Śmierć przewodnika rzecznego

Ocena: 5.57 (7 głosów)

,,Nie dająca spokoju, ambitna" zdaniem recenzenta z ,,The New York Times". ,,Osiągnięcie godne uwagi" według ,,The Washington Post". Richard Flanagan w kolejnej zachwycającej odsłonie.

Uwięziony przez prąd tasmańskiej rzeki, wciągnięty pod sam wodospad, Aljaz Cosini, przewodnik turystycznej wyprawy, tonie. Ostatnie chwile życia  stają się dla niego rodzajem mistycznej podróży w głąb własnego życia oraz życia przodków. Przed oczami Aljaza przetaczają się obrazy z przeszłości. Widzi, jak jego ojciec Harry jako mały chłopiec grzebie swojego ojca pod drzewem gumowym, które wnet rozkwitnie tysiącem żółtych kwiatów. Jak wuj Reg sprzedaje zęby, by spłacić dom. Jak prababka ucieka przed złym duchem, a pijany łowca fok gwałci na plaży Aborygenkę zwaną Czarną Perłą. Widzi piękną twarz kobiety, którą kochał... W podwodnym świecie, który odbiera Aljazowi ostatni oddech, rodzinna wizja złożona z okruchów aborygeńskich, celtyckich, włoskich, angielskich, chińskich i wschodnioeuropejskich opowieści przeistacza się w bezdenną historię Tasmanii.

Informacje dodatkowe o Śmierć przewodnika rzecznego :

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2017-07-06
Kategoria: Literatura piękna
ISBN: 9788308063583
Liczba stron: 368
Tytuł oryginału: Death of a River Guide

więcej

Kup książkę Śmierć przewodnika rzecznego

Sprawdzam ceny dla ciebie ...
Cytaty z książki

Na naszej stronie nie ma jeszcze cytatów z tej książki.


