W swej najnowszej powieści Pan Mercedes Stephen King, korzystając z charakterystycznych dla niego i doskonale znanych miłośnikom jego twórczości zabiegów, stara się odświeżyć konwencję powieści detektywistycznej czy kryminału noir. Rzecz w tym, że uciekając od schematów gatunkowych i wyśmiewając w swej powieści popularne serialowe produkcje kryminalne, sam popada w jeszcze gorsze schematy.
Rzecz zaczyna się obiecująco - przed budynkiem, w którym mają odbyć się targi pracy (cień kryzysu wciąż skrywa Stany Zjednoczone) nad ranem zaczyna gromadzić się coraz więcej osób. Kolejka wydłuża się, tłum gęstnieje. Wśród oczekujących jest Augie Odenkirk, sympatyczny mężczyzna, który szybko zaprzyjaźnia się z młodą matką, która przyprowadziła z sobą noworodka. Wokół jest zimno i mokro, Augie pożycza więc niedawno poznanej znajomej śpiwór, by mogła malucha spokojnie nakarmić. W tym momencie zaczyna się dramat. W tłum wjeżdża mężczyzna w masce klauna, prowadzący Mercedesa, starając się zabić jak najwięcej osób. To nie może zakończyć się dobrze.
Początek powieści jest wstrząsający. Stephen King umiejętnie manipuluje emocjami czytelników, najpierw pozwalając im poznać dwoje bohaterów, polubić ich, identyfikować się z nimi (jak wiele samotnych matek cierpi na podobne problemy w obliczu kulejącej wciąż jeszcze gospodarki?), a następnie... Następnie opisując masowy mord, jakiego dokonał mężczyzna, określany później przez media i policję mianem "Pana Mercedesa".
Niestety, dalej jest już tylko gorzej.
Poznajemy emerytowanego detektywa (klisza!), któremu nie udało się odkryć tożsamości mordercy i nie zamknięta sprawa nadal go prześladuje (klisza!). Zgodnie z najbardziej popularnym schematem, detektyw ten powinien ostro pić. King od tej kliszy ucieka, popadając jednak w kolejną - Bill Hodges nie widzi sensu życia i pragnie ze sobą skończyć. Mamy więc kolejnego literackiego bohatera ze skażonym w jakiś sposób charakterem czy życiorysem. Takich mężczyzn uwielbiają współczesne serialowe produkcje, takich mężczyzn uwielbiali również klasycy gatunku (pamiętacie, że Holmes chociaży uzależniony był od narkotyków?). Gdy Hodges otrzymuje tajemniczy list od Pana Mercedesa, nagle wraca mu chęć do życia (zaiste, głębia przemiany bohatera po prostu powala) i traktuje to jako wyzwanie, szansę, by domknąć dawne sprawy.
Jego przeciwnikiem jest mężczyzna, który mimo wybitnej inteligencji nie bardzo potrafi sobie poradzić w życiu. Brady Hartsfield (tak, tożsamość mordercy poznajemy na tyle szybko, by wyjawienie jego imienia i nazwiska nie odbierało potencjalnym czytelnikom przyjemności z lektury) to kolejny morderca, który pragnie pozostawić po sobie ślad i zwrócić na siebie uwagę społeczeństwa (klisza). Tak naprawdę nie pozbierał się nigdy po traumie z dzieciństwa (klisza), wciąż mieszka u matki i trawi go kompleks Edypa (klisza). Jest wybitnie inteligentny (lub przynajmniej ma przebłyski nietuzinkowej inteligencji), ale równocześnie czyni ze swej inteligencji użytek, delikatnie mówiąc, niezbyt właściwy. To jego pojedynek z Hodgesem będziemy śledzić na kartach powieści Stephena Kinga.
Pojedynek ten przebiegał będzie utartym szlakiem schematu. Choć czytelnicy powieści to nie tylko policjanci z wieloletnim doświadczeniem, szybko domyślą się, że nie była to ostatnia zbrodnia Hartsfielda. Nietrudno też domyślić się, jak zakończy się cała historia, a nawet - jaką ofiarę będzie musiał ponieść Hodges. Krótko mówiąc: schemat goni schemat, a klisza - kliszę.
Teoretycznie ujawniając tożsamość mordercy, King zwraca uwagę na fakt, że ważne są przede wszystkim jego motywy. Tych nie zdradzę - dość rzec, że nie są również szczególnie oryginalne. Jeśli więc nie oryginalność, nie fabuła, to co?
Jeśli już cokolwiek ma skłonić nas do sięgnięcia po książkę Kinga, to fakt, że pisarz za sprawą swojego warsztatu potrafi tchnąć życie w nawet tak bardzo zgrany schemat. Choć znamy finał tej opowieści, mimo że schematy wywołują u nas grymas zniesmaczenia, poddajemy się budowanemu przez autora napięciu i momentami śledzimy bieg zdarzeń z wypiekami na twarzach. Choć bohaterowie tej opowieści nie są oryginalni, to pewne wydarzenia z ich życiorysów - już tak. A King o swoich bohaterach potrafi pisać. Nawet w jego horrorach sylwetki poszczególnych bohaterów są nakreślone tak szczegółowo i zajmują tak wiele miejsca, że chociażby dla nich warto powieści Kinga przeczytać. Podobnie jak dla świetnie opisanego tła tych książek - małych miasteczek i ich społeczności oraz dla ironicznego, zjadliwego poczucia humoru czy ironii obecnej w narracji. To, oczywiście, charakterystyczne dla Kinga, a więc o oryginalności nie można w przypadku Pana Mercedesa mówić nawet w takim kontekście, ale przynajmniej można powiedzieć, że biorąc pod uwagę powyższe aspekty, coś w powieści Pan Mercedes po prostu "działa".
Działa również przekaz powieści Kinga. Przekaz głoszący, że nawet w najbardziej idyllicznych społecznościach za zamkniętymi drzwiami kryć się mogą prawdziwe potwory. Potwory o twarzach naszych sąsiadów, faceta rozwożącego pizzę, lodziarza czy serwisanta, który przychodzi, by naprawić nasz komputer. Tyle, że przekaz ten już słyszeliśmy - chociażby za sprawą o wiele mocniejszych (i, często, bardziej udanych powieści Jacka Ketchuma).
Ukochana bohaterka Stephena Kinga wyrusza w pościg za najbardziej przerażającymi ze wszystkich jej dotychczasowych przeciwników. Holly Gibney powraca...
Czterej kilkunastoletni chłopcy zrobili kiedyś coś wspaniałego, coś wielkiego i dobrego - coś, co odmieniło ich życie. Połączeni telepatyczną więzią kroczyli...