Bartek Sabela zabiera czytelników w podróż do Uzbekistanu - kraju, o którym wiemy niewiele lub prawie nic. Natomiast mieszkańcy tego kraju darzą Polaków wielką sympatią, o czym przekonał się autor książki, podróżując po tych rozległych, pełnych historii miejscach.
Ale nie była to wycieczka krajoznawcza. Autor pojechał tam, by zobaczyć resztki cofającego się Morza Aralskiego, które tak naprawdę było gigantycznym jeziorem – trzecim co do wielkości na świecie. Teraz pozostało po nim niewielkie, nieporównywalne z monumentalnym morzem, jeziorko. Oczywiście naturalnym zjawiskiem w przyrodzie jest to, że rzeki zmieniają swój bieg, jeziora znikają, morza powiększają swoją linię brzegową. W przypadku jednak Aralu zadziałała ludzka pycha, chęć zysku, brak umiejętności przewidywania i jakichkolwiek odruchów proekologicznych. Za ekologiczną klęskę odpowiedzialny jest sam Nikita Chruszczow, który po odbytej w latach pięćdziesiątych podróży po Stanach Zjednoczonych powrócił z ideą przekształcenia południowej, słabo zaludnionej prowincji swojego imperium w zagłębie bawełny. "Białe złoto", bo tak nazywa się bawełnę, miało płynąć z Uzbekistanu na cały świat. Tylko jak zasadzić uwielbiającą wodę roślinę na środku pustyni? Cóż za problem - weźmy wodę z Aralu! Po co komu gigantyczne jezioro, nazywane morzem? Niech zasila uprawy.
W ciągu kilku lat przesiedlono mieszkańców z rybackich miejscowości, wykarczowano lasy, zbudowano kanały nawadniające, wyrównano teren. Wszystko pod złotodajne uprawy. Z czasem faktycznie produkcja bawełny zaczęła rosnąć. Pochłaniała ona, co prawda, hektolitry wody, ale któż by się tym przejmował? Wszyscy obywatele w okresie zbiorów zostali zobowiązani do pomocy. Rekwiruje się do dziś autobusy i ciężarówki do przewozu bawełny, którą zbiera się ręcznie, by uniknąć zanieczyszczeń.
Tymczasem do Morza Aralskiego trafiało coraz mniej wody z zasilających je rzek. Woda wsiąkała w pustynię, zasalając ją i czyniąc tym samym jałową. W miejscu tętniącego jeszcze trzydzieści lat temu życiem morza jest teraz martwa pustynia. Wielbłądy przechadzają się pomiędzy opuszczonymi wrakami kutrów rybackich.
Książka Bartka Sabeli pokazuje, że nasza działalność, "branie ziemi w posiadanie", nie zawsze odnosi pożądany skutek. Autor pyta na koniec: Czy w naszej pysze i arogancji nie pogubiliśmy się nieco, planując tę "ziemską inżynierię", bawiąc się w stwórcę? Czy jesteśmy w stanie przewidzieć konsekwencje tak znaczących ingerencji w naturę? Stawka w tej grze jest bardzo wysoka.
Autor stara się także pokazać swoiste różnice między Wschodem i Zachodem. Uzbekistan jest doskonałym przykładem tego, że człowiek z Zachodu wrzucony we wschodnią rzeczywistość musi się pozbyć wszystkich stereotypów, uprzedzeń i przyzwyczajeń. I przede wszystkim pokonać swoją nieufność. Szczególnie zabawne (w naszym, zachodnim mniemaniu) są opisy uzbeckich hoteli i sposobów załatwiania spraw w urzędach. Zdumienie budzi kompletne ignorowanie przez rząd zjawiska inflacji, co powoduje, że banknoty liczy się niemalże na wagę. Wymiana kilku dolarów na uzbeckie sumy wiąże się z noszeniem całego plecaka wypełnionego banknotami. Bartek Sabela zauważa także, że nowe, liczące zaledwie dwadzieścia lat państwo, z uporem stara się wyglądać na piękne i nowoczesne poprzez budowanie monumentalnych budowli, do których nie można wchodzić i które mają zasłaniać slumsy.
Dzięki licznym zdjęciom i sprawnej narracji książkę czyta się z wielką przyjemnością, dowiadując się przy tym wielu nowych, interesujących rzeczy o tym odległym i niezmiernie ciekawym, jak się okazuje, kraju.
,,Spójrz na to drzewo. Ponieważ je widzę, mogę do niego dojść. Tak samo jest z Księżycem" - zwykł mawiać Edward Mukuka Nkoloso. Ponoć wieczorami można...
Na początku XX wieku pewna gospodyni domowa z hrabstwa Sussex zamówiła pięćdziesiąt kurczaków. W wyniku nieporozumienia przysłano jej pięćset sztuk. Trzy...