Dodaj cytat
REKLAMA

Zobacz także

Śmierć przewodnika rzecznego - opinie o książce

Avatar użytkownika - majkanew
majkanew
Przeczytane:2017-12-12, Ocena: 6, Przeczytałam, 26 książek 2017,
Najnowszą wydaną w Polsce książką Richarda Flanagana jest jego debiut literacki. Opublikowana w 1994 r. „Śmierć przewodnika rzecznego” to jedna z najlepszych książek w dorobku autora. Jest emocjonalną podróżą w głąb pamięci, jednostkowej i dziejowej.   Aljaz Cosini porzucił pracę przewodnika rzecznego przed dziesięcioma latami. Nie znosił tego zajęcia, które wiele od niego wymagało, a niczego nie dawało w zamian. Już jako 26-latek czuł, że brakuje mu sił i perspektyw. Teraz uważa się za starzejącego się człowieka, nieustannie ściga go strach, którego nie potrafi nazwać. A jednak godzi się (właściwie zmusza go do tego życiowa sytuacja) na jeszcze jeden spływ po rzece Franklin. Podczas tej ostatniej wyprawy ziszcza się najgorszy koszmar każdego przewodnika – klient wpada do wody. Aljaz nie waha się ani chwili i skacze za turystą. Zostaje uwięziony między podwodnymi skałami, wciśniętymi pod powierzchnię żywiołu.   Właściwa akcja powieści trwa zaledwie kilka minut. Tyle bowiem jest w stanie wytrzymać Aljaz pod wodą. Mężczyzna doskonale rozumie, co się z nim dzieje i jak zakończy się jego historia. Podobno w obliczu śmierci człowiekowi staje przed oczami całe życie –  jakby projekcja najważniejszych chwil naszego istnienia w przyspieszonym tempie. Takich projekcji dostępuje właśnie bohater „Śmierci…”.   To niespokojna narracja – przenikają się tu wizje Cosiniego, reminiscencje, sceny z codzienności przodków, wyimki z historii Tasmanii, z rzeczywistymi działaniami (próby ratunkowe). Przytłaczają go te halucynacje, w których obserwuje wszystko, także siebie, ale nikt nie widzi jego. Bardzo ciekawa jest nieustanna zmiana perspektywy, podkreślająca tragiczne położenie Aljaza – znajduje się on w centrum wydarzeń lub stoi ponad nimi. Widzi zdarzenia z własnego życia i te z przeszłości ojczyzny. Jest podmiotem i przedmiotem omamów. Obserwuje siebie jakby poza ciałem, by za chwilę powrócić do intymnych wspomnień.   Przypomina sobie sceny z pracy przewodnika rzecznego (te same monotonne opowieści, ryzyko, trud itp.), portrety bliskich i zupełnie obcych osób, znajdujących się w trudnym położeniu (m.in. gwałt na Aborygence, śmierć córki, chorobę, prześladowania). Pojawiają się też refleksje dotyczące kwestii życia i śmierci, istoty człowieka oraz przestrzeni, w której egzystuje.   Świat nie miał dla mnie miejsca, widziałem go w całym jego absurdzie i szaleństwie, on jednak mnie nie widział i powinienem powiedzieć, że była w tym dziwna wolność. Z krystalizujących się przez ułamki sekund obrazów tworzy się charakterystyka bezwzględnego świata, obojętnego na to, co nikczemne i niewłaściwe. Szczególnie brutalnego w Tasmanii. Właściwie od zarania dziejów Aborygeni musieli mierzyć się ze złem, objawianym w różnych postaciach. Dość powiedzieć, że przyznanie się do swojej rasy – rzekomo niższej i zdegenerowanej – groziło nawet śmiercią. Smutna historia wyspy odżywa w Aljazie.   Nie istnieje żaden porządek chronologiczny wizji Cosiniego – raz jawią mu się obrazy współczesne, raz wraca do roku 1901 (zjednoczenie Tasmanii i Australii), dostrzega efekty kryzysu z 1940 r., ale widzi też zdarzenia z początku XIX w. Obserwuje swoich przodków w różnych czasach i zauważa, że – poza okolicznościami – nic się nie zmienia. Ludzie notorycznie przeżywają mniejsze lub większe dramaty i najczęściej pozostają bezsilni wobec ludzkiej niegodziwości oraz nieubłaganej przyrody.   Flanagan zachwyca poetyckim stylem, wyważonym, eleganckim językiem. Precyzyjnie buduje strukturę powieści. Dba o to, by w odpowiednim momencie uwypuklić konkretne kwestie. Bardzo dużo mówi o wszelkich aktach narodzin i śmierci – właściwie tylko wokół tych motywów wszystko się kręci. Z tym, że zawsze są to momenty dramatyczne. Narodzinom z reguły nie towarzyszy radość czy ulga, ale strach i walka.   „Śmierć przewodnika rzecznego” to rozdzierająca serce opowieść o człowieku, który od momentu narodzin musi zmagać się z widmem śmierci. O niepokoju, bólu i wstydzie. Także o wyrzekaniu się swego pochodzenia – nawet pisarze i poeci milczeli na temat swojego świata. Wreszcie – o odkrywaniu i oswajaniu własnej tożsamości (także dziedzictwa) oraz pogodzeniu się z nieobliczalną naturą.
Link do opinii
Avatar użytkownika - Dizzy
Dizzy
Przeczytane:2017-07-26, Ocena: 6, Przeczytałam, 80 książek 2017,

Słyszałam same superlatywy o twórczości Richarda Flanagana, jednakże dotychczas nie byłam jakoś specjalnie przekonana do jego powieści. Dopiero Śmierć przewodnika rzecznego, a więc najnowsza na polskim rynku książka tegoż autora, wzbudziła moje zainteresowanie tragiczno-surrealistyczną fabułą i wielokulturową ucztą.

Mówią o mnie, że jestem leniwym włóczęgą, że nie mam przyszłości, że nie wiem, czego chcę od życia - i może to wszystko prawda. Może zawsze tonąłem. 


Narratorem powieści zdaje się być tytułowy przewodnik rzeczny w dwóch odsłonach - wszystkowiedzącego gawędziarza, widzącego siebie z góry i zwyczajnego człowieka, Alijaza Cosini'ego. Mężczyzna prowadzi swoją waśń w nietypowych okolicznościach, bowiem właśnie... tonie. Nieubłaganie nadciągająca śmierć budzi w nim wspaniałe i rozległe wizje, którymi musi się z kimś podzielić, bo inaczej ich czar stanie się ciężarem. Dzięki temu darowi poznajemy zarówno przeszłość głównego bohatera, jego krewnych i znajomych, jak i przerażającą i brutalną historię Tasmanii.

