Jechać do Lwowa... Czyli dokąd? Do serca, do centrum Polski. Nie tego geopolitycznego, znanego ze współczesnych, czyli wykreślonych w Jałcie map, ale do źródła centrum polskiej tożsamości, historii i kultury. Nie ma już polskiego Lwowa w naszych granicach państwa, ale pozostaje w zbiorowej pamięci narodu.
Wybierzmy się zatem w podróż do Lwowa, na Ziemie Utracone, do miasta, które było jednym z serc Polski. Niektórzy twierdzą, że jego puls i bicie wciąż można tam wyczuć, usłyszeć, doświadczyć... Opowiem Państwu, skąd najlepiej oglądać Lwów, takich zaczarowanych punktów widokowych jest wiele. Przejedziemy się marszrutką i tramwajem, wysiądziemy przy ulicy Łyczakowskiej, obok kościoła św. Antoniego, ale obowiązkowo odwiedzimy również świątynię Bernardynów oraz katedry Łacińską i Ormiańską. Lwowskie pomniki tylko przed nami odkryją swoje tajemnice, a na Cmentarzu Łyczakowskim zdradzę Państwu m.in., czy warto kupować bilet wstępu. Kto we Lwowie jest dłużej niż trzy dni, powinien się koniecznie wybrać na cmentarz Janowski. Tam również śpi Polska. Najsmaczniejsze zostawiam na koniec: we współczesnym Lwowie w sztuce kulinarnej osiągnięto mistrzostwo. Zjemy śniadanie u ,,Baczewskich", postoimy w kolejce, ale warto! ,,Atlas", ,,Szkocka", ,,Kupoł", ,,Naftowa Lampa" to tylko kilka miejsc, w których się rozgościmy! Wyruszmy razem w nieoczywistą podróży pełną zaskakujących spotkań, polskich piosenek i wierszy, zapomnianych miejsc i tych zupełnie nowych, czekających na odkrycie.
Wydawnictwo: Księży Młyn
Data wydania: 2023-11-25
Kategoria: Przewodniki turystyczne
ISBN:
Liczba stron: 272
Wreszcie trafiłam na publikację, która wylała miód na moje serce, bo pokazała Lwów od strony nie tylko historycznej, przewodnickiej, ale przede wszystkim sentymentalnej, bo powszechnie wiadomo, że przed wojną było to jedno z najważniejszych dla Polaków miast, (właściwie wizytówka polskości), w obronie którego przelano polską krew. Wyrwano to miasto moim rodakom razem z sercem, które wciąż dla niego bije, więc dlaczego mielibyśmy udawać, że wszystko jest w porządku, że nie zauważamy zakłamywania historii przez Ukraińców, ich skrajnej niewdzięczności za to, ile Polacy im pomogli (i nadal pomagają) podczas wojny z Rosją i prób wymazywania wszelkich możliwych śladów polskości z tego ukochanego przez Polaków miejsca? Dlatego tak boli utrata tego miasta i w tym przypadku czas nie leczy ran. Przekonałam się o tym, czytając na jednym z portali społecznościowych wpisy Polaków, gdy zamieszczono tam zdjęcie Lwowa z podpisem - Ukraina. Kilkaset oburzonych obywateli, w różnym wieku, nawet nastolatków, którzy uważają to miasto za polskie i w jakiś sposób czują się jego częścią ze względu na przeszłość historyczną i dramatyczne losy Polaków, których wypędzono z "ziem utraconych" na "ziemie odzyskane".
