Boję się recenzowania tomików poetyckich Marcina Hałasia. Boję się, bo wiem, że nawet przy największych staraniach nie zdołam uchwycić wszystkiego, co mnie w tej poezji zachwyca. Boję się, bo nie chcę swoim przyziemnym komentarzem zniszczyć tego, co w wierszach Hałasia jest piękne. Dlatego nie będzie dzisiaj recenzji. W zamian za to – opowieść o prywatnym zachwyceniu. Na utwory Marcina Hałasia zapadłam w niespodziewanie szybkim tempie. Na ogół niechętna poezji współczesnej, krytycznie podchodząca do nowo powstającej liryki, odkryłam w tekstach poety bytomskiego świat postaw, odczuć i emocji, z którymi się identyfikuję, albo – które są mi bardzo bliskie. Czytam „Niebo poetów” i wiem, że nie muszę poszukiwać w tym tomiku wierszy wzruszających, zaskakujących, czy po prostu „moich”. Nie muszę poszukiwać – bo wszystkie utwory przemawiają do mnie, wyrażają mnie i zachwycają nieodmiennie – przy pierwszej lekturze i przy powrotach do kolejnych tekstów. Hałaś nie nuży, nie ma obaw, że każde następne odczytanie jego poezji będzie coraz mniej fascynującym doświadczeniem. Wręcz przeciwnie – każdorazowo odkrywać można nowe sensy i piękno wierszy. Tomik „Niebo poetów” przywołuje dwie „krainy” – jedną eksterytorialną, tytułową. Drugą – rzeczywistą, istniejącą naprawdę – Lwów, miasto rodziców Hałasia. Obie krainy są równie bliskie poecie, kiedy z niepowtarzalną wyobraźnią i wrażliwością kreśli ich pejzaże. Krajobrazy Lwowa są niemalże sakralizowane, uświęcone. Jeśli zaskakują, to wyłącznie sposobem obrazowania. „Czasami myślę, że cały świat / urodził się we Lwowie” – pisze Hałaś w ostatnim tekście – w „Najważniejszym wierszu”. Mnogość sensów, możliwych odczytań i interpretacji przy jednoczesnej tradycyjnej metodzie opisu sprawia, że do tego tomiku chce się wracać. Hałaś zresztą jest – co w dzisiejszej poezji niezwykłe, rzadkie, niemodne – poetą dbającym o formę wiersza. Świadomie rezygnuje z wątpliwej jakości osiągnięć nowatorskiej, najmłodszej poetyki. Nie stara się za wszelką cenę pozyskiwać czytelników. Konsekwentnie dopracowuje kształt utworów, dążąc (z powodzeniem) do stworzenia wierszy idealnych, pełnych, najlepszych. Na tle innych współczesnych poetów młodej generacji Hałaś zdecydowanie odcina się staroświeckością. Postawą, przyjętą dobrowolnie i realizowaną świadomie. Owa „staroświeckość” stanowi jedną z licznych zalet tej poezji. Ujawnia się ona nie tylko w formie wierszy, ale również w odniesieniach do tradycji. Marcin Hałaś jest postromantykiem. Wiele miejsca w swoich utworach poświęca poetom „Sztuki i Narodu”, stały kąt w tej poezji ma historia. W dobie globalizacji Hałaś pozostaje poetą-patriotą. Absolutnie niedopuszczalne w pewnych sferach umiłowanie własnego kraju, z jego wojenną przeszłością, z jego bohaterskimi obrońcami, znajduje odzwierciedlenie w utworach. Niebo poetów jest biało-czerwone. Przebywają w nim wybitni twórcy – Mickiewicz, Słowacki, Norwid, Stachura, Baczyński, Borowski… - top tylko wymienieni w tytułowym wierszu z tomiku artyści. Ale przecież w niebie dla najlepszych muszą się znaleźć – prawdopodobnie spowici kłębami papierosowego dymu, z kieliszkami wódki – ranny różą Wacław Bojarski (choć „róża już więdnie - / zaogniona rana nie chce się goić”), zapatrzony w czarny nieboskłon krat Zdzisław Stroiński; świadomy, że nie będą „mochnackimi mickiewiczami norwidami swojej epoki” Andrzej Trzebiński. To dla nich otwarte jest niebo poetów, to oni „czekają na tych co jeszcze / piszą wiersze, którzy wciąż wierzą”. Hałaś próbuje ocalić kilku twórców od zapomnienia, chce ich zachować w świadomości czytelników. Pisze, żeby nie zginęła pamięć o tragedii poetów „Sztuki i Narodu”. A jednocześnie wyzwala ogromne pokłady patriotyzmu czy poświęcenia i – oddaje honor poprzednikom. Uwielbiam poezję Hałasia. Poezję, w której przemawiają wieki, w której znajdzie się – obok wątków współczesnych, zachwytów i refleksji – miejsce dla utworów dawnych. Hałaś ma dar ożywiania przeszłości – w jego dziełach zmartwychwstają artyści, powracają cytaty i nawiązania, rodzą się aluzje do tekstów poprzedników. Poeta bawi się i klasycyzmem, i kulturą masową. Niepowtarzalne efekty daje zestawienie Johna Lennona z Markiem Brutusem. Tylko tu spotkać się może Kaligula ze Zbyszkiem Cybulskim. Jeszcze o dwóch tematach zbiorku chciałabym opowiedzieć. O powiązaniach biblijnych i o erotykach. Hałaś swobodnie operuje symbolami i aluzjami religijnymi, a jego spojrzenie na znane i powtarzane od wieków motywy zaskakuje świeżością i skłania do zadumy. „Łodzie van Gogha” czy „Ballada” są właśnie takimi bazującymi na „Biblii” wierszami. Uwielbiam też niezwykłe, nastrojowe teksty świąteczne – „Pastorałkę” czy „Wiersz wigilijny” – to utworu, w których popiół nękający ziemię, zimne powietrze, puste talerz czy słonawa łza, równoważone są przez drogi wśród jałowców, dobre serca i ogień, co tej nocy „ciepłem – nie bólem – zawoła”. Erotyki Marcina Hałasia są także – jak na dzisiejsze tendencje poetyckie – nietypowe. Nieistotna jest tu fizyczność kobiety (od dotyku ciała ważniejsza chłodna biel kołdry, oszroniona ściana domu...). W erotykach liczą się raczej refleksy światła w kieliszku wina, uśmiech Boga i komunia dusz. Erotyki to wyraz tęsknoty za bliżej nieokreślonym uczuciem, wspólnota myśli i obecność drugiego człowieka. To zapomnienie świata i refleksje liryczne. Piszę i piszę o tomiku, który jest przecież malutką książeczką. Niepozorną, cienką, ale zawierającą ogromny ładunek emocji. Wszystko, co tu wyliczam to zaledwie niewielka część „Nieba poetów”. Ale taka właśnie jest twórczość Hałasia – skondensowana, przemyślana, intrygująca.
Jechać do Lwowa... Czyli dokąd? Do serca, do centrum Polski. Nie tego geopolitycznego, znanego ze współczesnych, czyli wykreślonych w Jałcie map, ale do...