ŁÓDŹ KOŃCA XIX STULECIA
Krzysztof Beśka w swojej najnowszej książce Trzeci brzeg Styksu przyjął sprawdzony sposób na bestseller – kryminał z akcją umieszczoną w mieście przed wiekiem. Sosnowiec ma swojego Korzeńca Zbigniewa Białasa, Wrocław i Lwów - Marka Krajewskiego, a teraz Łódź, po Ziemi obiecanej, doczekała się ponownie głównej roli w powieści. Akcja zaczyna się współcześnie – bohater dziedziczy po zmarłej krewnej mieszkanie, w którym znajduje spisaną w grubym zeszycie historię sprzed ponad stu lat. Nie mając nic ciekawszego do roboty, zasiada do lektury. A my razem z nim.
Przenosimy się zatem do przemysłowej Łodzi lat 90. XIX wieku. Miasto to staje się głównym bohaterem kryminału, bo: Sam Pan powiedz. Jak odstrzelić łeb politykowi, to tylko w Łodzi. Dzieci zapeklować w beczkach albo podusić jak koty na złość swojej ślubnej – proszę bardzo! Dobić chorego zastrzykiem, zamiast go ratować, żeby zakład pogrzebowy miał zarobek – oczywiście, zapraszamy do nas! Nie, ludzie tak szybko nie zapominają. Zapytaj pan, kogo chcesz…
Po takim wstępie spodziewać się można, że będzie jeszcze gorzej. I jest: krwawa zbrodnia goni zbrodnię, napady na bank, rabunki na ulicy, bestialskie mordy, porwania dzieci… W taki właśnie świat wprowadza nas autor tego pozytywistycznego kryminału. Dlaczego takie skojarzenie właśnie? Bowiem ocieramy się tu także o historię, dzieła wielkich prozaików: detektyw pożycza Złotą gałąź Frazera (która zresztą przyczyni się do ujęcia przestępcy) od warszawskiego subiekta, u którego bywa często sam Bolesław Prus… Do lokalnej gazety wysyła swoje powieści w odcinkach Eliza Orzeszkowa, a gadżety wymyślane przez genialnego żydowskiego wynalazcę (rower z silnikiem, kamizelka kuloodporna i latarka) w niebagatelnym stopniu niosą pomoc bohaterom. Postaci zaczytują się w najnowszych książkach Sienkiewicza, a nad wszystkim pobrzmiewa echo niedawnego powstania styczniowego, niczym teraz wydarzeń w Stoczni Gdańskiej…
Łódź jest niezmiernie ważnym bohaterem książki. Nie wiem, na ile dokładnie została odtworzona topografia miasta, czuję jednak bliskość losów z moim rodzinnym Sosnowcem, także kulturowym tyglem, także powstałym stosunkowo niedawno za pieniądze niemieckich przemysłowców, którzy - dorobiwszy się fortun na przemyśle (także włókienniczym) - budowali swoje okazałe pałace, niekiedy przekraczając nadmiernym przepychem granicę dobrego smaku. Przemysłowców już nie ma, budowle zostały. To miasto, jak często o nim mawiano, powstałe z niczego, wciąż zaskakiwało i zadziwiało. Teraz wiedzieli, że nie tylko tym, co można ujrzeć na jego powierzchni, ale też tym, co znajdowało się pod ziemią, ukryte. Krzysztof Beśka odziera Łódź z wystawnej fasady (symbolizują to choćby budowane w pośpiechu zapadające się kamienice) i pokazuje to, co pod spodem, niewidoczne dla zagonionych przechodniów. To tutaj fanaberia jednego z łódzkich „baronów” doprowadziła do jednej z najdziwniejszych zbrodni w historii miasta.
Autorowi udało się uchwycić okres schyłku, a zarazem niezwykle ważnych przemian obyczajowo-społecznych w kraju od stulecia pozbawionego własnej państwowości. Oto zubożała szlachta, jeszcze do niedawna klasa próżniacza, zmuszona jest do opuszczania swoich majątków i szukania pracy w mieście. Pisali o tym twórcy okresu pozytywizmu. U Beśki wygląda to nieco inaczej, bowiem patrzymy na ich losy z perspektywy minionej już historii, wiemy, jak się to skończy, jak i kiedy Polska odzyska niepodległość, jaki sens i cel mają działania polityków. Tymczasem chłopi i byli właściciele ziemscy trafiają do kulturowego tygla, gdzie tak naprawdę jest tylko jeden władca – pieniądz. Interesy prowadzą tu Rosjanie, bo w końcu to ich zabór, są Niemcy, Żydzi. Tu jest Łódź – pokrzykuje na pracowników majster – a nie majątek pana von Dupersztajna! Tu się robi!