Autor słusznie twierdzi, że jechać do Lwowa to jechać do centrum Polski, gdzie bije jego serce. Miesza się tam polska przeszłość z teraźniejszą ukraińskością. Bolesne jest to, że dwa najistotniejsze dla polskiej tożsamości, historii i kultury miasta czyli Lwów i Wilno są dzisiaj poza granicami naszego państwa. Ale bez wątpienia pozostają w zbiorowej pamięci Polaków i niech nikt nie waży się tego podważać ani mówić, że teraz są ukraińskie, więc Ukraińcy mają prawo robić tam, co chcą, bo takie słowa są zwykłym barbarzyństwem wobec ludzi, których stamtąd wygnano, wyrwano z korzeniami, odbierając im wszystko, co dla nich ważne, których przodkowie przelali krew w obronie Lwowa. Czy mamy jako normalną rzecz traktować to, że Ukraińcy wiedząc, że ich przodkowie wyrzynali na Wołyniu Polaków w pień, w dawnych polskich miastach stawiają pomniki banderowcom, nazywając imionami i nazwiskami katów z UPA ulice Lwowa? Mamy o tym nie mówić, no bo przecież trzeba iść do przodu i patrzeć w przyszłość a nie oglądać się za siebie? Ta przeszłość ma przecież pomimo upływu lat, ogromny wpływ na teraźniejszość i przyszłość i nie ma sensu udawać, że jest inaczej. Nie trzeba wcale być sentymentalną staruszką aby poczuć zadrę w sercu z powodu utraty najpiękniejszych, najbardziej reprezentacyjnych polskich terenów na rzecz tych, którzy byli katami polskiej ludności cywilnej. Dlatego cieszę się, że autor rozprawia się z pewnymi mitami, waląc prawdę prosto z mostu, nikogo przy tym nie obrażając ani nie pragnąć zemsty. Stara się tylko uzmysłowić, że coś, co odebrano nam siłą nie przestało być polskie tylko dlatego, że leży teraz poza granicami Polski. Historia jest cierpliwa, więc kto wie jak jeszcze mogą potoczyć się losy Lwowa, Kresów i innych zagrabionych Polsce ziem. Ja już pewnie tego nie dożyję, ale wierzę w to, że te tereny jeszcze kiedyś powrócą do Polski i to bez rozlewu krwi, w wyniku jakichś pokojowych działań, bo przemocy już za dużo było i jest w dzisiejszym świecie. Wychodzi na to, że jestem niepoprawną marzycielką albo fantastką? Być może, ale los potrafi być przewrotny, a wiatr historii wieje w różne strony, o czym na przestrzeni dziejów można się było wielokrotnie przekonać.
Pan Marcin Hałaś to nietuzinkowy przewodnik, który kiedy trzeba to prowadzi nas utartym, turystycznym szlakiem po ulicach Lwowa, opisując jego zakamarki, zabytki, obiekty sakralne, a kiedy trzeba to nieco zbacza z tych tras, zaglądając na klatki schodowe kamienic aż do podwórek, w których czas jakby się zatrzymał jeszcze przed wojną. Jak również zabiera nas na cmentarze: Łyczakowski, Cmentarz Obrońców Lwowa czy mniej znany Cmentarz Janowski, pokazując nawet poszczególne, co ciekawsze nagrobki znanych i zasłużonych Polaków. Zauważa też, że na ulicach miasta pozostał klimat, duch oraz smak tego dawnego, polskiego Lwowa.
A jeśli o smaki chodzi, to porusza również temat kuchni lwowskiej, która jest połączona z historią, przez co restauracje stają się swego rodzaju muzeum w pigułce. W wielu z nich można odczuć cienie dawnych legend tych miejsc. Niektóre są stylizowane na te przedwojenne, gdzie jest polskie menu i obsługa rozmawia po polsku. To miłe, że są osoby, które dbają o to aby we współczesnym Lwowie pojawiły się polskie akcenty, co z pewnością przyciągnie turystów z Polski. Wskrzeszono też niektóre z dawnych polskich restauracji. Odrodziły się we współczesnym mieście , gdyż zorientowano się, że na tradycji i legendzie można nieźle zarobić.
Ostatnie rozdziały odnoszą się do lwowskiego folkloru i jego najbardziej znanych przedstawicieli: duetu Wesołej Lwowskiej Fali - Szczepcio i Tońcio. Piękne, wzruszające wiersze i piosenki, w których wyczuwa się żal i nostalgię za ukochanym Lwowem. Przytoczę jeden z wierszy:
Lwów jest w nas
We wspomnieniach, w marzeniach, w snach.
Lwów jest w nas,
epopeja bez końca trwa.
