W przypadku „Mroków” Jarosława Borszewicza mamy do czynienia z niecodzienną sytuacją. Książka napisana trzydzieści pięć lat temu przez studenta Szkoły Filmowej zostaje ponownie opublikowana w tym samym wydawnictwie. Z tą różnicą, że autor jest teraz rektorem Międzynarodowego Studium Dziennikarskiego. Jak sam zresztą przyznaje, miał mieszane uczucia co do tego wznowienia. Postawił jednak na faustowskie pragnienie zachowania wiecznej młodości.
Książka bowiem jest pisana przez młodego, nieopierzonego studenta, czuć w niej bunt wobec zastanej rzeczywistości, szukanie w niej pęknięć, wyławianie brzydoty i absurdów. Ale także pragnienie odnalezienia czegoś mistycznego, głębszego, duchowego. Niezaprzeczalną zaletą tych zapisków - bo nie można tu mówić o zwartej fabule - jest z pewnością poetycki język, który nawet dziś pachnie świeżością. Głównie przez to, że został poddany sprawnie wykonanemu zabiegowi odklejenia od rzeczywistości, przemielenia, a potem przyklejenia z powrotem.
Bohater miota się, wędrując, poznając nowych ludzi, prowadząc z nimi często absurdalne rozmowy, próbując spełnić się seksualnie - najczęściej z marnym efektem. Z pewnością lata temu była to lektura nad wyraz aktualna, być może bohaterowie mieli swoje pierwowzory w rzeczywistości. Dziś ta zależność zanikła, pozostał język, pozostała imponująca forma. I trzeba przyznać, że czyta się Mroki z nieskrywaną przyjemnością, zadziwieniem, że można w taki sposób odnosić się do świata. Autor nie pozostawia na nim bowiem suchej nitki. Jest tylko jedna rzecz warta w tym świecie starań. Jest nią miłość. Wniosek z pozoru banalny, bo przewałkowany w milionach książek, filmów i sztuk teatralnych, u Borszewicza jednak nie ma on wymiaru komercyjnego. Przeciwnie, jest czymś cennym, intymnym. Jego pisanie o miłości pięknie kontrastuje z ostrym, bezkompromisowym językiem opisującym codzienność. Miłość jawi się jako azyl, ucieczka, jedyna nadzieja. Bohater wyznaje ukochanej: Okropnie się martwię, Nieobecna, jak my się po śmierci odnajdziemy w tym niebie, bo tam na pewno będą tłumy... Nieobecna radzi, by czekać przy wejściu, to na pewno się odnajdą. A już po chwili autor zmienia ton, pisząc o wychodzącym z więzienia mężu, który widząc ciężarną żonę, ma pewne wątpliwości, czy czekała na niego z miłości, na co ta odpowiada: z biedy same pyry wtranżalałam i to od nich tak mnie rozdęło! Nastrój od razu pryska. Niecnie Borszewicz bawi się z czytelnikiem. Swoją miłość stawia wysoko na piedestale, uczucia innych miesza z błotem codzienności siermiężnej i burej. Wybaczyć mu to jednak należy, bo czyni to odważnie i z fantazją.
Z pewnością Mroki nie są lekturą dla każdego. Wielu czytelników może poczuć się urażonych celnością jego literackich strzałów. Z pewnością też to książka, która próbę czasu przetrwała. To lektura godna uwagi. Nadal - po 35 latach.
Wszędzie dobrze, ale w życiu najlepiej. Choć Pomroki są kontynuacją Mroków, to obie książki, poza imieniem i nazwiskiem podmiotu lirycznego (Duet Zezowaty)...