Seks i śmierć to dwa motywy, które cechują twórczość Philipa Rotha, pojawiają się w każdej jego powieści - nierzadko oba w jednej książce. W Everymanie poznajemy losy głównego bohatera, mężczyzny, który... umiera na pierwszych stronach powieści. Jego życie obserwujemy przez pryzmat licznych partnerek. Podobnie jest w Konającym zwierzęciu i Kompleksie Portnoya, gdzie erotycznym doświadczeniom towarzyszy „oddech” śmierci, zarówno niechcianej (przez jednego mężczyzny), jak i mocno pożądanej (przez drugiego).
Teatr Sabata, ulubiona książka samego autora, nie oferuje tu nic nowego. Od wyżej wspomnianych tytułów różni ją objętość, równa niemal sumie wielkości wszystkich trzech wspomnianych wyżej książek. Lektura potwierdza, że choć Teatr Sabata jest zdecydowanie lepiej napisany niż choćby Kompleks Portnoya, Roth bardziej sprawdza się w krótszej niż dłuższej formie. Za Jakobem Mansztajnem mogę stwierdzić, że raczej nie ma pisarzy, którzy mają wystarczająco dużo do powiedzenia, by napisać książkę liczącą 600 stron. Philip Roth również do nich nie należy, dlatego ostatnie 200 stron czyta się ze znużeniem. A zaczyna się przecież całkiem interesująco…
Michael Sabata prowadzi teatr lalkowy, którego spektakle z czasem coraz częściej przybierają charakter performansu ulicznego, wiedzie też bogate życie erotyczne, bynajmniej nie ze swoją drugą żoną. Bohatera poznajemy w momencie spotkania z ulubioną kochanką, Deborah, której małżeństwo również okazuje się wielkim rozczarowaniem i być może z tego powodu prosi ona Sabatę o dotrzymanie wierności w ich związku. Ani on, ani ona nie mogą się kochać z nikim innym, nawet z małżonkiem/ą. Michael nie zgadza się na taki konserwatywny układ, którego ich związek miał być zaprzeczeniem. Zdanie zmienia po śmierci partnerki. Doświadczenie straty ukochanej osoby staje się, podobnie jak w Everymanie, motorem do snucia refleksji nad własnym losem, nieudanymizwiązkami z kobietami, trudnymi relacjami z przyjaciółmi i rodziną oraz niezbyt pomyślną karierą lalkarza.
Czytelnik ma możliwość odkrywania kolejnych wątków z życia Sabaty, podążając coraz bardziej wstecz, poznając coraz więcej szczegółów ze wzmiankowanych już wydarzeń. Tak jest skonstruowana powieść, w której narracją jest strumień świadomości pisany z perspektywy trzecioosobowej. Można odnieść wrażenie, jakby mężczyzna pisał o swoich przeżyciach, lecz z dystansu. Choć powtórzenia znanych już czytelnikowi historii mogą wydawać się irytujące, stanowi to celowy i ciekawy zabieg. Kolejne wariacje na temat tych samych wydarzeń zmieniają nieco spojrzenie na opowieść, pokazują, jak drobny detal może wpłynąć na odbiór całości. Ten zabieg przywołuje na myśl twórczość Davida Fostera Wallace'a – a nie jest to przypadkowe skojarzenie, bo obaj pisarze często są ze sobą zestawiani. Słusznie, bo podobieństw w pisarstwie obu panów jest więcej. Choć królem przypisów jest Wallace, u Rotha również przybierają one formę kilkunastostronicowych wątków rozgrywających się równolegle do głównej akcji.
Teatr Sabata wydaje się lepiej napisany niż wspomniane wcześniej powieści Rotha głównie z powodu kompozycji i strony formalnej tekstu, w którym każdy wyraz czy każde zdanie pojawia się w przemyślanym miejscu, doskonale komponując się z poprzedzającym. To wzmacnia wrażenie poetyckiej spójności treści, którą jednak należałoby zamknąć znacznie wcześniej, by to, co zaskakiwało czytelnika, nie zaczęło w pewnym momencie wydawać się wtórne i nużące, a sam bohater nie przemienił się z artysty o kontrowersyjnych przemyśleniach w prymitywnego nudziarza.
Miłośnicy Rotha, Wallace'a i literatury postmodernistycznej niewątpliwie po tę powieść sięgną. A reszta potencjalnych czytelników może to również uczynić, ale na własną odpowiedzialność. To nie jest proza dla każdego, choć kryją się w niej jednak elementy literatura przez wielkie „L".
Dwoje ludzi spotyka się w wynajętym pokoju. On jest żonaty, ona zamężna. Intrygujący romans, intrygujący dialog – tyle że on jest pisarzem i wszystko...
Wnikliwy i jak zawsze prowokacyjny portret amerykańskiego społeczeństwa pióra Philipa Rotha - mistrza współczesnej powieści. Lata czterdzieste...