Lwów jest w nas
W naszych sercach zatrzymał się czas.
Tylko czemu kamienne lwy
Mają w oczach polskie łzy?
Wspomniano tu również o księżach, którzy po wojnie pozostali we Lwowie i różnie potoczyły się ich losy, ale pełnili swoją posługę do końca życia, niosąc wiarę i nadzieję tym, którzy tego potrzebowali. Szczególnie trójka z nich wyróżniła się w szczególny sposób, o czym można przeczytać na końcowych stronach książki.
Ten przewodnik jest wyjątkowy, bo pisany od serca przez osobę, która kocha to miasto i zna je jak własną kieszeń. Przy okazji przytacza różne ciekawostki, wiersze, piosenki, zamieszcza zrobione przez siebie zdjęcia, zresztą bardzo dobre jakości. Pan Marcin pokazuje gdzie w tym współczesnym Lwowie można odnaleźć ducha przedwojennego, polskiego miasta, tak ukochanego przez Polaków. Owszem, jest to podróż sentymentalna do świata, którego już nie ma, ale o którym opowiadali nam pradziadkowie czy dziadkowie, a z Panem Marcinem odbywamy spacer po tych śladach polskości. Co w tym złego, że stara się odszukać pozostałości przeszłości w miejscu, które przez tyle lat było kwintesencją polskości? Nigdy nie byłam we Lwowie, ale bardzo bym chciała tam pojechać i ta książka jest doskonałym drogowskazem ku temu co warto zobaczyć, na co zwrócić uwagę oraz gdzie szukać śladów przedwojennego, polskiego Lwowa. A pisze o tym bez jakiejś egzaltacji, na spokojnie, no a, że go serce boli, iż nie jest to już polskie miasto, to chyba normalna sprawa. Książkę przeczytałam w jeden wieczór, a miałam w planach delektować się nią przed dłuższy czas. Ale nie sposób było się od niej oderwać. Jednak będę do niej często wracać, bo warto. Chętnie przeczytam inne książki autora związane z historią Lwowa. Dodam jeszcze, że jest bardzo starannie wydana, na dobrej jakości papierze z dbałością o najdrobniejsze szczegóły. Polecam szczególnie tym osobom, które interesują się historią tego miasta, nie tyle od strony historycznej, co właśnie tej ludzkiej, emocjonalnej i użytkowej, bo książka zawiera wiele przydatnych informacji dla potencjalnych turystów, którzy chcieliby zwiedzić Lwów.
Bytom to miasto węgla i stali, ale również...dzieł sztuki! W mroźny lutowy dzień 1958 roku do dotarło tu 17 skrzyń ważących 2299 kilogramów. Niezwykła...
Przeczytane:2024-03-10,
Książka pod tytułem „Zaczarowany Lwów” to coś naprawdę wciągającego. Autor tej pozycji, Marcin Hałaś, zdecydowanie ma przeogromną wiedzę o tym miejscu, o jego wpływie na dzieje kultury polskiej. Przyznam, że jestem pod ogromnym wrażeniem. W książce można znaleźć przepiękne, własnoręcznie wykonane przez Autora, zdjęcia. Daję za to ogromnego plusa – większość poszłaby na łatwiznę i zamieściła zdjęcia z Wikipedii. To, o czym pisze ma swoją dozę nie tylko fascynacji, ale, jakby to rzec – czuć, że to wielka miłość i chyba odwzajemniona.
Nigdy nie interesowała mnie historia poszczególnych miast, czy to polskich, czy też należących do innych narodów czy państw. Nigdy nie wydawało mi się to zbyt fascynujące, wręcz przeciwnie. Zawsze wydawało mi się, że taka historia trąci całą masą nic nie znaczących faktów, kiepskich anegdotek, pisanych ku „większej chwale” danego miasta. Jednak po lekturze „Zaczarowanego Lwowa” muszę nieco zrewidować swoją opinię. Autor w świetny sposób kreśli kulturalne dzieje tego miasta. I uwaga – Lwów – nie jest miastem kresowym, jak się to przyjęło w potocznej polszczyźnie. Do Kresów jest mu dosyć daleko.
