Znudzony bogaty panicz Kamil Kord na tropie prawdy
Wiek dziewiętnasty, odpowiednio światły według cytatu prof. Blumenstoka zamieszczonego jako motto na początku książki. Wiek, pod koniec którego głoszono wszak hasła ostatecznego naukowego zrozumienia świata, w przypadku matematyki - naiwnego i złudnego wyjaśnienia wszystkiego, co tylko można było wyjaśnić. Wiek światły - podobnie, jak wiek dwudziesty pierwszy, gdy wróżki, czarownice, astrolodzy, gazetowe przepowiednie i horoskopy zajmują ważne miejsce w społeczeństwie, a jedne - dziś cokolwiek śmieszne - zabobony zostały umiejętnie zastąpione przez inne, wywołujące wzmożone zainteresowanie i przyspieszone bicie serca (amulety, zaklęcia, przepowiednie końca świata).
W małej podrzeszowskiej Lutczy zostają znalezione okaleczone zwłoki kobiety w ciąży. Sprawa budzi silne emocje nie tylko w lokalnej społeczności. Nikt nie przyznaje się do winy, nie ma świadków wydarzeń, zeznania osób mających z nią styczność w ostatnich godzinach życia są sprzeczne, zmieniają się. Czytelnicy zresztą nie mają okazji ich dokładnie poznać. Nie śledzimy bowiem na bieżąco wydarzeń, tylko raz na jakiś czas dostajemy komentarz do sytuacji. Policja, jak to ma miejsce i dzisiaj, szuka podejrzanych wśród osób z najbliższego otoczenia ofiary. Czy robi to rzetelnie? Nie. Wszak w takich sprawach, wśród tlących się w społeczeństwie niepokojów niektórzy chcą na tragedii szybko zbić jakiś kapitał, na przykład polityczny. Prasa ma o czym pisać, jak zwykle podgrzewając atmosferę i nie tyle dążąc do wyjaśnienia sprawy, co szafując różnorakie sądy, zależne od osobistych poglądów dziennikarzy. W innej części monarchii austro-węgierskiej miało miejsce pozornie podobne zdarzenie: zaginęła kobieta, odnaleziono zwłoki topielca, ale szybko, bez wnikliwych badań stwierdzono, że to jest ktoś inny. W pełnym niepokojów, podatnym na manipulacje społeczeństwie rodzą się rozmaite teorie spiskowe - o krwawych obrzędach żydowskich, o tajnym rynku handlu płodami... Ofiarą podejrzeń padają bogata żydowska rodzina Ritterów, u których pracowała zamordowana kobieta oraz miejscowy obibok, pijak, ciągle zmieniający zeznania. Plotki, zgodnie z prawami taniej sensacji, krążą po kraju, urastając do miana właśnie odkrytych faktów. Sprawą zaczyna interesować się młodzieniec pochodzący z bogatej rodziny, panicz Kamil Kord. Człowiek bywały w świecie, żyjący dostatnio i beztrosko. Mogący sobie pozwolić na kosztowne zachcianki i niekoniecznie poważne zainteresowania. Szuka on nowych podniet, sądzi, że sprawa morderstwa w Lutczy mu je zapewni. Prowadzi własne dziennikarskie śledztwo, które całkowicie zmieni jego poglądy, dotychczasowe widzenie świata, w którym żyje i ocenę ludzi, których spotyka.
