Mahatma Witkac to jedna z legendarnych książek reporterskich. Nic dziwnego, że jest wielokrotnie wznawiana (ostatnia edycja ukazała się nakładem wydawnictwa MG). Ponowna jej lektura po wielu latach jest równie mocnym przeżyciem, co pierwsza. Fenomen książki Joanny Siedleckiej nie opiera się tylko na warstwie faktograficznej oraz na tym, że jest doskonale napisana. Była i pozostaje jedną z nielicznych prac, w której udało się w ostatniej chwili utrwalić świadectwa Polaków urodzonych na początku XX wieku. To swoista elegia na zagładę pokolenia upojonego dopiero co odzyskaną po pierwszej wojnie światowej wolnością, a już za moment żegnającego się z nią. Pozbierane przez autorkę wspomnienia ułożyły się w przypowieść o przemijaniu, starości, samotności oraz o meandrach losu. Talent reporterski Siedleckiej sprawił, że literatura faktu niebezpiecznie splotła się tu z literaturą piękną. To, co mogłoby przekreślić z upływem czasu tę książkę, okazało się jej atutem: Mahatma Witkac od chwili ukazania się drukiem funkcjonował w świadomości czytelników na prawach ostatniego portretu Witkacego, tym razem ukazującego go w odbiciu lustrzanym za sprawą opowieści tych, którzy go znali, kochali, przyjaźnili się z nim, nie znosili go, a nawet nienawidzili.
Joannie Siedleckiej udało się dotrzeć do sporej liczby osób tak czy inaczej związanych ze Stanisławem Ignacym Witkiewiczem - niedocenianym za życia pisarzem, malarzem, filozofem i teoretykiem sztuki oraz zarejestrować wiele zapamiętanych przez nie wspomnień i anegdot. W ten sposób w zasięgu legendy znalazła się cała galeria ciekawych postaci, zarówno słynnych osobowości dwudziestolecia międzywojennego, jak i takich, które - gdyby nie ich mniej lub bardziej przypadkowy udział w historii Witkacego - pozostałyby nikomu nieznane. Reporterka wydobyła ich z cienia i oddała im głos, aby opowiedzieli własną, niezwykłą i tragiczną historię. To sprawiło, że powstała smutna książka o refleksyjnym wydźwięku. Osoby te odsłaniają różne twarze Witkacego i tylko zestawienie ich wszystkich mogło dać obraz rzeczywistej osobowości pisarza: silnej, stworzonej do rzeczy wielkich, ale zagubionej w codzienności. Był świadomy swojej wielkości, nie grzeszył skromnością, jednak odpowiedzialność, która wynikała z talentu, ciążyła mu i nie potrafił jej udźwignąć. Stąd owe liczne „glątwy”, jak nazywał często przeżywane stany depresji, urządzane maskarady, „papojki”, a po nich „witkazenjammer”.
Ze świadectw, które nie poddały się upływowi czasu, wyłania się wizerunek człowieka obdarzonego wieloma talentami, wyjątkową psychologiczną intuicją, niezależnego, wolnego duchem, lubiącego mieć własne zdanie i bez wahania przecinającego gorset konwenansów. Witkacy był też wizjonerem, który trafnie przewidział wojenną apokalipsę, totalitaryzmy: nazizm i komunizm, koniec Polski, zbydlęcenie człowieczeństwa, upadek wartości metafizycznych i kultury. Interesowały go losy świata, jego przyszłość, co do której nie miał złudzeń. Panicznie bał się komunizmu. Wiedział doskonale, czym jest bolszewizm, bo obserwował jego złowrogi charakter z bliska, gdy jako młody chłopak służył w carskiej armii. Potem o tym epizodzie swojego życia nikomu nie opowiedział, gdyż o piekle, jak mówił po latach księdzu, nikt nie chce pamiętać. Siedleckiej udało się rzucić nowe światło na ten najbardziej tajemniczy okres w życiu Witkacego, który prawie cztery lata spędził w Rosji u progu rewolucji. To tylko jeden z wielkich atutów publikacji.
