Nie cierpię marketingu, polegającego na reklamowaniu książki hasłem: „polski... (tu tytuł zachodniego bestsellera)”. Bo przecież jednym z kryteriów oceny dzieła literackiego jest kryterium oryginalności... Na szczęście „Niebo dla akrobaty” jest zdecydowanie czymś więcej, niż tylko polskim odpowiednikiem „Oskara i Pani Róży”. A nawet czymś więcej, niż książką o wartości śmierci i sztuce godnego umierania.
Rzecz dzieje się w hospicjum, bohaterami zaś są jego pacjenci, pracownicy i wolontariusze. Poznajemy tu księdza, rozdartego między pracą w szkole a opieką nad chorymi, siostrę zakonną, ze względu na tuszę nazywaną „4XL-ką”, pielęgniarki, lekarzy... W hospicjum spotykają się kloszard i włodarz, przez wiele lat rządzący miastem, zakamieniały komunista. Śmierć łączy kilkunastoletniego chłopca i bardzo znanego profesora z ogromnym dorobkiem naukowym. Tylko tu w jednym pokoju leżeć mogą wiecznie uśmiechnięta, pogodzona z losem kobieta, starająca się cieszyć ostatnimi chwilami życia oraz gbur, na każdą próbę kontaktu reagujący obelgami i przekleństwami...
Niektórzy przed śmiercią całkowicie się zmienią, niektórzy do końca będą starali się pozostać sobą. Jedni pogodzą się z Bogiem i ludźmi, innym się to nie uda... Większość bohaterów połączy jednak to, że – czasem z własnej woli, czasem przez przypadek – przed odejściem spróbują ofiarować coś drugiemu człowiekowi, zaś ich historie ukażą innym pacjentom, a przy okazji i Czytelnikom, parę ważnych prawd. Otworzą drogę do zupełnie nowej rzeczywistości. Ścieżka to tak wąska i wyboista, że trzeba być nie lada akrobatą, aby ją przebyć. Jednak przy pomocy życzliwych ludzi, nawet pozornie niemożliwe niebo staje się osiągalne...
Opowiadając swoje historie, Grzegorczyk balansuje na granicy nadmiernej ckliwości, momentami niebezpiecznie ociera się o kicz, jednak dzięki temu, że nie próbuje iść na łatwiznę, nie proponuje zbyt „gładkich” rozwiązań, w ostatecznym rozrachunku jego książka się broni. Wiemy bowiem od początku – znajdujemy się w miejscu, które służy temu, by ludzie choć w ostatnich chwilach życia zaznali nieco szczęścia. Ale to miejsce, gdzie się umiera, a nie – żyje... Nie liczmy więc na zbyt wiele cudów...
Kolejne historie poznajemy z różnych perspektyw, każdą z nich opowiada inny narrator. Raz jest nim siostra „4XL-ka”, raz – ksiądz Tobiasz, jedna z pielęgniarek czy wolontariusz, pracujący w hospicjum. Dzielą się przemyśleniami, do jakich skłoniły ich historie pacjentów, z którymi byli szczególnie związani. Jest to więc książka o poświęceniu, o wartości cierpienia, które uczy czerpania radości z życia, nawet w bólu i cierpieniu. To książka o tym, że Bóg znajduje drogę do każdego i każdy w jakiś sposób wypełnia jego wolę. To książka, dająca nadzieję, ukazująca, że nawet sytuacje bez wyjścia mogą być szansą na przejście w inną, lepszą rzeczywistość. To w końcu opowieść o tym, że „Bóg nie objawia się w odpowiedziach, ale w pytaniach”. I właśnie ze względu na unikanie łatwych odpowiedzi, ze względu na próbę spojrzenia „głębiej” czy „inaczej”, warto opowieść Grzegorczyka przeczytać.
Stanisław Madej pięćdziesięcioletni kawaler, miał kiedyś szanse zostać pisarzem. Jednak po swoim debiutanckim tomiku otrzymał list z druzgoczącą krytyką...
25 rozmów o odchodzeniu, opiece i czułości Autor bestsellerowego Nieba dla akrobaty, nazwanego dekalogiem nadziei, rozmawia po latach z bohaterami...