Powieść Adama Węgłowskiego to kryminał retro, oparty o wybrane materiały archiwalne, cytowane w przypisach. Z wycinków gazetowych, z medialnych faktów, z wybranych dokumentów autor Przypadku Ritterów buduje opowieść, w której głównym bohaterem jest emocjonalnie rozchwiany Kord. Opowieść intrygująco się zaczynającą, wielowątkową, miejscami jednak trochę chaotyczną. Wątek kryminalny nie jest tu najważniejszy. Przypadek mordu w Lutczy służy autorowi do opisywania zjawiska narastającego antysemityzmu, a szerzej - niechęci do innych, odmiennych, kultywujących własne, mało zrozumiałe, okryte tajemniczością tradycje i wierzenia religijne. Większy nacisk położony jest na samo zjawisko i potępienie go, niż na poszukanie jego przyczyn. Sugerowanie bowiem, że antysemityzm to postawa wyssana z mlekiem matki, od wieków kultywowana, jest generalizujące i banalizujące problem. Autor pokazuje wyrywkowo ówczesny świat, pobieżnie zauważa kontrasty społeczne. Pochyla się nawet momentami nad ciężką dolą biedaków, mówi o wyzysku, o pazernym kapitalizmie, nie oglądającym się na człowieka. Wszystko to jest, niestety, dość powierzchowne. Nie zauważa się dajmy na to, że w wydaniu małych społeczności poczucie nierówności społecznej miało miejsce często wobec miejscowej, proporcjonalnie zamożnej elity: sklepikarzy, młynarzy, karczmarzy, którzy nierzadko byli Żydami. Umęczeni trudami życia, niemal rewolucyjnie nastawieni biedacy widzieli w nich nie tylko obcych, na których łatwiej było zrzucić winę za całe otaczające ich zło, ale również wyzyskiwaczy, żerujących na biedzie, dorabiających się na cudzym nieszczęściu (lichwa, handel alkoholem). W odpowiednich warunkach umiejętnie podsycone nastroje można było wykorzystywać przeciwko jakiejś grupie społecznej, do siania niepokojów i zamętu, do zajmowania rozgorączkowanych ludzi konkretnym tematem. W powieści sugeruje się wykorzystywanie niepokojów dla własnych celów przez służby specjalne. Nihil novi sub sole.
Fabuła czasami jest ciekawa, choć obywamy się bez większych zaskoczeń. Wątek romantyczny, motyw wielkiej miłości od pierwszego wejrzenia na przekór konwenansom jest trochę naiwny. Podobnie jak przemiany młodego człowieka pod wpływem uczucia czy rozmowy. Tak jak pojawianie się postaci głoszących poglądy charakterystyczne raczej dla naszych czasów, a dość trudne do wyobrażenia sobie w wieku dziewiętnastym. Metody śledztwa, przedstawianego zresztą dość pobieżnie, mogą dziwić, jednak były to inne czasy i trudno oceniać je według współczesnych kryteriów. Technika nie była rozwinięta, niektóre teorie, wówczas traktowane jako naukowe, nieśmiało pojawiające się w powieści, okazały się w końcu nienaukowe (określanie typów ludzi na podstawie budowy ciała, wymiarów czaszki, teorie rasistowskie), inne rozwinęły się i sprawdziły - na przykład daktyloskopia. Zainteresowanie może budzić system sądowniczy Austro-Węgier, który w opisywanych w powieści przypadkach w końcu zadziałał prawidłowo. Była bowiem możliwość odwoływania się do wyższych instancji. System prawny w zaborze rosyjskim tak sprawnie nie działał. Zabawne wydaje się wzmiankowane w książce krytyczne ocenianie braku linii kolejowej akurat w zaborze, który stawiał na rozwój sieci połączeń. Porównując sieć kolejową we wszystkich zaborach, to akurat nie Galicja miała powody do wstydu.
