Jeśli chciałabym dokonać swoistego rekonesansu wśród lektur, które ostatnimi czasy najbardziej poruszyły moją duszę, bez wahania wskazałabym powieść Zyty Rudzkiej „Ślicznotka doktora Josefa”.
Choć akcja umiejscowiona jest właściwie w jednym miejscu i czasie (pomijając reminiscencje z czasów wojennych) tyle tu wydarzeń, postaci, rozmaitości. Autorka „Białych kamieni” roztacza przed nami opowieść o lokatorach domu starców. Jest pora kanikuły, atmosfera ciężka od upału, niesprzyjająca dla źle znoszących takie temperatury staruszków. Tempus narrationum nie wychyla się ku przyszłości, zatrzymał się, oscyluje wokół wspomnień, cyklicznie powracających, czego symbolem jest w powieści powtarzana wciąż fraza, dotycząca oczekiwania mieszkańców na czereśnie. Owoc ten, wywoływany ze wspomnień, jest u Rudzkiej niczym Proustowska magdalenka, konotująca cały zespół wrażeń, emocji, niegdyś doświadczonych. Każdy rodzaj opisywanych czereśni przywodzi na myśl określony charakter egzystencji, począwszy od życiowej słodyczy, na jej cierpkości kończąc.
Ale, jak można by na pierwszy rzut oka wnioskować, nie jest to opowieść o starości bezbolesnej i sterylnej. Rudzka, jak sama stwierdziła w jednym z wywiadów, pragnęła, by zakotwiczyć czytelnika w takim stanie odbioru, by całkiem nieświadomie, z uśmiechem na ustach udał się wraz z autorką do samego jądra piekła. Dlaczego z uśmiechem na ustach? Bo jest to opowieść przezabawna. Chociaż opowiada z całą prostotą i bezpośredniością o biologizmie i naturalizmie, jaki wiąże się z reakcjami ciała ludzkiego dotkniętego starczymi niedomaganiami i chorobami, akcentuje, że starszy człowiek, to nadal człowiek (a nie zepchnięty na margines świata zawładniętego lansowaną panmłodością i pragnieniem nieśmiertelności), z całym bagażem cech, natręctw, przywar i swoich małych, prywatnych dziwactw. Wśród tak naszkicowanych charakterów mamy, m.in. panią Czechnę – estetkę, obiekt westchnień wielu serc w podeszłym wieku, jej siostrę Leokadię, odmawiającą spożywania wszelkich pokarmów, pana Mirona, wyśmiewającego wszystkich dookoła, pana Henocha, niegdyś sławnego podróżnika, odbywającego eskapady do Afryki, wciąż zadającą pytanie na temat rodzajów pochówku pani Benii czy pana Leona, obsesyjnie dbającego o swoją palmę w doniczce. Autorka świetnie pokazuje pogłębiający się proces infantylizacji starczych umysłów, ale nigdy nie czyni tego z pozycji ignoranta, szydercy. Jest to raczej subtelny gest pobłażania, zrozumienia, próby umysłowego i psychicznego wniknięcia w ów świat.
Powieść Rudzkiej dotyka także problematyki losów ludzi, którzy doświadczyli okrucieństwa wojny i obozów koncentracyjnych. Pani Czechna wraz z siostrą jako dorastające dziewczyny trafiły do Oświęcimia, gdzie poddawano je „medycznym” eksperymentom. Czechna nawet jako staruszka nazywa siebie „miss Auchwitz”, dlatego, że to ją szczególnie miłował sobie w swych nieludzkich badaniach doktor Mengele. W sposób fenomenalny, psychoanalityczny przedstawiając relację między katem a ofiarą, autorka „Pałacu Cezarów” pokazuje, jak skomplikowane i paradoksalne są meandry nostalgii za dzieciństwem człowieka stojącego u kresu swego życia, nieprzewidywalne do tego stopnia, że z ust głównej bohaterki słyszymy, że „tęskni za obozem”.
Powieść ta nastawiona jest na człowieka, z każdego rozdziału, strony, akapitu, przedziera się jego oblicze, tak wielowymiarowe, jak gama smakowa dojrzewających w słońcu czereśni. Książka została napisana przez osobę, która pragnęła (nie za wszelką cenę, nachalnie, lecz w sposób namacalny) tę mieniącą się charakterologiczną feerią twarz uchwycić, dotknąć, zrozumieć. Takim eksperiencjom warto się przyjrzeć.
Nowa książka wielokrotnie nagradzanej autorki, laureatki m.in. Nagrody Literackiej Gdynia, Gryfii, Nagrody Literackiej m.st. Warszawy i finalistki Nagrody...
Powieściowy powrót cenionej autorki po kilkunastu latach milczenia. Krótka wymiana ognia, czyli historia miłosnego piekła. Fragmenty losów...