Trudno jest zrecenzować tę książkę – publikację, którą czyta się jednym tchem, płacząc ze śmiechu, lub kręcąc z niedowierzaniem głową. Pozycję, której trzecie wydanie z pewnością zyska szeroką rzeszę zwolenników. Z grona zachwyconych odbiorców wyłączeni będą oczywiście grafomani, ale który grafoman sięgnąłby po „Książki najgorsze” Stanisława Barańczaka? Znak przypomina „Książki najgorsze” uzupełnione o kilka tekstów Barańczaka napisanych dla „Gazety Wyborczej” w latach dziewięćdziesiątych. Jest więc ten zbiór podzielony na trzy części: recenzje pisane dla „Studenta”, dla „Biuletynu Informacyjnego KOR” oraz dla „GW” składają się na krótką historię grafomanii. W treściwym wstępie z 1980 roku (i dopisku wykonanym po prawie trzech dekadach) przybliża Barańczak istotę działalności krytycznej dwóch młodych autorów – Feliksa Trzymałko oraz Szczęsnego Dzierżankiewicza, którzy zdecydowali się reaktywować rubrykę Antoniego Słonimskiego z „Wiadomości Literackich”. Barańczak (vel zgryźliwy duet Trzymałko-Dzierżankiewicz) pisze „myślę […], że zbyt łatwo rezygnujemy z tego obowiązku krytyka literackiego, jakim jest również piętnowanie zjawisk, które zagrażają samemu bytowi i sensowi literatury”, słusznie zauważając, że „o obliczu literatury decydują utwory ambitne i wybitne; o mózgach czytelników decydują jednak kryminały wydawane w stutysięcznych nakładach”.
Niełatwe zadanie przedzierania się przez kolejne wytwory kultury masowej, nieudolność twórczą podrzędnych autorów i błędy, od których łka dusza wykształconego czytelnika uprzyjemnił sobie Stanisław Barańczak w sposób, którego szczerze mu zazdroszczę. Zdecydował się bowiem twórca na wykorzystanie zmysłu ironii oraz pióra satyryka i wykpiwał wybrane z zalewu tandety publikacje: ich styl, rozwiązania fabularne, lapsusy, epigoństwo i rozmaite grzeszki, których nie dostrzegali inni. W ten sposób, choć pamięć o większości postponowanych tu jakże słusznie grafomanów (mieniących się zapewne literatami) nie przetrwała, zbiorek Barańczaka nadal cieszy się zasłużoną popularnością.
Podstawową siłą „Książek najgorszych” jest bezlitosna satyra i drwina. Chociaż wybrane (losowo) przykłady są tak smakowite, że niejeden odbiorca zechce wręcz sięgnąć do źródeł, by na własne oczy ujrzeć, jakimi drogami szła wyobraźnia „autorów”, czerpiących z konwencji literatury rozrywkowej – i do jakiego stopnia można było kaleczyć język. Barańczak przytacza kolejne dowody grafomanii i w zasadzie już one same wystarczyłyby czytelnikom – jako skondensowany przegląd głupoty czy bezmyślności – a już na pewno braku talentu – ale autor/Trzymałko/Dzierżankiewicz opatruje je jeszcze ironicznym komentarzem. Króciutkie teksty są tak nasycone szyderstwem i agresywnym dowcipem, że po trzydziestu (z hakiem) latach od ich powstania poruszają odbiorców – przynajmniej tych, którym dobro literatury leży na sercu. Poziom zjadliwości jednak z czasem maleje: najlepsze są omówienia ze „Studenta” – tu żart najpełniej wspomaga ostrą krytykę. W „Biuletynie Informacyjnym” ostrze satyry zdaje się być odrobinę stępione przez próby analiz, a tekstom z „Gazety Wyborczej” trochę brak dawnej drapieżności. Nie zmienia to faktu, że Barańczak trafia w słabe punkty kolejnych autorów i chyba mimo wszystko dobrze się bawi, obnażając słabości pseudoliterackich wyczynów. Chyba – bo przecież przeraża świadomość, że podobne książki zostały dopuszczone do druku i cieszyły się sporą (sądząc po nakładach, które Barańczak chętnie przywołuje) poczytnością. Gdyby chodziło tylko o powielanie konwencji, korzystanie z gotowych wzorców i przepisów na literaturę, nic strasznego ostatecznie by się nie stało. Ale w utworkach mieniących się pisarzami grafomanów niejednokrotnie pojawiały się błędy (stylistyczne, gramatyczne, ortograficzne czy rzeczowe). Poprawne posługiwanie się polszczyzną nie powinno przecież w świecie rodzimych literatów należeć do przywilejów…
„Książki najgorsze” budzą strach. Przedstawiają rzeczywistość tandetnej literatury masowej PRL-u, tymczasem dziś, przy nieporównywalnie większej łatwości publikowania zjawisko literackiego kiczu powraca ze zwielokrotnioną siłą. Podstawowym problemem nadal jest kaleczenie języka, ale równie ważnym zjawiskiem okazuje się ilość publikacji marnej jakości. Tyle że dziś nikomu nie chce się – jak na razie – kontynuować tradycji „książek najgorszych”. Przy okazji zbiorek Barańczaka może być niezłą lekcją dla felietonistów, którzy próbują czasem coś skrytykować, lecz czynią to w sposób przesadnie stonowany i ugrzeczniony… wiele tomików o publicystycznym rodowodzie po lekturze „Książek najgorszych” zblednie. Kąśliwości i inteligentnej satyry można się od Stanisława Barańczaka uczyć. Nie dziwię się Trzymałce-Dzierżankiewiczowi. Z dwóch żywiołów, jakie wyzwalały czytane z obowiązku marne publikacje – ze śmiechu i płaczu – wybrał ten pierwszy. Dla czytelników przyjemniejszy niż lament nad poziomem literatury rozrywkowej. Jest to jednak śmiech wybitnie gorzki…
Izabela Mikrut
Wędrowiec w zimowym krajobrazie. W 1827 roku Franz Schubert skomponował cykl dwudziestu czterech pieśni pt. Winterreise do liryków romantycznego poety...
Poczet 56 jednostek sławnych, sławetnych i osławionych oraz Appendix, umożliwiający człowiekowi kulturalnemu zrozumienie i zapamiętanie, o co chodzi w...