Lasu szum, wiatru śpiew
Czy mamy jakikolwiek wpływ na swoją przyszłość? Czy możemy ją kreować zgodnie z naszymi oczekiwaniami? Te pytania nurtują wielu ludzi, którzy chcieliby wprowadzić swoje życie na nowe tory, odmienić szarą rzeczywistość i nareszcie zacząć się cieszyć z trwającej chwili. Bardzo łatwo jest założyć, że nasz los jest zapisany w gwiazdach i jakikolwiek wysiłek z góry skazany jest na klęskę. Wówczas wszelką odpowiedzialność zrzucamy na przeznaczenie, bezradnie patrząc, jak kolejne dni przeciekają nam pomiędzy palcami.
Teorię dotyczącą tej bezsilności obala Maria Ulatowska, autorka niezwykle ciepłej i sielskiej powieści dla tych, którzy kochają oraz dla tych, którzy miłości wciąż szukają. Książka stanowiąca kontynuację „Sosnowego dziedzictwa” po raz kolejny zabiera nas do Towian na Kujawach. Tam, gdzie Noteć wpływa do jeziora Gopło, mieści się stary dwór, pieczołowicie odrestaurowany przez Annę Towiańską, tytułowy „Pensjonat Sosnówka”.
Tu, wśród szumu lasu i śpiewu ptaków, toczą się ludzkie losy, a pensjonat jest milczącym świadkiem łez i radości. Kilka lat temu, po poronieniu i rozwodzie, Anna nie sądziła, że przyjdzie jej w kimś jeszcze się zakochać. Tymczasem przystojny i szarmancki Jacek Konieczny, pracujący przy przebudowie domu, porusza czułą strunę w jej sercu. To nieśmiałe, dopiero rodzące się uczucie napotyka na poważną przeszkodę, a mianowicie niechęć mężczyzny do trwałych związków. Nic w tym dziwnego, skoro nagle opuściła go żona, zostawiając swoje dziecko i zrzekając się prawa do opieki nad Florkiem. Jak w takiej sytuacji Jacek może zaufać komukolwiek?
Anna swą dobrocią godną anioła (co – przyznam – niekiedy irytuje) kruszy mur, jaki mężczyzna wokół siebie zbudował i wygląda na to, że życie „dziedziczki” nareszcie zaczyna się układać. Przynajmniej do momentu, kiedy wraca była żona Jacka, nagle pragnąca odzyskać syna…
„Pensjonat Sosnówka” to powieść, która niczym balsam koi nasze skołatane dusze i przynosi spokój oraz nadzieję. W książce spotykamy również starych znajomych, między innymi malarza (teraz już pełną gębą) Dyzia, kucharkę i pomocnicę Anny, panią Malinkę, a także zawieramy nowe przyjaźnie, bowiem pensjonat Sosnówka otworzył już swe podwoje dla gości. Oprócz sielskich klimatów, ciszy, spokoju i leniwie toczącej się akcji, znajdziemy w powieści również kilka niespodzianek, a nasza rodzina powiększy się o małe kotki oraz szczeniaki pensjonatowej suczki, Szyszki.
Ulatowska przy pomocy pięknie dobranych słów stworzyła rzeczywistość Sosnówki, w której wszystko się udaje i zmierza do szczęśliwego zakończenia. Oczywiście, można mieć pretensje, że ów wykreowany świat, pełen cukierkowej dobroci, jest zbyt sztuczny i nierealny, ale nie zapominajmy, że mamy do czynienia z powieścią dla kobiet, która z założenia ma być lekka, łatwa i przyjemna oraz dawać nadzieję na lepsze jutro.
„Pensjonat Sosnówka” te wymagania spełnia - i to w całkiem przyzwoitym stylu, a nadto przekonuje nas, że po burzy zawsze przychodzi słońce oraz że niekiedy warto sięgnąć do gwiazd i spełnić marzenie. „Okazuje się, że można być szczęśliwym, gdy tylko pomożemy trochę losowi”- mówi Anna, dodając: „Albo… kiedy los nam pomoże”. Nie wahajmy się zatem zwracać się o tę pomoc, bo nagrodą jest szczęśliwe życie, a dzieje dziedziczki z Sosnówki są tego najlepszym dowodem.
To opowieść o uczuciach. O miłości. Tej trudnej, niszczącej, złej. Tej największej – matczynej. I tej na pozór dobrej, zwyczajnej, która jednak może...
Cyklu Szczepankowskiego część druga... Miłość, która rozpoczęła się nad jeziorem. Niespodziewany syn... i upominek, wieszczący szczęśliwe zakończenie...