Powieść nie jest łatwa w odbiorze, z początku nieco się w niej gubiłam i nie do końca rozumiałam zamysł autora. Z czasem jednak zaczęłam zatracać się w niebezpiecznej, dzikiej przyrodzie, wspomnieniach wypełnionymi nałogami, przemocą, wśród których nie zabrakło też radosnych i podnoszących na duchu chwil oraz kulturowych smaczków, m.in. aborygeńskiego orła przenoszącego duchy przodków... Ta książka jest jak rzeka - z początku delikatnie obmywa stopy czytelnika, by zaraz potem porwać go i zatopić w magicznej i niepokojącej treści. Grzęźniemy w bajkowości opowieści Alijaza, dziejach jego krewnych, dziejach Tasmanii... Zarówno historiom, jak i samym przemyśleniom głównego bohatera towarzyszy poetyckie piękno, miejscami nieco pospolite (I te płonące oczy, poszarpany błękit. Jak niebieskie serce gasnącego żółtego płomienia palnika tlenowego gdy zostaje wyłączony dopływ gazu.), jednakże znajdziemy tu i język ostry, bogaty w kolokwializmy i wulgaryzmy.

Wiem, że Aljaz uśmiecha się do frajerów, którzy chociaż twierdzą co innego, chociaż zapewniają, że jest to najpiękniejsza okolica na świecie, odczuwają już narastający niepokój wobec tej dziwacznej, obcej przyrody, która wydaje im się tak podobna, a jednocześnie tak różna od przyrody z kalendarzy zdobiących ich salony i biura. Intensywnie pachnie kwaśną, gnijącą ziemią, a umiarkowana wilgotność krępuje ich zmysły jak kaftan bezpieczeństwa. (...) Ale to miejsce, które - jak im się wydaje - sunie za ich plecami, skłaniając ich do tego, aby od czasu do czasu rzucić spojrzenie za siebie, dla Aljaza jest domem. 


Tym, co najbardziej urzekło mnie w powieści Flanagana, była narracja, która pozwoliła na poznanie bohatera od duszy strony. Naturalnie - z czasem jego przeszłość i aparycja również nie są dla nas tajemnicą, ale to w perspektywie nadchodzącej nieubłaganie śmierci Alijaz odsłonia przed czytelnikami swoje wnętrze, objawiając się im w całej okazałości - bez sekretów, z nagim umysłem i sercem...

W wielu momentach książka szokuje, przeraża, wywołuje gęsią skórkę i obrzydzenie, ale jest to jedna z tych powieści, które zostają z czytelnikiem na zawsze. Jest w niej coś urzekającego - może to pełna gama emocji, może czar nieprzejednanej przyrody, może bestialstwo piętrzące się w historii Tasmanii, może wielokulturowość, a może wdzięk gwałtownej śmierci, przed którą bohater misternie odkrywa enigmę swoich przodków, swojego życia, swojej natury... Śmierć przewodnika rzecznego zdecydowanie daje do myślenia i jestem pewna, że jeszcze długi czas zostanę pod jej powierzchnią. Polecam serdecznie z całego serca, szczególnie wymagającym czytelnikom.

Link do opinii
Avatar użytkownika - monweg
monweg
Przeczytane:2017-08-01, Ocena: 6, Przeczytałam, Mam, Egzemplarz recenzencki,

To kolejna książka Richarda Flanagana, która trafia do moich rąk. Nawet wiem, czego mogę się spodziewać. Dostanę historię osadzoną w Australii lub Tasmanii, z wyraźnie narysowanymi postaciami – na pewno otrzymamy bogaty portret psychologiczny tychże; tragedia będzie wisiała w powietrzu, a całość przepełniona smutkiem. Śmierć przewodnika rzecznego jest pierwszą powieścią w dorobku Flanagana, ale nie można powiedzieć, by było to dzieło nieprzemyślane ani  by autorowi brakowało warsztatu. Już w debiucie widoczne są stałe punkty dalszej twórczości australijskiego pisarza. Jeden z nich stanowi opisywanie sytuacji potomków dawnych zesłańców, którzy musieli sobie poradzić na Ziemiach van Diemena.  Flanagan dał się poznać nie tylko jako znawca historii swojego kontynentu, ale także świetny pisarz i specjalista od budowania skomplikowanych wnętrz swoich bohaterów.