Adam Węgłowski stara się urozmaicić opowieść, zmieniając narrację, łamiąc porządek czasowy. Ma to swoje dobre i złe strony. Autor wplata rozmaite, mniej lub bardziej interesujące wątki poboczne - jak ten, dotyczący młodości ojca Kamila, historię królewskiego miecza Szczerbca z wyrytym na nim zaklęciem w języku hebrajskim (czyżby jakiś okołomagiczny zabobon?), efektowną historię o nekrofilii czy wspomnienie pod koniec książki samego Kuby Rozpruwacza - choć w innym kontekście niż zazwyczaj. Psychologia postaci jest niespecjalna, ludzie są opisywani bez głębszej próby zrozumienia ich motywacji, stanu ducha, osobowości. Sam Kord ma poglądy nie wiadomo skąd wzięte, zmienia je pod wpływem emocji jak rękawiczki. Najpierw, ulegając nastrojom antysemickim, bezkrytycznie wini Ritterów, następnie - starając się o miłość żydowskiej dziewczyny - chce walczyć o ich uwolnienie, nie mając dowodów na ich niewinność. Walczy o prawdę, ale kierując się raczej chwilowymi emocjami niż rozumem. Bogaty Kord jest przedstawiany z pewną dozą sympatii, choć jest lekkoduchem, człowiekiem nigdy ciężko nie pracującym, z wielką łatwością korzystającym z majątku zgromadzonego przez rodzinę. Nie ma żadnych oporów przy korzystaniu z przywilejów, jakie mu daje przynależność do określonej grupy społecznej. Jego brat cioteczny, Hubert, pilnujący rodzinnych interesów, jest ukazywany jako nieczuły krwiopijca, człowiek stale wykorzystujący swoją pozycję. A przecież i z efektów jego pracy tak chętnie korzysta krytyczny, dbający o zasady Kamil.
Język powieści jest tylko miejscami lekko stylizowany, nie stanowi więc specjalnego utrudnienia dla czytelnika. Tylko z lekka został dostosowany do różnych grup społecznych, poza wyrazistym przypadkiem jednego woźnicy. Narracja często przypomina formę relacji gazetowej z wydarzeń.
Zabobony wydają się dzielić w powieści na akceptowalne i złe. Kabała, związany z nią podział na tych lepszych, wtajemniczonych, co rozumieją niezwykłe tajemnice bytu, i tych, co są gorsi i nie zostali dopuszczeni do całej prawdy, mity o golemie i magii, którą można wpływać na rzeczywistość traktowane są jako coś ciekawego, nieszkodliwego. Lęk wobec obcej, hermetycznej kultury, często niechętnie nastawionej do innych religii, zwyczajów, jest napiętnowany, choć obecny jest we wszystkich kulturach i we wszystkich czasach. Jest w nim bowiem coś atawistycznego, ludzie zachowują się jak ich mniejsi bracia, zwierzęta, które bronią swojego terytorium i swoich obyczajów, niechętnie patrząc na obcych jako formę zagrożenia.
Nie przepadam za poznawaniem historii poprzez beletrystyczne opowieści, oparte o wyrywki z prasy, z wybranych książek. W ten sposób poznajemy bowiem często tylko punkt widzenia nielicznych obserwatorów, niekoniecznie obiektywnych. Gdybyśmy dzisiaj próbowali opisywać świat na podstawie gazet czy wiadomości telewizyjnych, to byłoby to coś odległego od realiów życia większości. Gazety interesują duże grupy odbiorców, wydarzenia najbardziej bulwersujące. Media zawsze poszukiwały tego, co sensacyjne, hasła o poszukiwaniu prawdy używając tak, jak im wygodnie. Zasadniczo nie opisywały rzeczywistości, lecz ją interpretowały poprzez dobór faktów, używane słownictwo, umiejętnie wzmacniane sugestie, manipulację emocjami. Kiedyś było podobnie, jak dziś - chodziło o poprawienie sprzedaży lub o wpływ na umysły czytelników.
Ile prawdy kryje się za postacią uwielbianego przez ludzi na całym świecie Indiany Jonesa? Arka Przymierza, Święty Graal, podziemne sanktuaria, kryształowe...
Mazury to nie raj na Ziemi, lecz miejsce, gdzie szybko i łatwo można kogoś posłać do piekła. Jest koniec XIX wieku. Pewnego grudniowego dnia z Lyck (Ełk)...