Każda walka się kiedyś kończy, niekoniecznie pełnym sukcesem
Sztandary nadal powiewają. Zarówno te nowe, eleganckie, sławiące zdobywców, sztandary zwycięzców, zwolenników Dominium Solarnego, jak i te poszarpane, zniszczone, podeptane, przynależące do stopniowo i bezwzględnie eksterminowanych niezłomnych wrogów skazanych na śmierć. Dopóki istnieją tacy, którzy chcą oddawać życie za te słabo wyprasowane, postrzępione proporce, i tacy, którzy chętnie oddają cudze życie za te jedynie słuszne i piękne flagi, sztandary będą powiewać.
Daniel Bondaree, były żołnierz, były buntownik, były więzień, wychodzi w końcu na wolność. Fizyczny wrak, człowiek sponiewierany dobrocią i „humanizmem” solarnych dobroczyńców ciągle jest dla nich ważny. Podążają za nim szpiedzy, nie tylko zresztą związani z Dominium. W rozgrywkę o skutecznie ukrytą wiedzę tanatora włączają się również przedstawiciele innych cywilizacji np. Parksowie. Świat, do którego wraca Daniel podobno znowu stał się lepszy. Usunięto z niego kolejnych zdrajców, przestępców i wywrotowców. Wyeliminowano ich z gry o lepszy świat wraz z zupełnie obcą solarnym czarną nienawiścią, żądzą zemsty i ksenofobicznym strachem. Propaganda sukcesu wypełniła szczelnie publiczną przestrzeń nie pozostawiając miejsca na własne, samodzielne myśli.
Towarzyszymy Danielowi, tak jak on nie wiedząc, dokąd poprowadzi go powikłany los. Ta powieść jest trochę inna niż poprzednia. Mniej tu walki, więcej refleksji, mniej entuzjazmu, więcej zadumy. Silnie rozbudowany zostaje wątek Diny, siostry Ramzesa Tivoli, z którą połączyło byłego tanatora głębokie uczucie. Jest on zarazem romantyczny jak i realistyczny, nie zmierzając do prostego, zroszonego łzami szczęścia happy endu. Dwa wiodące wątki uzupełnione są rzeczą niekoniecznie fascynującą dla ogółu czytelników: wywodami z pogranicza nauki i techniki. Refleksjami nad cywilizacją człowieka i innymi formami życia, przynajmniej hipotetycznie możliwymi w Kosmosie.
Wizja Kołodziejczaka, choć kontynuowana w tym tomie w trochę inny niż w Kolorach sztandarów sposób, może nawet bardziej dojrzały, nie blaknie. Porusza emocjonalnie i intelektualnie, jest zarazem rozrywką, jak i ciekawą historią skłaniającą do myślenia. Książka autora Czarnego Horyzontu jest napisana w sposób klasyczny. Dziwna forma nie przysłania tu treści, a analiza fantastycznych światów jest w gruncie rzeczy uważnym patrzeniem na człowieka z pewnego zdrowego dystansu. Ostrzeżeniem przed niebezpieczeństwami rozwoju ludzkości, które ciągle na nowo nam grożą. Powieść ta jest dowodem, że można jakoś połączyć miłe z pożytecznym, refleksję z rozrywką, fantazję z dozą twardego realizmu.
Nie wszystko w powieści Kołodziejczaka musi się bezwzględnie podobać. Nie jest to wszak książka ze stemplem oficjalnej akceptacji przywódców totalitarnego państwa, nawet takich jak totalitarna demokracja Dominium Solarnego. Irytować może nieprzeciętne zagęszczenie istot żywych w Kosmosie i zadziwiający rozwój techniki nawet w społeczeństwach, które wyglądają raczej na zafascynowane hasłem „panem et circenses” niż mozolnym rozwijaniem nauki. Z drugiej strony wiele spostrzeżeń tu zawartych dotyczy nie tylko opisanego w książce uniwersum. To myśli o ludzkich żądzach, pragnieniach i drogach postępowania wśród których tak wciąż ważna jest walka, zdobywanie, podbijanie, narzucanie swej woli. Kołodziejczak ponownie próbuje opisać coś, co jest zbyt dobrze znane z historii, ideał, który szybko sięga bruku, pozornie piękną ideę, która nie sprawdza się w praktyce, a zatem - taka trzeźwa myśl - nie jest wcale dobrą ideą.
Ciekawe są refleksje Kołodziejczaka nad sytuacjami i problemami znanymi nam z życia, nawet tego, które jest naszym bezpośrednim udziałem. Nad przepaścią między słowami i czynami, nad tym jak za pięknymi zlepkami słów może kryć się kosmiczna pustka, a sumiennie ukrywane czyny mogą być cynicznym zaprzeczeniem głoszonych idei. Pisarz umiejętnie pokazuje, że często ludzie wyzwoleni stają się o wiele gorsi niż ich ciemiężyciele, a rewolucje niosą ze sobą również rozczarowanie i zło, śmierć i nieprawość, kolejny bardziej wyrafinowany poziom obłudy i kłamstwa. Interesująca jest obserwacja, wyrażona w stosunku Diny do cynicznego Tankreda, że zło potrafi fascynować, że są ludzie, którzy nas niepokoją, budzą lęk, ale zarazem nieodparcie pociągają. Kołodziejczak pokazuje, że ceną za realizację wzniosłych haseł jest często rezygnacja z większości własnych ideałów, prowadząca do stopniowego odczłowieczenia i degeneracji. Naświetla jak władza może stać się obsesją, od której skutecznym wybawieniem jest tylko własna śmierć. Intrygujące jest jego spojrzenie na informację, której znaczenie w świecie rośnie coraz bardziej, i która staje się najbardziej pożądanym dobrem, a która może być traktowana jako pewna forma organizacji materii.
Szczególną uwagę zwracają w powieści fragmenty poświęcone innemu spojrzeniu na korgardów i ich metody postępowania. Może prowadzą oni badania naukowe, analizując całe spektrum reakcji badanych ludzi, od niebotycznego szczęścia do niekończącego się bólu? Może nie rozumieją czym jest współodczuwanie i litość? Ich na pozór niezrozumiałe badania mogą być pozbawione emocji, współczucia i zrozumienia dla obiektów biorących w nich udział. Takie podejście wobec „królików laboratoryjnych” jest wszak obecne i wśród żyjących badaczy. Tylko czy ból, cierpienie jednostek słabszych, mniej rozwiniętych, o nieporównywalnie niższej inteligencji naprawdę nic nie znaczy? Czy jakieś trudne do zrozumienia dobro wyższego rzędu jest warte cierpień i śmierci ubezwłasnowolnionych obiektów doświadczalnych?
Niezrozumiali, tajemniczy korgardzi są jedną z najmocniejszych stron omawianego cyklu. Są fascynujący i mądrze opisywani, z bezradnością wobec czegoś, co jest zupełnie inne. Pokazują nam, jak trudno jest zrozumieć coś wykraczającego poza nasze dotychczasowe doświadczenie.
Książka Kołodziejczaka mimo upływu kilkunastu lat od jej pierwszej publikacji (1999 rok) ciągle jest fascynująca. Po prostu broni się sama.
Szukaliśmy życia w Kosmosie. Zagłada przyszła z innego wymiaru. Czas Gehenny. Europa jest trupem. Świat dogorywa. Jegrów nie wolno się bać. Czerpią siłę...
Oto świat przed spisaniem magii. Kraina, której mieszkańcy nie wykorzystują metalu ani nie znaja koni. A jednak budują miasta, zbroją armię i staczają...