 

Nie inaczej jest w przypadku Śmierci przewodnika rzecznego. Główna postać, Aljaz Cosini, tonie w rzece Franklin, po której wielokrotnie pływał tratwą, przeprowadzając kolejne grupy turystów po niebezpiecznych bystrzynach. Gdy śmierć zbliża się nieuchronnie, Aljaz zdaje sobie sprawę, że otrzymał dar wizji, dzięki któremu może przyjrzeć się z góry każdej chwili swojego życia, a także życiu swoich przodków.

Powiem wam, że nie jestem zdziwiony tymi wizjami. Ani trochę. O ile wiem, wizjonerstwo jest u nas rodzinne. Harry ciągle miał wizje, zwłaszcza pod koniec tygodnia, po siedmiu dniach ostrego picia cydru i taniego rieslinga z Oślizgłym Tedem, starym kapitanem, poławiaczem homarów.  (…) w rodzinie po kądzieli trzecie oko miała też moja babcia, która wróżyła z fusów parzonej po turecku kawy i przepowiedziała, że z brzucha mojej mamy wylezą kiedyś robaki, i rzeczywiście, tak się mniej więcej stało.

Podążamy wraz z bohaterem po najważniejszych momentach życia, poznajemy także historię rodziny Aljaza. Opowiadacz prowadzi nas po swych kolejnych wizjach, dzięki czemu widzimy, jak Harry, ojciec przewodnika rzecznego jako kilkuletni chłopiec grzebie swego tatę, jak wiele lat później poznaje w Trieście Sonję, matkę Aljaza. Dowiadujemy się o dzieciństwie bohatera, o jego głuchocie, i wydarzeniach, które doprowadziły go po wielu latach na brzeg rzeki. Każda z historii odsyła nas do kolejnej i dodaje fragment pozwalający do stworzenia jednolitego obrazu dzikiej i przepełnionej bólem Tasmanii.

 

Bez wątpienia Flanagan wie, jak powinno się budować napięcie w powieści. Jego nieśpieszna narracja potrafi hipnotyzować niczym delikatny nurt rzeki Franklin, by za chwilę porwać tratwę z czytelnikiem na bystrzynę, gdzie trzeba szybko i umiejętnie lawirować pomiędzy pniami drzew i ostrymi kamieniami, żeby przetrwać podróż. Podobnie jest z lekturą dzieła literackiego tasmańskiego diabła; musimy trwać w ciągłym skupieniu, bo w przeciwnym razie wartki nurt narracji wyrzuci nas z łodzi i utopi.

 

Kolejne spotkanie z prozą Flanagana muszę uznać za udane. Kończąc Śmierć przewodnika rzecznego poczułam, że dowiedziałam się czegoś więcej o życiu i o sobie. Dlatego właśnie sięgamy  po ambitną literaturę, żeby zobaczyć świat zupełnie innymi oczami niż nasze i otworzyć się na tę inność. Wyprawa wzdłuż rzeki przypomina podróż w głąb siebie i pozwala poznać te zakamarki naszej psychiki, które normalnie zostają poza zasięgiem naszego wzroku. Flanagan zabiera nas dokładnie w taką podróż, jeśli popłyniemy wraz z nim, może i nam otworzy się trzecie oko. Gorąco polecam.

Link do opinii
Avatar użytkownika - Bookendorfina
Bookendorfina
Przeczytane:2017-07-29, Ocena: 5, Przeczytałam, Mam,

"...wiemy o sobie o wiele więcej niż to, do czego zwykle mamy ochotę się przyznać, chyba że w chwilach wielkich prawd w naszym życiu, w miłości i nienawiści, w momencie narodzin i śmierci."