Akcja rozgrywa się w okolicach świąt Wielkiej Nocy, ważnego święta dla katolików, ale i dla prawosławnych. W tym samym też czasie obchodzona jest żydowska Pascha. Współistnieją obok siebie różne wyznania, kulty, języki, obyczaje. Marzenie twórców Unii Europejskiej… Tymczasem w mieście Łodzi robi się coraz ciaśniej. Przybywa społecznych mętów, parweniuszy, nie można już przejść bezpiecznie kiepsko oświetlonymi ulicami. W kanałach płyną kolorowe ścieki z farbiarni, a rytm życia wyznaczają świstawki z coraz liczniejszych fabryk. Z każdą stroną wtapiamy się coraz mocniej w ten przedziwny krajobraz, gdzie skrajna nędza sąsiaduje z wybujałym bogactwem.
Ale wróćmy do fabuły - w końcu to kryminał, w dodatku z wartką akcją. W mieście Łodzi porwany zostaje syn bogatego właściciela fabryki, a wkrótce to samo dzieje się z potomkiem innego przemysłowca. Obaj chłopcy dosłownie znikają ze swoich łóżek, a w pokojach pozostają jedynie kosmyki ich włosów. Na trop porywaczy wyrusza nie jeden genialny, a co najmniej trzech detektywów. Jeden ginie, drugi dostaje nożem w klatkę piersiową, trzeci nie jest tym, za kogo się podaje. Jest jeszcze rosyjska policja i dziennikarz niemieckojęzycznego dziennika oraz sekretarz prezydenta miasta, ale i młoda kobieta, która szuka zaginionego męża. Wszyscy czegoś szukają, a w tle… walą się kolejne kamienice, płoną fabryki, wysychają miejskie studnie.
Mało? Ktoś porywa aktora podczas spektaklu, wcześniej znika ceniony lekarz, we wszystko wplątani są akrobaci z objazdowego cyrku i robotnicy zwolnieni z fabryk. Uff, można by się pogubić w mnogości spraw i postaci. Fabuła gmatwa się, postaci jest coraz więcej, a wszystko ogląda się niczym sensacyjny film. A tu okazuje się, że za wszystkim stoi… mitologia grecka! I to wszystko w jednej, niewielkiej Łodzi, odtworzonej z niezwykłą pieczołowitością, z adresami, opisami kamienic i ulic. Bo przecież nie wystarczy umieścić akcję kryminału sto lat temu, należy jeszcze wykonać tytaniczną pracę biblioteczną, przedrzeć się przez dziesiątki pożółkłych gazet, przesiąknąć stylem i językiem epoki, odróżniać kibitki od dorożek, a tużurek od kamizelki. Wszystko po to, by nadać powieści realizmu na wzór Prusa, Reymonta i Orzeszkowej.
Myślę, że Krzysztofowi Beśce udało się oddać klimat dawnej Łodzi, stworzył postacie zapadające w pamięć i dobrze rokujące na przyszłość. Szczególnie detektyw Stanisław Berg zasługuje na uznanie ze względu na swoje niezwykłe jak na swoje czasy umiejętności… Wszystko jest tu przemyślane i na swoim miejscu, czyta się znakomicie. Podobno detektyw Berg wybiera się do Londynu. Czyżby chciał się zmierzyć z Sherlockiem Holmesem?
Twarzą w twarz z demonami przeszłości Königsberg, początek 1896 roku. Detektyw Stanisław Berg podejmuje się prowadzenia kolejnej sprawy. Ma śledzić emerytowanego...
Współczesna Warszawa. W jednej z korporacyjnych firm zostaje zastrzelony dyrektor-despota. Sprawą zajmuje się komisarz Konstanty Podbiał, oficer...