Wydawnictwo: W.A.B.
Data wydania: 2017-08-30
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 192
Język oryginału: polski
Decydując się na czytanie Stancji nie do końca wiedziałam czego się spodziewać po tej książce. Możecie się ze mnie śmiać, ale w ogóle nie powiązałam tytułu z mieszkaniem na stancji. Nie wiem dlaczego. Wszystko dzieje się w drugiej połowie lat 90-tych i to właśnie z tego powodu po nią sięgnęłam, bo to czasy mojego dzieciństwa.
Nie spodziewałam się, że książka ta aż tak mi się spodoba. Do Częstochowy przyjeżdża młoda Wiola. Zapisuje się na studia filologiczne i nie zostaje jej przydzielony akademik z racji dość bliskiego miejsca zamieszkania. Rozpoczyna się jej podróż przez stancje w trakcie której poznaje kilka niesamowitych osób. Błąka się po zimnym robotniczym Hotelu prowadzonym przez koleżankę Natkę i poznaje rosyjskich bliźniaków Aleksa i Siergieja. Trafia do zgromadzenia sióstr Oblatek, gdzie w cichych korytarzach stukot sandałów przywołuje duchy ofiar II Wojny Światowej. Wiola próbuje żyć samodzielnie z dala od rodziny. Z trudem wiąże koniec z końcem, a w tłumie szuka sylwetki pana Kamila, jej dawnej miłości, który gdzieś w Częstochowie mieszka.
W książce występują świetne poprowadzone retrospekcje. Czasami nie wiadomo kiedy się zaczynają, a kiedy kończą. Przeszłość płynnie przeplata się z teraźniejszością. Wiola przypomina sobie swoje własne dzieciństwo, życie rodziny, a nawet zupełnie obcych ludzi, którzy skończyli swoje życie dawno temu podczas wojny, a jednak stają się dla niej bardzo bliscy.
Nie przypominam sobie, abym czytała kiedyś książkę z akcją osadzoną w połowie lat 90-tych. Jest naprawdę klimatycznie. Autorka wspomina wiele rzeczy kultowych w tamtym czasie, chociażby specyficzną modę i popularne książki. Powieść ta wydała mi się też nieco smutna, czy może lepsze określenie to melancholijna. Jest to też bardzo inspirująca historia o poszukiwaniu swojego miejsca. Aż żałuję, że nie znam ukazanej w niej Częstochowy tamtych lat. Jeśli w niej mieszkacie, to książka powinna Wam się spodobać podwójnie. Jest napisana przepięknym językiem i czyta się ją szybko, bo jest bardzo krótka - zaledwie 192 strony. Jednak nie przeszkodziło to autorce w zawarciu w niej pięknych emocji i pasjonującego ciągu zdarzeń i przygód. Naprawdę polecam.
Odebrana z księgarni, niewielka, poręczna i pachnąca farbą drukarską z nieco dziwną i zastanawiającą okładką i w tym samym dniu przeczytana, pochłonięta wręcz.
Bohaterka Wioletta, alter ego autorki, przyjeżdża do miasta świętej wieży- mojego rodzinnego- nota bene, na studia. Sama nazywa je miastem wsią podszytym. Jest druga połowa lat dziewięćdziesiątych, okres mojego nastoletniego buntu, a jej pierwszy rok trudnej i biednej samodzielności w cieniu Jasnej Góry.
Nasze losy plotą się tak wspólnymi tropami, że mam wrażenienie, że Wioletta Rogala i Wioletta Grzegorzewska to ja- tylko ta odważniejsza, ta bardziej samodzielna, zdeterminowana i z przymusu nieco realizująca marzenia.
To samo uderzyło mnie i zastanowiło już w "Gugułach", wywołując potok łez i tornado przemysleń. Niesamowicie czyta się książkę, podczas której dzieli się nie tylko wrażliwość i marzenia, wspólny, aż do środka trzewi język, wpisany w najbardziej ukryty podkład komórek ciała, ale i dosłownie- idzie się tymi samymi ulicami, odwiedza te same miejsca, spotyka tych samych (sic!) ludzi! Swoiste deja vu, pokrewieństwo dusz- trudno to ująć w słowa.
Wioletta studiowała na moim wydziale w czasie, gdy ja chodziłam do liceum, 2 przystanki tramwajowe od Instytutu filologii polskiej w Częstochowie. Musiałyśmy się mijać na ulicy!
Znam dobrze te wszystkie miejsca, które ona, mieszkanka podczęstochowskich Hektarów, odkrywała dla siebie, miałam zajęcia z charyzmatycznym i nieszkodliwie zwariowanym profesorem Bratkowskim (nazwisko zostało nieco zmienione i nie będę go ujawniała, wystarczy, że dodam, iż profesor od gramatyki historycznej już nie żyje i był znany w częstochowskim światku akademickim).
Częstochowa ze "Stancji" to to miasto, po którym włóczyłam się na wagarach, gdzie przeżywałam swoje pierwsze miłości i zachwyty, skąd chciałam się wyrwać, ale nie starczyło mi odwagi na dekadę.
Mocną stroną tej powieści jest jej język- przepiękny poetycki styl; zdania zaczynające, kończące rozdziały- majstersztyk. Są jak akwarele mistrza malarstwa. Humor to kolejny z atutów powieści.
Recenzent książki napisał, że mało tu opisu studiów, choć to czas najbardziej kształtujący człowieka dojrzałego. Może to prawda, ale tu najbardziej liczy się Wioletta i jej widzenie świata, jej przemyślenia, dywagacje, wybory, przypadki, próby. Jej zmagania z brakiem pieniędzy, ludzie których spotyka i to, jak widzi otaczający ją świat i relacje międzyludzkie. Wszystko tu ma sens i wszystko jest potrzebne i ważne.
Dajcie się przenieść do tej krainy, nawet jeśli nie będziecie- tak jak ja- mogli jej sobie wyobrazić w sposób dosłowny. To bardzo ożywcza i smakowita powieść i mam nadzieję na jej kontynuację.
Tajni dyrygenci chmur to powieść w duchu nowego realizmu magicznego Nathana Hilla czy Donny Tartt o dorastaniu w późnym socjalizmie, kiedy Polska przeżywa...
Ojciec i syn. Miłość w najcięższych czasach. Oparta na faktach poruszająca historia walki o przetrwanie. II wojna światowa. Z pociągu wiozącego...