Cytat, który ciekawie ustawił ster odbioru powieści, pojawił się już na osiemnastej stronie, z zaangażowaniem i fascynacją podążałam w wytyczonym przez niego intrygującym kierunkiem. Aljaz Cosini, trzydziestosześcioletni mężczyzna, po wielu latach zawieszenia w zawodzie przewodnika rzecznego, decyduje się pokierować grupą turystów w ramach niebezpiecznego spływu po tasmańskiej rzece Franklin. Dochodzi do nieszczęścia, członek wyprawy wpada do burzliwego nurtu wody, Aljaz rzuca się na pomoc, lecz sam zaklinuje się między skałami pod powierzchnią wody, zaczyna tonąć, coraz mocniej zanurza się też w ciąg rozlicznych migawek podsuwanych przez własną pamięć.

Piękna tasmańska opowieść, na granicy życia i śmierci, w tych ułamkach chwil, kiedy obraz całego życia przewija się głównemu bohaterowi przed oczyma, w tym także tajemniczego i wstydliwego, ale jakże barwnego i zaskakującego dziedzictwa. Przywoływanie różnorodnych odcieni wspomnień, portretów bliskich osób, obrazów znaczących wydarzeń, niezapomnianych miejsc, symbolicznych przedmiotów, istotnych gestów i słów. Rachunek jakości minionych lat, rozgrzeszenie z tego, co nie było właściwe, gorycz tego, jak wiele nie będzie dane już przeżyć. Ale i pozostawienie bolesnego żalu za sobą, w pewien sposób pogodzenie z tym, co nieuniknione, z zakończeniem podróży na tym świecie, wdzięczność, że jednak można było przez jakiś czas kolekcjonować doświadczenia życiowe, poznawać ludzi, zachwycać się światem, poznawać samego siebie, ale przede wszystkim odczuwać rozmaite emocje, czuć puls serca i bieg myśli.

Wrażenie robi elegancki i malowniczy styl narracji, poetyckie dobieranie słów, lekkość w kreśleniu przekonujących i sugestywnych odwzorowań, przywoływania wzruszających urywków ludzkich losów nasączonych smutnymi i radosnymi kolorami. Z ogromną przyjemnością delektujemy się powieścią, przemawia do nas, wrażliwie uruchamia wyobraźnię, osadza w refleksyjnym klimacie, z którego nie chcemy przez dłuższy czas wychodzić. Autor umiejętnie dozuje napięcie, podkreśla przyspieszonym rytmem dramaturgię kluczowych wydarzeń, frapująco prowadzi czytelnika po przywoływanych wspomnieniach i odniesieniach, opisuje nie tylko jednostkową historię, ale i walkę o przetrwanie podszytą szacunkiem wobec potęgi natury. Książka niełatwa, nie na szybkie przerzucanie kartek, a na delektowanie się każdym rozdziałem, wymagająca uwagi i skupienia, ale dzięki temu niezwykle wciągająca, mocno wiarygodna, bezsprzecznie wartościowa.

