Kończy się XIX wiek. Kraków przejmuje zgroza, gdy do szacownego miasta zjeżdża Szatan we własnej osobie, czyli Stanisław Przybyszewski. Sieje on zgorszenie nie tylko swoimi poglądami, ale też zachowaniem, ekscentryczną moralnością i dziwacznym strojem, połączonym z nocnym pijaństwem, promocją absyntu i fałszowaniem Chopina na sprezentowanym mu fortepianie. Piękna Dagny, nie zainteresowana dyskusjami w języku polskim, którego nie znała, patrzy z boku, oszałamiając świat swoimi rudymi lokami i zjawiskową urodą. Stateczne społeczeństwo Krakowa niby to się gorszy na ekscesy Szatana, ale w gruncie rzeczy znajduje w jego obecności jakąś masochistyczną radość, że oto, proszę, Kraków nie jest prowincjonalny, w czasach oryginałów ma i swojego – choć postury nikczemnej, to umysłu wielkiego. Bodaj tylko jego! W ślad za nim podążają kolejni, z Wyspiańskim i młodym Żeleńskim na czele.
Zofia Szczupaczyńska, profesorowa Zofia Szczupaczyńska, bierze udział w podejrzanym, acz modnym wydarzeniu, jakim jest seans spirytystyczny. Wraz z nią do stołu siada jedenaście osób. Wybucha kłótnia, czyjego ducha wezwać. Wszak niedawno zasztyletowano w Genewie piękną Sissi. Pokusa jest wielka, ale przecież nie wypada, nie wypada.
Gdy towarzystwo wstaje od stołu, aby popatrzeć na zaćmienie księżyca, gospodarz pada na ziemię, rażony... no właśnie. Czym? Czy w absyncie, którym częstował zebranych Szatan, była strychnina? A może to zupełnie co innego? Może Sissi wróciła, albo diabli wiedzą, co się stało? Bo przecież nie serce, choć gospodarz był słabego zdrowia.
Profesorowa Szczupaczyńska przytomnie zapobiega skandalowi i dyskretnie wzywa zaufanego śledczego. We dwójkę przekopią miasto, odnajdą winnych, ustalą motywy i modus vivendi. A wszystko to w rewelacyjnej scenerii schyłku wieku, ekscentrycznych ruchów, szaleńców, alkoholików i zwykłych awanturników, którzy tworzą kolorową panoramę nudnego miasta.
Fabuła najnowszej części przygód profesorowej – tak, mamy do czynienia z serią i jeśli ktoś jeszcze jej nie czytał, to zachęcam – jest raczej banalna. Nie w intrydze tkwi urok powieści powołanej do życia przez Dehnela i Tarczyńskiego Maryli Szymiczkowej. Tu tło gra główną rolę. Te wszystkie szczupaki w galarecie, berżery, na których ochoczo zalegają bohaterowie, sposoby prowadzenia domu i prowadzenia konwersacji, przeplatane z prowadzeniem romansów. Te wciąż zdulszczone obyczaje, każące cenić pozory, zawsze robić dobrą minę do złej gry i dbać o opinię, bo ona jest przecież najważniejsza! Te bomboniery z landrynkami skropionymi wodą, aby się skleiły i zniechęciły do częstowania się. Ten grubo krojony chleb i cienko krojona kiełbasa. To zrzucanie cudzych płaszczy z wieszaka na posadzkę, aby powiesić swój, by się nie kurzył po brudnych kątach! Ach, zaiste, trudno lubić profesorową – nawet, jeśli lotny ma umysł.
Kto jeszcze nie czytał, zachęcam. Zabawna historia, pełna ciekawostek o Krakowie jak rodzynek w dobrym serniku. Czyta się miło, słodko i szybko. Czasami tylko unosząc brew na myśl, że pewne rzeczy są jednak niezmienne.
Profesorowa Szczupaczyńska i sensacja na słynnym weselu. Listopadowy ranek 1900 roku. Pod domem profesorowej na św. Jana tłoczno od gapiów - w...
Pod willą Rożnowskich wielkie zbiegowisko – Wisła wyrzuciła na brzeg zwłoki młodej dziewczyny. W domu profesorostwa Szczupaczyńskich nie mniejsza...