Według popkultury duchy uwielbiają mówić. Trudno zliczyć wszystkie filmy i książki obracające ten temat, jednak pewnym jest, że znaczna część horrorów bazuje na takim właśnie pomyśle wyjściowym. Opowiadają w najróżniejszy sposób: przesuwając przedmioty, ukazują się w lustrach bądź na zdjęciach, skrzypią drzwiami, opętują, a także ranią i zabijają żywych. Stają się szczególnie niebezpieczne, gdy zginęły zamordowane, a ich sprawca nie został ujęty. Bardzo często duchy powracają wówczas z zaświatów, aby się zemścić, wyrównać rachunki, bowiem w ten sposób mogą umniejszyć swe pośmiertne cierpienia lub osiągnąć zbawienie. Właśnie ten motyw wykorzystuje Maja Lidia Kossakowska w drugim tomie „Upiora południa”, zatytułowanym „Pamięć umarłych”.
Podobnie jak w „Czerni” i tutaj motywem przewodnim jest upał. Autorka zmienia jednak scenerię z nieokiełznanej Afryki, na dziewiczy Dziki Zachód. Z tego też powodu inny upiór nawiedza karty książki. Zamiast demona, nienasyconego dawnego boga, mamy tutaj ducha, powracającego z piekła po to, aby dokonać zemsty na ludziach, którzy go oszukali, a później zabili. Zjawa przybiera wyjątkowo realne kształty – momentami blisko jej do dobrze zachowanego żywego trupa z funkcjonującą świadomością – co sprawia, że dogłębniej może terroryzować swoich oprawców, wyprowadzając zemstę z kategorii czysto fizycznych uszkodzeń wprost w psychologiczną rozgrywkę.
Od pierwszego zdania rzuca się w oczy zmiana stylu (zwiastują to także cytaty z Faulknera). Nie jest już narkotyczny, wprowadzający w trans, jak ten z „Czerni”. Przeciwnie wręcz. Zamiast krótkich, urywanych zdań pojawiają się długie, wielokrotnie złożone. Akapity są rozległe (momentami, jak na standardy Fabryki Słów aż za bardzo), dialogi żywe i realistyczne, a metafory i porównania trafne. Do psychologii postaci pierwszoplanowych również przyczepić się nie można, jednak szkoda, że autorce nie udało się ukazać w lepszym stopniu motywów pozostałych bohaterów. Wówczas nawiązanie do Faulknera byłoby pełniejsze.
Opowieść sama w sobie również satysfakcjonuje. Pokusiłbym się o stwierdzenie, że wydaje się być lepiej skrojoną, niż ta w „Czerni” i nie mam na myśli wyłącznie sposobu jej prowadzenia. Niby pojawia trochę schematów i rzeczy wszechobecnych w kulturze, ale Kossakowska z powodzeniem je przekształca i nadaje uroku wywrotności. Poza tym docenić trzeba, że potrafi w sposób niesamowity oddać klimat Dzikiego Zachodu, co biorąc pod uwagę pochodzenie, stanowi sztukę godną podziwu. Oprócz tego, „Pamięć umarłych” to horror potrafiący przerazić. Sama idea, na której książkę zbudowano, przyprawia o ciarki (mimo że nowa nie jest), a poszczególne sceny jawią się tak realistycznie, że momentami trzeba oglądać się przez ramię, aby sprawdzić, czy nikt nie czai się w kącie pokoju z zamiarem pozbawienia nas serca. Wszystko to okrasza wspaniale oddany gorąc, który nie tylko wyciska pot na skórę, ale także przyspiesza bicie serca i spłyca oddech.
Przyczepić się niestety muszę do zakończenia. Wydaje mi się, że Kossakowska mogła historię jeszcze trochę „pociągnąć”, dłużej pobawić się ofiarami. Wówczas rozgrywka psychologiczna byłaby na jeszcze wyższym poziomie, dorównując zmyślnością takim westernom jak pierwowzór „3:10 do Yumy”, czy „W samo południe”, w których nie strzelanina i śmierć były najważniejsze, a emocje tuż przed nimi. Niestety, finał „Pamięci umarłych” wygląda inaczej, a opowieść w nim staje się bardziej widowiskowa, niż klimatyczna, co obniża ocenę końcową. Rozczarowuje też wątek z szeryfem i córką, który zamiast końcowego niepokoju, wnosi nastrój lekko sielankowy, na tle którego powiewa ostrzeżenie o tym, aby nie zaciągać kredytów u zmarłych.
W ogólnym rozrachunku drugi tom „Upiora południa”, to książka warta uwagi, tworząca z „Czernią” całkiem dobrą i równą połowę cyklu. „Pamięć umarłych” znakomicie sprawdza się jako horror w scenerii Dzikiego Zachodu. Potrafi przestraszyć, zachwyca stylem, płynnością opisu i dialogów. Cieszą oko nawiązania do Faulknera, a także trafne porównania, przez co czasami przebija się z treści zamysł na coś ambitniejszego. Szkoda tylko, że nie niewykorzystany. Niemniej nie przeszkadza to w czerpaniu przyjemności z lektury i nie zmniejsza częstotliwości pojawiania się gęsiej skórki, na którą sięgając po tę książkę musicie być przygotowani.
Lars Bergson jest Grabieżcą u szczytu sławy i możliwości, swobodnie poruszającym się między wymiarami, jednak nic nie trwa wiecznie. Tym razem szczęście...
Nikt z naszych nie zostaje sam w potrzebie. Nigdy. Naprawdę, nigdy. Strefa Poza Czasem nie jest przyjemnym miejscem. Jest przerażająca i śmiertelnie...