Gdyby ktoś zpytał mnie, jaka jest definicja dobrej książki, odparłabym bez wahania, że dla mnie idealna książka to taka, która - mimo, że dawno przeczytana i odłożona na półkę - wciąż tkwi w mojej głowie. To, czy podobała mi się jej treść, czy też nie ma znaczenie absolutnie drugorzędne. Najważniejsze jest to, czy wywołała we mnie jakiekolwiek emocje. Jakie - nie ma większego znaczenia. Mogą być pozytywne lub wręcz przeciwnie – jedne i drugie są tak samo pożądane, a miarą wartości książki jest przede wszystkim natężenie emocji oraz to, jak długo w czytelniku pozostają.
Czasem bywa tak, że po odłożeniu książki wciąż nie potrafię przejść płynnie do kolejnej lektury, ponieważ nadal rozpamiętuję wątki poprzedniej – rozważam, zastanawiam się, myślę, a nawet (o zgrozo) próbuję wchodzić w kompetencje twórcy, stosując niecny zabieg zwany „gdybaniem”, starając się wpuścić fabułę na inne tory i przewidzieć jej alternatywny bieg. Właśnie wtedy czuję się w pełni usatysfakcjonowana, a czas spędzony z tego rodzaju książką uważam za dobrze wykorzystany.
Obecnie w mojej głowie wciąż toczy się akcja powieści Magdaleny Zimniak Pokój Marty. Choć lekturę ukończyłam kilka dni temu, akcja rozgrywa się nadal na wyimaginowanej szachownicy, po jednej stronie której znajdują się figury szachowe symbolizujące dobro, po drugiej - zło. Tak właśnie odebrałam fabułę powieści. Jak rozgrywkę w szachy, którą toczą dobro ze złem.
Reguły takiej gry wydają się proste. Jest szachownica, są odgórnie ustalone zasady, wiadomo, które pionki ustawiono po której stronie i w jakim kierunku się poruszają. Niestety, autorka zastosowała nieoczekiwane utrudnienie. Otóż wszystkie figury na szachownicy są tego samego koloru. To, czy są dobre, czy złe możemy wywnioskować jedynie obserwując ich ruchy i mając w pamięci miejsce, z którego wyruszyły w momencie rozpoczęcia wydarzeń składających się na fabułę powieści. Wydaje się, że wystarczy być uważnym obserwatorem i śledzić ruchy pionków, by wiedzieć, kto jest kim. Żeby zrozumieć, kto jest po stronie dobra, a kto - zła.
I, być może, taki zabieg mógłby się ostatecznie powieść, gdyby jednobarwność była tu jedynym utrudnieniem. Niestety, nie jest. Kolejną przeszkodą jest to, że czytelnik zaczyna obserwować grę w momencie, gdy ta się już rozpoczęła. Akcja trwa, pewnie zdarzenia już nastąpiły, a ich finał przyniósł określone konsekwencje. Kiedy jednak czytelnik przyjrzy się sytuacji na szachownicy, w większości odgadnie, które z pionków – bohaterów książki są po stronie dobra, a które - po stronie zła, ponieważ wciąż pozostają na pozycjach nie budzących co do tego żadnych wątpliwości.
Niestety, nie wszystkich bohaterów udaje się prawidłowo zidentyfikować. Kilka z figur zawędrowało w grze już na tyle daleko, że nie da się jednoznacznie stwierdzić, z której strony wyruszyły i w którą zmierzają. Czytelnik głowi się, próbując odgadnąć, po czyjej są stronie. Obserwuje ich ruchy, nie mając jednocześnie pojęcia, czy grają uczciwie, wykorzystując fakt, że nie zostały rozpoznane. Dają złudne poczucie, że są w nich ślady dobra, by po chwili zrobić coś, co kompletnie temu przeczy. Takich niezidentyfikowanych figur nie ma na szachownicy wiele, jednak są one w stanie wprowadzić prawdziwy chaos, wywołując w czytelniku szereg wątpliwości, które nie mijają z ostatnią stroną książki.
Mimo, że gra wydaje się doprowadzona do końca, nie wiemy, kto lub co ostatecznie wygrało - dobro czy zło. Okazuje się, że jednej z figur nie można zidentyfikować do końca. Jest i dobra, i zła jednocześnie. Co tkwi w mojej głowie po przeczytaniu powieści Magdaleny Zimniak? Wątpliwości i dylematy. Czy zło da się naprawić dobrem? Czy czyjeś niemoralne i nieetyczne postępowanie może usprawiedliwić fakt, że ten ktoś sam kiedyś został mocno skrzywdzony? Co właściwie kształtuje człowieka? Geny? Otoczenie, w jakim dorasta? Czy zło da się naprawić dobrem, wyrównując bilans na zero? To zaledwie kilka z pytań, których dostarcza czytelnikom autorka Pokoju Marty. Odpowiedź znalazłam na tylko jedno z nich. Ostatnie i chyba najważniejsze: czy na postawione wcześniej pytania da się jednoznacznie odpowiedzieć?
Moim zdaniem: nie.
Renata Kosin - pisarka, autorka powieści Mimo wszystko Wiktoria. Wkrótce nakładem wydawnictwa Replika ukaże się jej nowa książka - Bluszcz prowincjonalny.
,,Umarłam, kiedy odwiedziliśmy babcię w Stanach.Myślałam, że włożą mnie do trumny, ale nie. Przynoszą jedzenie, picie, wmuszają. Migają jakieś twarze....
Koszmar się zaczyna, a skrywane tajemnice wychodzą na wierzch... Bianka odwiedza rodzinny Nasielsk, gdzie rozmawia ze starymi znajomymi i idzie na grób...