Jest piękny, czerwcowy poranek 1985 r. w Poznaniu. Nad Wartą powoli wstaje słońce. Zapowiada się pogodny dzień. Na niebie pojawiają się zapierające dech w piersiach barwy wschodu, a na rzece pierwsze drobne refleksy. Dwaj wędkarze niespiesznie moczą i zalewają robaka. Po prostu pełna harmonia. Niestety wkrótce, odwrotnie niż w reklamach Heyah, sielanka zmienia się w horror. Jeden z wędkarzy zauważa coś dziwnego. Okazuje się, że jest to nagie ciało młodej kobiety z tatuażem na ramieniu. Jest ono pozbawione głowy. Odcięta głowa znajduje się nieco później. Okazuje się jednak, że nie pasuje do ciała, czyli jest to druga ofiara. Wszystko wskazuje na to, że po Poznaniu grasuje psychopatyczny "łowca głów". Śledztwo (z głową) prowadzi dzielna milicja. Główne zadania milicjantów to jedzenie, picie nadmiernej ilości napojów wyskokowych, seks oraz okazjonalne pałowanie. Gdy zdarzy się jakieś przestępstwo, od razu zatrzymuje się podejrzanych - zwykle osoby z półświatka. Co z tego, że z braku dowodów muszą zostać wypuszczeni? Liczy się efekt - stuprocentowa skuteczność zatrzymań podejrzanych. Osoby z półświatka są zresztą obiektem zainteresowań milicji także wtedy, gdy nie ma przestępstw. Co jakiś czas funkcjonariusze dokonują najazdu na pijackie meliny. Oficjalnie chodzi o przestrzeganie prawa, nieoficjalnie o zarekwirowany alkohol, który mogą spożyć dzielni milicjanci. Mimo ciągłego picia śledztwo powoli posuwa się naprzód. Dochodzenie prowadzi też na własną rękę właścicielka domu publicznego, okazało się bowiem, że zamordowana dziewczyna z tatuażem to jej podopieczna prostytutka. Podejrzani są oczywiście ludzie z półświatka (oczywiście zostają zatrzymani), ale nie jest to chyba dobry trop - obcinanie głowy zbyt wyrafinowana metoda jak na takie osoby. Jeden z nich zresztą pomaga milicji. Niestety fakt, że za dużo wiedział sprawia, że staje się kolejną ofiarą - ktoś skręca mu kark. Wątki prowadzą też do pasjonatów zdobywanych cudem horrorów oraz na chłopaka, który je zdobywa i wyświetla w prowizorycznym kinie.
Finał śledztwa jest naprawdę zaskakujący. Wszystko dzieje się w czasach późnego komunizmu, w warunkach zapominanej powoli rzeczywistości. Może niektórzy jeszcze pamiętają te czasy. Ciągłe kolejki, wszystko na kartki, ciągły niedobór produktów spożywczych (między innymi mięsa, którym wiele bohaterów mimo to rzuca bez opamiętania), sprzedawanie spod lady wybranym osobom i tanie bary mleczne, do których sanepid miałby wiele zastrzeżeń...
Ta nieciekawa, szara rzeczywistość opisana została jednak w sposób pełen ciepła i poczucia humoru. Właściwie do wszystkich czujemy tu choćby odrobinę sympatii, mimo że każdy ma mniejsze lub większe wady i grzeszki.
Autor ma bardzo lekkie pióro, w związku z czym pochłaniamy książkę jednym tchem. Polecam nie tylko zdecydowanym miłośnikom kryminałów. Także tym, którzy chcieliby sobie przypomnieć lub wiedzieć, jak wyglądało życie w czasach PRL oraz właściwie wszystkim, którzy potrzebują chwili zapomnienia nad dobrą lekturą. Zdecydowanie tu więcej (mimo morderstw) ciepła i humoru niż krwi. Kryminał na piątkę. O upiorach nad Wartą przeczytać warto.
Kalina Beluch
Grodzisk Wielkopolski, wiosna 1983 roku. W lesie nieopodal PGR-u odnalezione zostają zwłoki młodej dziewczyny ofiary brutalnego gwałtu i morderstwa....
Rok 1983. Grodzisk Wielkopolski to spokojne prowincjonalne miasteczko, które w całym PRL-u znane jest z produkcji piwa i wody mineralnej. Nic więc dziwnego...