bookendorfina.pl

Link do opinii
Avatar użytkownika - allison
allison
Przeczytane:2017-07-13, Ocena: 6, Przeczytałam, Mam,
Hasło Richard Flanagan to dla mnie gwarancja udanej, chociaż niełatwej lektury. Tak jest od wydania w Polsce ,,Ścieżek Północy" - powieści, która wzbudziła w czytelnikach różne emocje, a w moim odczuciu jest arcydziełem. ,,Śmierć przewodnika rzecznego" na pewno nie jest książką lekką, łatwą i przyjemną. I może właśnie dlatego pozostaje na długo w pamięci odbiorcy. Okładkowy napis głosi, że to proza ,,straszna, brutalna, tragiczna i piękna". Jest to trafna puenta i zachęta dla tych, którzy lubią mierzyć się z literaturą. Głównym bohaterem powieści jest Aljaz Bosini, wycofujący się z zawodu organizator i przewodnik niebezpiecznych spływów. Tasmańska rzeka Franklin przyciąga amatorów mocnych wrażeń, którzy najczęściej nie mają pojęcia o czyhających na nich wodnych pułapkach. Zblazowani biznesmeni, księgowi, prawnicy, lekarze chcą przeżyć wielką przygodę, by móc pochwalić się nią przed znajomymi. Tacy ludzie to dla rzecznych przewodników prawdziwe utrapienie, ale i gwarancja szybkiego zarobku. Właśnie dlatego Aljaz decyduje się na poprowadzenie ostatniej wyprawy, która nie tylko dla niego okazuje się tragicznym wydarzeniem. Główny bohater, chcąc ratować jednego z turystów, sam wpada do wody i zostaje porwany przez wartki nurt. Zakleszczony w miejscu, z którego nie może się wydostać, wspomina swoje dzieciństwo, młodość i poszczególne etapy dojrzałego życia. Wiele miejsca poświęca także swoim przodkom, którzy kryją różne tajemnice. Retrospekcje nie układają się w linearnie płynącą opowieść. Z różnych obrazów, strzępków i niedopowiedzeń czytelnik sam musi ułożyć logiczną całość. Utrudnia to dwutorowo płynąca narracja - raz opowiadaczem staje się Aljaz, innym razem tę rolę przejmuje narrator wszechwiedzący. Kolejną trudnością jest przenikanie się rzeczywistości z sennymi majakami i wizjami, jakie pojawiają się przed oczyma cierpiącego przewodnika. W pewnym momencie on sam przestaje odróżniać jawę od snu. Powieść Flanagana to nie tylko burzliwe losy tytułowego bohatera i jego rodziny. To również poruszająca historia Tasmanii, miejsca zamieszkiwanego przez tubylców i potomków skazańców. Do bycia praprawnukiem byłych więźniów nikt nie chce się przyznawać, podobnie jak do mieszanych korzeni, gdyż nawet w XX wieku obecność aborygeńskiej krwi w żyłach białych ludzi jest powodem do dyskryminacji i niewybrednych żartów. Śledzenie dziejów bohaterów ,,Śmierci przewodnika rzecznego" było dla mnie czytelniczą przygodą. Pasjonujące okazały się i bieżące wydarzenia, i retrospekcje. Jedne i drugie trzymają w ogromnym napięciu i przyciągają z magiczną siłą. Wielkim plusem jest też styl i język powieści. Flanagan jawi się tu jako mistrz i wirtuoz słowa, który pisze barwnie, żywiołowo i niezwykle plastycznie. Sporo zdań to wielokrotnie złożone frazy, które wymagają skupienia, jednak warto się z nimi zmierzyć, bo odwdzięczają się jedynym w swoim rodzaju klimatem, którym można upajać się naj najlepszym winem. Polecam wszystkim, którzy szukają w literaturze czegoś więcej niż tylko lekkiej rozrywki. BEATA IGIELSKA
Link do opinii
Avatar użytkownika - wkp
wkp
Przeczytane:2017-07-08, Ocena: 5, Przeczytałem,