Mahatma Witkac każe przejąć się losami zarówno autora Pożegnania jesieni, jak i ludzi, których ścieżki splotły się z jego ścieżkami. Gwałtowna, nieprzewidywalna natura pisarza wymagała bezgranicznej cierpliwości, szczerego oddania i bezinteresownej wierności. Spotkał on na swej drodze aż dwie takie osoby. Były to nieprzeciętne i delikatne damy: Jadwiga Unrug, którą poślubił i nazwał „Cesarzową Zjednoczonej Witkacji”, oraz Czesława Oknińska-Korzeniowska, przyjaciółka, kochanka i towarzyszka ostatnich dramatycznych chwil życia pisarza, odratowana przez Poleszuków po ich wspólnym samobójstwie. Do końca swoich dni pozostały lojalne wobec niego, oddane mu całym sercem, choć gdy były z nim związane, czuły się zranione, skrzywdzone, rozstawały się z nim, to znów wracały, a ponadto nie dzieliły jego zainteresowań. Nie było też wspólnej wrażliwości, ani emocjonalnej, ani duchowej, ale obydwie niewątpliwie dostrzegały geniusz Witkiewicza. Być może intuicja podpowiadała im, że jest kimś wielkim. Trudno stwierdzić, czy rozumiały złożoność jego umysłu i charakteru. Podziwiały go, adorowały, ale raczej nie pojmowały jego skomplikowanej, chaotycznej i pesymistycznej natury.
Książka Joanny Siedleckiej ukazuje niejako z boku osobowość i umysł, które społeczeństwo uznało za wybitne dopiero po śmierci autora Szewców. Tym, co czytelnika najbardziej porusza, są zawiłe dalsze, powojenne losy ludzi blisko lub luźno z nim związanych. Żyjące przed wojną w dostatku młode, piękne i adorowane przez wybitnych mężczyzn damy oraz panowie z inteligenckich i wyższych sfer po 1945 roku musieli walczyć z biedą, urzędniczą obojętnością, niedołężną starością... Wszyscy związani z pisarzem ludzie, którzy przeżyli wojenną gehennę, wyprzedawali w PRL-u ostatnie rodzinne pamiątki, jakimi były namalowane przez Witkacego portrety, by zdobyć dach nad głową, środki na alimenty czy po prostu na życie. Nie można pozostać obojętnym wobec tych historii - jakże ludzkich, bo opowiadających o nieubłaganym upływie czasu, samotności, która boli, oraz nieuchronności starości, fizycznego rozpadu i śmierci.
Mocna puenta książki ma coś, i znów raczej w sposób niezamierzony, ze średniowiecznej tradycji danse macabre. Ta hucpa, którą urządzili komunistyczni dygnitarze w 1988 roku, związana z nieudaną ekshumacją szczątków zmarłego tragicznie i pochowanego na Polesiu Witkacego oraz jego „pogrzeb” w Zakopanem, są groteskowo brzmiącym akordem katastrofizmu pisarza. Trudno nie zgodzić się z jakże wymowną, końcową opinią reporterki, która na podstawie opowieści świadków odtworzyła tę tragikomiczną „grzebalną awanturę”, że
[…] to właśnie Witkacy wyciął wszystkim ostatniego „szpryngla”. Nie chciał, jak śpiewa Kaczmarski, „aby go czerwony czerwonemu sprzedał, urządzał sobie jego kosztem narodową hecę, wycierał sobie nim gębę”. Zawsze był uosobieniem wolności, niezależności i sam o sobie decydował. Zarówno 18 września 1939 roku, jak też, bardzo możliwe, 14 kwietnia 1988 roku.
Pan od poezji to reporterska biografia Herberta - odkrywcza, żywa, bez podniosłych tonów. Kopalnia nieznanych materiałów - niepublikowanych zdjęć, cymeliów...
Zbiór wspomnień przywołujący wybitnych polskich pisarzy: Marię Pawlikowską-Jasnorzewską, Ireneusza Iredyńskiego, Leopolda Tyrmanda, Stanisława Rembeka...