Z książki wyłania się obraz Lwowa jako jednego z głównych ośrodków polskiej kultury. I po lekturze jestem gotów się z tym zdaniem zgodzić. Przy okazji – kolejny raz uświadomiłem sobie, że tak mało nadal wiem o historii naszego państwa. To coś naprawdę szokującego, jak człowiek niewiele wie… Ale wróćmy do rzeczy. Przypadło mi do gustu zamieszczenie przez Autora kilku fragmentów lwowskich piosenek ulicznych. Iluż tutaj mieszkało literatów, architektów, polityków… Wystarczy wspomnieć choćby Marię Konopnicką czy Czesława Miłosza (jeden z moich ulubionych poetów). Marcin Hałaś oprowadzając nas po tym czarownym mieście, przytacza drobne anegdotki dotyczące ważnych person, choć zdarzają się też osoby o mniejszej chwale, związanych z historią miasta. Jednak ich wybór chyba nie do końca jest szczęśliwy, bowiem opisuje głównie te negatywne zdarzenia, związane z ludzką tragedią. A przecież, o ile mnie pamięć nie myli, Lwów to nie tylko miasto ludzkich tragedii, ale i rozwoju, duchowości, nadziei… Być może nie zrozumiałem zamysłu Autora, ale ten sentymentalizm trochę mnie zraził.
Nie bardzo przypadło mi do gustu zakłamywanie historii, nie tylko przez władze dzisiejszego Lwowa, ale i przez Autora. Nie rozumiem dlaczego tak bardzo stara się zdeprecjonować fakt, że Konopnicka była lesbijką. Nasza poetka była związana z Marią Dulębianką i chyba każdy to wie. Mnie to nie przeszkadza, i nie rozumiem, dlaczego ludzie dalej starają się komuś zaglądać w majtki i określać ich przez pryzmat ich orientacji seksualnej. Czy to w jakiś sposób deprecjonuje jej dorobek literacki? Zdecydowanie nie. Zresztą nie od dziś wiadomo, że osoby homoseksualne mogły mieć „normalną rodzinę”, która maskowała przed władzami i kościołem ich prawdziwe seksualne oblicze. No cóż, widać, niektórzy nadal mają z tym problem.
W książce nie spodobała mi się jeszcze jedna rzecz – choć sam Autor przyznaje, że Ukraińcy mają prawo do swojej interpretacji i przeżywania historii, jego komentarze zdają się temu przeczyć. Nawet, jeśli Ukraińcy nie zawsze postępują zgodnie z naszą oceną moralną, mają prawo do tego, by być gospodarzami we własnym państwie. Jeśli nie chcą zachować polskiej części dorobku historycznego, mają do tego prawo. Jakoś my też nie zamierzamy odbudowywać prawosławnej bazyliki w Warszawie, ani tym bardziej zachowywać ukraińskiego dorobku na dziejach Rzeczypospolitej. I to tyczy się również dorobku Białorusinów, Litwinów, Rosjan czy Niemców. I komu teraz powinno być łyso? Więc bardzo prosiłbym o mniejszą dozę hipokryzji. Choć przyznam, że jako historyk, zdecydowanie jestem za zachowywaniem jak największej części dorobku poprzednich wieków, nawet jeśli nie jest on stylowy.
Choć książka bardzo mi się podobała, odniosłem wrażenie, że Autor pisząc „Zaczarowany Lwów” celował w ludzi żywiących sentyment do wyidealizowanej historii Rzeczypospolitej. A przecież nasze dzieje wcale nie były tak jednostronne, tak idealne. Buta, brak szacunku do innych narodów i samych siebie, brak praworządności, korupcja, złośliwość – te cechy również wpisane są w naszą historię, i niestety, stanowią sporą jej część. Usiłowanie wybielania naszych dziejów mija się z celem. Jeśli chcemy coś dobrego i mądrego budować w przyszłości, musimy przyznać się do błędów, a nie tylko wyszukiwać przysłowiowej drzazgi w oku sąsiada.
Książka z Klubu Recenzenta serwisu nakanapie.pl