bezpieczeństwa – siłą, próbującą rozgrywać swoją partię szachów.
Powieść czyta się początkowo szybko, ale z czasem coraz wolniej. Zbyt wiele tu walk natchnionych, zbiegów okoliczności i wulgaryzmów. Virion – jako człek nieźle wykształcony – coraz chętniej i częściej „rzuca mięsem po sali”. Nie tylko on zresztą. Chwilami może i jest to zabawne, ale co za dużo, to niesmacznie i niezdrowo. Humor wypełniający Adepta staje się – delikatnie mówiąc – ciut monotonny. Ochlaptus Horech i pozostali współpracownicy Viriona wnoszą coraz mniej świeżości do opowieści. No cóż, nie myją się ani zbyt dokładnie, ani zbyt często. Andrzej Ziemiański pilnuje ciągłości stylu, co owocuje irytującą powtarzalnością. Wygrana bójka; znakomite pomysły; „robienie innych w konia”; niby inteligentni, acz zachowujący się przewidywalnie przeciwnicy; tłumaczenie wprost tego, co może być niezrozumiałe, powtarzanie wielokrotnie tego samego, sprawdzonego w wieloletnim boju wzorca – powieść toczy, toczy swój garb uroczy, oj toczy.
Niewiele zaskakuje – nawet kosmiczne plany krwiożerczych upiorzyc. Nie ma tu szczególnych wyzwań intelektualnych. Jest rozrywka, w sumie coraz mniej zaskakująca i coraz bardziej prosta. O ile poprzednie tomy intrygowały, zaskakiwały, o tyle w tym czuć już „zmęczenie materiału”.
Życie po życiu to dobra inwestycja. Trzeba tylko znać sposób jak łoić jeleni. I jeszcze mieć pod ręką paru bezdomnych żuli. Andrzejewski nie lubi...
Ziemiański jak trójkąt bermudzki po raz kolejny wciąga czytelnika w swoje historie. Bawi się jego wiedzą i niewiedzą o świecie. Dużo w tym wszystkim Wrocławia...