Mąż mnie zostawił… Tak zaczyna się powieść Anny Rybkowskiej pod wiele mówiącym tytułem Odszedł ode mnie. Oboje byli nieźle sytuowanym małżeństwem z długim stażem i trójką dzieci. On - znany kardiolog, ona - sprzedawczyni w sklepie z bielizną i "kura domowa". Wszystko układało się poprawnie. Żadnych kłótni, codzienna rutyna, dorastające szybko dzieci. Nuda. Bez ognia, uniesień, małżeńska codzienność. Pewnego dnia mąż po prostu rezygnuje i odchodzi bez słowa wyjaśnienia.
Bohaterka zostaje sama i musi coś zrobić ze swoim życiem. Jej powieściowe poprzedniczki, jak sama zauważa ze smutkiem: się nie poddają, wszystkie zaczynają żyć od nowa, budują domy, spotykają kogoś dużo lepszego i są w końcu szczęśliwe. A ja? Utyłam, przestałam o siebie dbać, jestem teraz kimś zupełnie innym, nie poznaję siebie w lustrze. Jako opuszczona żona, popada w depresję, traci pracę, bo nie wygląda już reprezentacyjnie, popada w coraz większe tarapaty finansowe. Kobieta zdaje sobie, co prawda sprawę z tego, że już nie jesteśmy te mimozy i bluszcze, które oplatały mężczyznę, podtrzymywały święty ogień domowego ogniska, leżały i pachniały, czekając z wdzięcznością, aż pan i władca łaskawie je nawiedzi i obdarzy kolejnym potomkiem. No tak, ale co to za pocieszenie? Co z tego, skoro została sama z trójką dzieci, rachunkami i codziennymi sprawami, które teraz należą już tylko do niej?
W końcu kobieta postanawia jakoś pomóc samej sobie i idzie na psychoterapię. Tam dostaje receptę na antydepresanty i przykazanie, by zajęła się czymś twórczym. Może dziergać swetry, malować, albo… pisać powieść.
Pisanie powieści jako swoista psychoterapia po nagłym, niezapowiedzianym odejściu męża staje się sposobem na poradzenie sobie z depresją i oszukanie samej siebie. Kobieta, dzięki zaangażowaniu się w losy swojej bohaterki, nauczy się patrzeć na swoje problemy z dystansem. Jej życie staje się na tyle skomplikowane, że bez owego "oddechu" trudno byłoby jej się ze wszystkim pogodzić: dalej snułam swoją opowieść o Melisie, a w moim życiu przewalały się kolejne burze z piorunami i tylko dlatego dotąd nie zwariowałam, że patrzyłam na wszystko nieco z boku, przez szybę odrętwienia, łykając tabletki na oswojenie się z każdym tematem.
Powieść o Melisie, nastolatce z Nowego Jorku, rozwija się coraz bardziej. Dziewczyna przejmuje w pewnym sensie problemy swojej autorki, która w ten sposób stara się je rozwiązać. Jedna opowieść zasłania drugą. Książka Anny Rybkowskiej to w zasadzie dwie historie w jednej: historia porzuconej żony, która próbuje przetrwać i podwójnie fikcyjna opowieść o dziewczynie, która szuka swojego miejsca na świecie. Przyznać trzeba, że dzięki temu książka jest dwukrotnie grubsza - spokojnie można by uczynić z niej dwie różne książki. Czy jednak efekt byłby wówczas ten sam?
Pisanie powieści jako psychoterapia bohaterki stanowi zgrabny chwyt, by połączyć dwie niezwiązane ze sobą historie. Jednak ta druga, tworzona na naszych oczach, traci nieco na prawdopodobieństwie. Trudno się "wczuć" w opowieść, o której z góry wiadomo, że jest fikcyjna. I nie chodzi tu wcale o realizm miejsca akcji (Nowy Jork i obco brzmiące imiona bohaterów), ale właśnie o fakt, że jest to opowieść tworzona przez fikcyjną postać. Zasada zawieszonego zaufania czytelnika zostaje tu wystawiona na próbę. Sama bohaterka wyznaje: bardziej niż własne życie obchodzą mnie perypetie wymyślonej przeze mnie Melisy. Co zainteresuje bardziej czytelnika? O tym można się przekonać podczas lektury powieści Odszedł ode mnie.
Nie możesz zatrzymać żadnego dnia, ale możesz go nie stracić. Berenika i jej przyjaciele doświadczą w Nabokowie specyfiki czasu i jego niepowtarzalności...
Nie możesz zatrzymać żadnego dnia, ale możesz go nie stracić. Berenika Popielewska, rozwódka, matka dwójki dorosłych dzieci, otrzymuje nieoczekiwany...