RZEKA ŻYCIA Zawsze trudno jest pisać o dziełach największych. Niby człowiek ma w głowie mnóstwo myśli i wrażeń, wniosków wyciągniętych z obcowaniem z nimi i emocji, jakie przepełniają jego serce, ale kiedy zaczyna spisywać to, co ma w głowie, wszystko wydaje się takie błahe, takie nieważne, nijakie. Mam tak w przypadku „Śmierci przewodnika rzecznego”, debiutanckiej powieści Flanagana, która po 23 latach pojawiła się wreszcie na naszym rynku. Autor w końcu powiedział wszystko, stworzył przepiękne, ambitne i wielkie dzieło, którego nie trzeba bronić ani rekomendować. Ale jednak spróbuję dodać coś od siebie, bo ta porywająca afirmacja życia nawet w najbardziej bezsensownej zdawałoby się odmianie, wciągnęła mnie tak, jak rzeka wciągnęła głównego bohatera i poruszyła, jak rzadko coś. Głównym bohaterem powieści jest dobiegający czterdziestki przewodnik rzeczny, który przez lata prowadził spływy na zdradliwej tasmańskiej rzece. Wiek już jednak nie ten, wszystko się zmieniło, ale Aljaz Cosini decyduje się na prośbę szefa raz jeszcze zająć się podobną przeprawą. I wtedy dochodzi do tragedii, jakiej boją się wszyscy przewodnicy rzeczni. Uczestnik spływu wpada do wody, a Aljaz, który rzuca się mu na ratunek, zostaje porwany przez prąd. Jego nogi zaklinowują się w szczelinie, a jemu samemu nie zostaje już nic innego, jak czekać na nadciągającą śmierć. I wtedy doznaje wizji. Całe życie przelatuje mu przed oczami, nawet rzeczy, których nie mógł pamiętać czy widzieć, a ona sam zanurza się w ich nurcie, chwytając się resztek swojej egzystencji, starając się znaleźć sens w symbolicznych scenach, które nic mu nie mówią i poznając losy swoich przodków oraz samej Tasmanii… Chuck Palahniuk w jednym ze swoich esejów poświęconych pisarstwu napisał, że najlepszym sposobem na wywołanie w czytelniku emocji, napięcia i lęku o bohatera jest wrzucenie postaci pod wodę i zmuszenie by się topiła. Niby prosty zabieg, a zawsze się sprawdza. Ale Flanagan nie poszedł w tę stronę. Zrobił coś większego, wykorzystał nadciągającą śmierć jako pretekst do zderzenia jej z prozą życia. Rzeka, która niesie tragiczny koniec (ale czy mamy pewność, że on rzeczywiście nastąpi?), niesie także wspomnienia – niesie samo życie. Jego sedno, najważniejsze chwile, które określają Aljaza, jego znaczenie na tym świecie i we własnym kraju, którego dzieje poznajemy przez pryzmat rodziny bohatera. Co za tym idzie, przed naszymi oczami otwiera się okrutny, ale fascynujący świat, w którym prawie nic nie jest powiedziane wprost, ale za to wszystko powiedziane jest w sposób bardzo piękny. To jak Flanagan opisuje miejsca, rzeczy, jak słownie operuje światłocieniem, sprawia, że czytając jego powieści mam wrażenie, jakbym oglądał arcydzieła mistrzów pędzla. Widzę to, co on chce mi pokazać. Czuję te emocje, smaki i zapachy. A przecież tak wiele autor zostawia wyobraźni do dopowiedzenia, nie jest przecież dosłowny, chociaż ze szczegółami opisuje miejsca i scenerie. Styl, jakim operuje, jest przepiękny. Gęsty to określenie, które oddaje go najlepiej. Ale nie ciężki, choć zarazem wymagający od czytelnika. Nie da się tego jednoznacznie ubrać w słowa, trzeba więc przekonać się o tym osobiście. A warto to zrobić, bo Flanagan to zdecydowanie jeden z najlepszych i najwybitniejszych żyjących autorów, a jego powieści śmiało mogę postawić obok dokonań takich gigantów, jak Philip Roth czy John Irving. Za ich bogactwo, za ich piękno, za ich pełnię, za przekonujące, krwiste postacie, szczerość i mistrzowskie operowanie słowami. Dlatego polecam bardzo, bardzo gorąco. Recenzja opublikowana na moim blogu: http://ksiazkarnia.blog.pl/2017/07/08/smierc-przewodnika-rzecznego-richard-flanagan/
Link do opinii
Avatar użytkownika - edytka222
edytka222
Przeczytane:2017-08-18, Ocena: 5, Przeczytałam, Mam, Literatura australijska,
Inne książki autora
Żywe morze snów na jawie
Richard Flanagan0
Okładka ksiązki - Żywe morze snów na jawie

Wielki powrót laureata Nagrody Bookera, autora Ścieżek Północy. Piękno ginącego świata, rozpacz, miłość i nadzieja. Życie i śmierć. Anna -...

Pierwsza osoba
Richard Flanagan0
Okładka ksiązki - Pierwsza osoba

,,Dobry pisarz musi mieć brudne ręce..." W swojej najnowszej powieści, zainspirowanej karierą autentycznego oszusta i własnym doświadczeniem z rolą pisarza...

Zobacz wszystkie książki tego autora
Reklamy