Mroków Jarosława Borszewicza nie da się jednoznacznie sklasyfikować. Możemy ten utwór nazwać prozą literacką, tomikiem poezji czy wreszcie powieścią o mrocznej fabule… Ale chyba nie ma potrzeby szeregować tej książki, ponieważ jej niezwykła forma literacka nadal wciąga nas w dyskusję o sens istnienia, bo „trzeba coś robić między pierwszą a drugą datą… Pierwszą już znam. Drugą…”. Borszewicz debiutował tą książką w Iskrach w 1983 roku i po wielu latach można śmiało stwierdzić, że przeszła ona świetnie próbę czasu. Czytelnik szybko daje się wciągnąć w zawiłą opowieść, ponieważ tak naprawdę bohaterem tej książki jest śmierć, którą my próbujemy tylko ułaskawić. „Benek mówi, że myśl o śmierci najlepiej zagłuszyć drugim człowiekiem. Ale ja mu nie wierzę” – mówi narrator, który zmaga się ze swoją samotnością, śmiertelnością własną i najbliższych, który próbuje jednak znaleźć nadzieję w miłości czy przyjaźni…
Wydawnictwo: Iskry
Data wydania: 2015-03-01
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 220
nie ma śmierci
gdy czytam taką książkę
która mi wystarcza
za wszystkie książki świata
[***nie ma śmierci – fragm., „Zezowaty duet”]
„Mroki” to powieść, a raczej poezjowieść (jak określa ją autor) dość specyficzna. Nie potrzebuje recenzji czy rekomendacji. To książka-towarzysz, to odbicie naszych myśli, lęków, pragnień. To pogawędka z dziwnym kumplem, skrywanym gdzieś bardzo głęboko w nas samych.
Od początku Jarosław Borszewicz wciąga nas w mroczne rozważania o śmierci i jej wszechobecności. W takim klimacie buduje swoje opisy (np. „Trupy sosen. Wraki lip”). W tym (bądź co bądź poetyckim) świecie „Mroków” wyraźny nacisk położono na to, co smutne, brzydkie, bliskie śmierci lub już umarłe. Piękna, harmonii i pozytywnych emocji należy szukać, domyślać się, niemal je wyławiać. Bohater/podmiot kroczy przez to życie, które uwypukla przed nim to, co umiera lub jest w opłakanym stanie (drzewa wymordowane, spleśniałe serca jagniątitp.). Nie dziwi zatem, że Duet odczuwa życiowstręt. Ale on ma jeszcze obsesję samego siebie, cierpi także na amore melancholica.
Autor ma niezwykłą zdolność do widzenia „w głębi”, dociera niemal do trzewi danego zjawiska. Świadomie operuje emocjami, intensyfikuje odczucia (np. przez personifikację), wzmacnia relację bohater-czytelnik (i prowadzi ją na swoich warunkach, na które automatycznie, od pierwszych słów, się zgadzamy). To twórczość zwrócona do wewnątrz „ja” literackiego, ale oddziałująca na otoczenie. Naturalnie, jest to także układ odwrotny – to, co wokół bohatera tworzy go, reżyseruje jego emocje, wybory, poglądy.
W „Mrokach” wiele się wspomina, wiele też kreuje i obserwuje. Obok Thanatosa pojawia się Eros. Miłość jednak nie jest tu wybawieniem (choć może być), ale częściej sprawcą bólu. Bohater w kwestiach sercowych daje się poznać również jako ten sentymentalny, czuły, romantyczny, a z drugiej strony potrafi ranić, ignorować, być katem uczuć. Miłość i seksualność częściej niż przyjemność, zadowolenie, spełnienie dają poczucie zdrady, zawodu, przygnębienia.
Powieść Borszewicza to dla mnie taki swoisty dziennik duszy zagubionej, poszukującej, przede wszystkim siebie prawdziwego. Są tu myśli, fobie, sytuacje, postacie, sceny powracające w pamięci, zapis codzienności, skojarzenia, wyobrażenia, wilki wspomnień, zwierzenia własne i cudze, zasłyszane dialogi, „życiowe prawdy” czy po prostu zmyślenia. Co najważniejsze, to nie są tylko doświadczenia bohatera czy nawet autora, ale bywają też przeżyciami czytelnika. Czynnikami, które decydują o przywłaszczeniu sobie przez odbiorcę „Mroków” jako książki osobistej i jednej z najważniejszych, są humor i ta zadziwiająca umiejętność trafiania w sedno jakiejś kwestii za pomocą kilku zaledwie słów. Na sukces książki niewątpliwie wpłynęło także „życiopisanie” (lub jego kreacja) Borszewicza, naturalność przekazu, być może z lekką manierą (czasem wprawiającą czytelnika w konsternację), ale należy ją złożyć na karb młodości studenta, który „Mroki” popełnił.
Powieść najlepiej czytać razem z „Zezowatym duetem”, oba utwory przenikają się, z siebie wypływają. Czytelnicy, którzy mieli już przyjemność z pierwszą wersją mogą czuć małe rozczarowanie powtórną ingerencją autora w dzieło. Czy uwspółcześnienie tekstu dodaje czy ujmuje utworowi – niech każdy rozstrzygnie indywidualnie. Jedno jest pewne – „Mroki” pozostają (choćby z pierwotnego wydania) książką, którą wszyscy chcieliby przeczytać i pewnie każdy (w swojej wersji) chciałby napisać. Ale tylko Borszewicz miał odwagę ją wydać. I to dwa razy!
Mroczna jest ta książka, bez dwóch zdań. Być może gdybym była w podstawówce, zrobiłaby na mnie wrażenie. Mam poczucie, że to chore wynurzenia sfrustrowanego grafomana, na poziomie wczesnych nastolatków. Ani to poetyckie, ani odkrywcze. Język ufajniony, poglądy przeterminowane, banał goni banał, "humor" z poprzedniego stulecia. Hm... Autor chyba nie był szczęśliwym człowiekiem.
Książka nie dla każdego. Nie ma w niej konkretnej fabuły czy dynamizmu. Autor zabiera nas w podróż w głąb siebie, swoich lęków, pragnień, myśli, rozważań. Na każdym kroku mieszają się ze sobą śmierć i miłość, która jest miłością destrukcyjną. Bohater nie daje sobie prawa do szczęścia, zamiast tego, dąży do samozniszczenia.
Brnąc przez kolejne strony powieści z przerażeniem stwierdzamy, że autor demaskuje nas - "czytelników", że ujawnia nasze słabości i lęki, że tak naprawdę "Mroki", to historia uniwersalna, która w mniejszym czy większym stopniu jest pisana również przez nas.
Zaskakująca. Była nudna i dziwna, a na końcu stała się jeszcze bardziej dziwna.
Wszędzie dobrze, ale w życiu najlepiej. Choć Pomroki są kontynuacją Mroków, to obie książki, poza imieniem i nazwiskiem podmiotu lirycznego (Duet Zezowaty)...