A potem właściwie nikt nie będzie o tym pamiętał. Tak jak w przypadku największych zbrodni, będzie się nam wydawać, że nigdy do tego nie doszło. Cierpienie, śmierć, żal i podła, żałosna bezsensowność olbrzymiego bólu rzeszy ludzi — może to wszystko istnieje tylko na kartach tej i kilku innych książek. Można zamknąć koszmar w książce, jeśli nada formę i znaczenie, w prawdziwym życiu koszmar nie ma jednak formy ani znaczenia. On po prostu jest. A kiedy króluje koszmar, to jest tak, jak gdyby na całym świecie nie było nic prócz niego.
Miłość do książki może przechodzić różne fazy. Może wybuchnąć płomieniem od razu, ale też bardzo szybko się wypalić. Może płonąć równomiernie od pierwszej do ostatniej strony albo stopniowo rozgrzewać atmosferę po każdym rozdziale. Czasem może się pojawić dopiero po lekturze, jakby nie potrafiła wcześniej znaleźć dla siebie miejsca. Może też zmaterializować się nagle w połowie książki i zostać w czytelniczym sercu na zawsze, nieodwołalnie. Takim właśnie uczuciem obdarzyłam Ścieżki północy. Pełnym, prawdziwym i szczerym. Ale nie od pierwszego wejrzenia.
Ścieżki północy to po części historia miłosna, ale też relacja z życia wielu osób żyjących w obarczonych przekleństwem, bo ciekawych czasach. Fabuła skupia się w dużej mierze wokół postaci chirurga, Dorrigo Evansa, który rozlicza się ze swoim nie najłatwiejszym życiem, na które cieniem rzuciła się utrata miłości życia oraz wielomiesięczna praca w japońskim obozie jenieckim przy budowie Kolei Birmańskiej, zwanej Koleją Śmierci. Ale są też inni. Wiecznie optymistycznie nastawiony do życia Gardiner, Rainbow, który stracił nie tylko nogę, jest i „Maleńki” Middleton, którego nie imała się epidemia, a nawet Nakamura, człowiek dobry i łagodny, ale tylko we własnym mniemaniu. Są Australijczycy, Japończycy, Koreańczycy. Są choroby, jest głód nie do wytrzymania i praca kilkakrotnie ponad siły. Jest przywiązanie i jedność mimo wszystko, bo zostawić kogoś, to tak, jakby zostawić samego siebie.
Wygląda na to, że w zeszłym roku kapituła The Man Booker Prize podjęła decyzję bezbłędną. Nad Ścieżkami północy trudno przejść do porządku dziennego. Bo oto w ręce czytelnika trafia lektura niezwykła, jedyna w swoim rodzaju. Flanagan jest mistrzem konstruowania i opisywania bohaterów. Trafia w punkt, choć rzadko nazywa rzeczy po imieniu. Czaruje fabułą i pomysłem. Męczy, ale w ten najlepszy literacki sposób — do bólu istnienia. Nie podaje recept, odbrązawia bohaterów okrzykniętych tym mianem przez społeczeństwo, wreszcie - zamyka w słowach historie, które niejednokrotnie ściskają za gardło. Jest też mistrzem konstrukcji — każdy, nawet najmniejszy element układanki pasuje, ale nie od razu. Za to kiedy już znajdziemy dla niego miejsce — obraz, który powstaje, zaskoczy i wzruszy do łez. Przygniecie i zostawi.
Dobra książka (…) sprawia, że chce się ją przeczytać jeszcze raz. A książka wielka każe człowiekowi jeszcze raz przeczytać swoją duszę.
A Ścieżki północy to, drodzy Czytelnicy, książka wielka.
,,Dobry pisarz musi mieć brudne ręce..." W swojej najnowszej powieści, zainspirowanej karierą autentycznego oszusta i własnym doświadczeniem z rolą pisarza...
Wielki powrót laureata Nagrody Bookera, autora Ścieżek Północy. Piękno ginącego świata, rozpacz, miłość i nadzieja. Życie i śmierć. Anna -...