Kończąc lekturę Gugułów, pozostawiamy Wiolettę Rogalę właściwie w punkcie wyjścia. Dziewczyna z jednej strony chciała opuścić rodzinną wieś - Hektary - z drugiej jednak brakowało jej odwagi, aby to uczynić. W Stancjach Grzegorzewska dopisuje kolejny rozdział w historii swojej bohaterki. Rozdział równie udany i, prawdopodobnie, nie ostatni.
Rogala dostała się na wymarzoną polonistykę w Częstochowie. Wyruszyła więc, by zdobywać to „wielkie miasto", marząc, by studia stały się dla niej przepustką do lepszego życia. Niestety, na miejscu okazuje się, że sprawa nie jest taka prosta. Z uwagi na to, że Hektary położone były zbyt blisko Częstochowy, Wioletta nie otrzymała przydziału do akademika, a brakowało jej pieniędzy, by wynająć stancję z prawdziwego zdarzenia. Najpierw trafiła więc do małego hoteliku robotniczego, zamieszkiwanego przez przybyłych do Polski Rosjan, potem skorzystała z gościny życzliwych zakonnic, by wreszcie osiąść w wynajętym mieszkaniu.
Każda z tytułowych stancji w pewnym sensie symbolizuje inną rolę, jaką Wioletta odgrywa, dostosowując się do oczekiwań otoczenia, współlokatorów - ludzi, którzy w sumie mogliby być jej zupełnie obcy, lecz tak naprawdę dziewczyna może liczyć z ich strony na naprawdę dużo wsparcia. Najpierw odnajduje wspólny język z Rosjanami z hoteliku robotniczego, a ich doświadczenia w pewnym sensie kształtują i ją. Potem odgrywa rolę, narzuconą jej przez kobietę, która wiele lat temu straciła córkę, by później okazać bezinteresowną pomoc Wioletcie w najtrudniejszym dla niej momencie życiowym. Wreszcie - Wiola wciela się w rolę namiętnej kochanki wiele lat od niej starszego mężczyzny. Każdy z tych etapów w pewnym sensie kształtuje ją i wzbogaca. Ale Wioletta ma świadomość tego, że sama nadal nie znalazła swojego miejsca. Nadal nie może być pewna tego, kim jest i kim chce być. Dlatego finał Stancji nie będzie końcem jej drogi - raczej początkiem kolejnego jej etapu. Etapu, który - miejmy nadzieję - będziemy mogli obserwować w kolejnej powieści Wioletty Grzegorzewskiej.
Miejmy nadzieję, bo - i tu nie waham się użyć tego określenia - Stancje to literatura najwyższej próby. To proza skondensowana do granic możliwości, to narracja poetycka w opisach, ale zarazem bardzo precyzyjna, rzeczowa, skupiona na konkrecie. Pod względem stylu mocno przypomina ta powieść wcześniejsze Guguły, ale tematy, jakich dotyka Grzegorzewska, są teraz nieco inne. Co decyduje o tym, kim jesteśmy? Czy można całkowicie odciąć się od własnych korzeni i ułożyć sobie życie w nowym miejscu, z zupełnie nowymi ludźmi? I czy takie życie może dać nam szczęście? To tylko niektóre pytania, jakie nasuwają się po lekturze tej znakomitej powieści.
Świetnie radzi sobie Grzegorzewska z oddaniem atmosfery pierwszych lat po upadku komunizmu w Polsce, z ukazaniem pejzażu prowincjonalnej Częstochowy, która Wioletcie wydaje się metropolią, ale jest zarazem miejscem zimnym, obcym, wrogim. Wcześniej Grzegorzewska stworzyła zwykłą-niezwykłą wieś Hektary, teraz szkicuje obraz Częstochowy ze swoistą mitologią i unikalnym kolorytem tego miasta. W pewnym sensie jej proza jest nadal bliska twórczości Myśliwskiego - tyle, że pozostaje o wiele bardziej zwięzła, w pewnym sensie - konkretna.
W tle pojawiają się ważne wydarzenia lat dziewięćdziesiątych - pierwsze zwycięstwo w wyborach prezydenckich Aleksandra Kwaśniewskiego, denominacja, kolejne wojny. Kluczową rolę w powieści odgrywają jednak perypetie Wioli i spotykanych przez nią ludzi. Ludzi, których przemianę na przestrzeni trzech lat, jakie kobieta spędzi w Częstochowie, będziemy mogli obserwować. Każdy z nich ma tu swój język, unikalny sposób wyrażania się, swoją historię i swoją rolę do odegrania. Można powiedzieć, że nikt w życiu Wioli nie pojawia się przypadkowo. Niektórzy tylko przemykają w tle, od innych Wioletta się dystansuje. Jeśli jednak ktoś ma jej coś ważnego do opowiedzenia, do przekazania, dziewczyna okazuje się bardzo otwarta, uważna na cudze emocje, historie i potrzeby. Do niemal każdego też i bohaterka, i narratorka tej opowieści podchodzą z dużą dozą sympatii i ciepła - może z wyjątkiem skinów, którzy uosabiają w całej historii wszystkie częstochowskie diabły i demony.
Są więc Stancje lekturą komplementarną wobec Gugułów, ale nie są z pewnością powieścią wtórną. Są kolejną odsłoną tej samej historii, ale odsłoną odmienną, na innych problemach skupioną i innych tematów dotykającą. Są - wreszcie - powieścią niemal równie udaną. Powieścią przystępną, bo jej lektura sprawić powinna przyjemność także miłośnikom lżejszych powieści obyczajowych, ale zarazem od powieści takich o wiele bardziej ambitną, szlachetniejszą. Jeśli ktoś w Polsce tworzy literaturę środka z prawdziwego zdarzenia, to jest to bez wątpienia Wioletta Grzegorzewska.
Wilcza rzeka to autobiograficzna, oparta na dzienniku, powieść drogi, która relacjonuje dramatyczne losy pisarki, samotnej matki, mieszkającej na stałe...
Czasy zespolone Wioletty Grzegorzewskiej, nowy tom poetycki autorki nominowanej do nagrody Bookera 2017, w krakowskim Wydawnictwie Eperons-Ostrogi.Czasy...