DETEKTYW Z LUBLINA
Kryminał należy bez wątpienia do najbardziej popularnego, ale i najbardziej wyeksploatowanego gatunku literatury rozrywkowej. Jest to także najbardziej skodyfikowany gatunek, mający jasno określone reguły i sposób prowadzenia narracji. Akcja rozwijać się musi w kierunku ustalenia, kto jest sprawcą przestępstwa. Głównym bohaterem jest osoba prowadząca śledztwo, a podstawowym tematem – zbrodnia, stanowiąca zagadkę do rozwiązania. Kryminał oferuje rodzaj intelektualnej łamigłówki: czytelnik wraz z bohaterem poszukuje sprawcy. W dobrym kryminale obaj mają te same informacje, a więc i te same szanse na rozwiązanie zagadki. Cała przyjemność w obcowaniu z kryminałem polega właśnie na szukaniu odpowiedzi na pytanie „kto zabił?” Znawcy gatunku wiedzą jednak doskonale, że zwykle sprawcą jest osoba najmniej podejrzana. Wielu autorów próbowało naginać reguły, czyniąc winowajcą na przykład samego detektywa prowadzące śledztwo, albo nawet Autora. Jednak zasadnicze schematy pozostały bez zmian. W powieści Marcina Wrońskiego tak właśnie jest.
Tytułowy komisarz (a konkretniej podkomisarz) Zyga Maciejewski jest typowym przedstawicielem swojego fachu: niedogolony, niewyspany, palący, nie stroniący od alkoholu i przemocy. Do tego lubi boksować i rzadko się myje. Ma też cięty język i intuicję, która pozwala mu dostrzec przestępcę nawet w najbliższym przyjacielu. Jest nieprzekupny, silnie zaangażowany w swoją pracę, prawdziwy gliniarz z powołania. Dobrze by się dogadał z kolegami po fachu z amerykańskiego czarnego kryminału spod znaku Hammetta czy Chandlera. Wroński jednak nie poszedł na łatwiznę, nie skopiował tak po prostu amerykańskich wzorów. „Komisarz Maciejewski” jest na wskroś polski, by nie rzec raczej „lubelski”. Bo Lublin właśnie jest pełnoprawnym bohaterem powieści. W dodatku Lublin lat trzydziestych, skrupulatnie odtworzony nie tylko topograficznie, ale przede wszystkim obyczajowo i… politycznie.
„Trudno więc aż uwierzyć, – jak pisze Autor – że dla miłośników kryminałów, którzy dobrze poznali szemrane uliczki Warszawy dzięki Leopoldowi Tyrmandowi czy Waldemarowi Łysiakowi, a Wrocławia dzięki Markowi Krajewskiemu – Lublin wciąż jest białą plamą na mapie i ziemią nieznaną! Tymczasem każde porządne miasto oprócz rynku, katedry i lochów bezwzględnie powinno mieć swój kryminał, który zamienia powszechną i banalną przemoc w zagadkę i tajemnicę.” Akcja dzieje się w ciągu kilku dni listopada 1930 roku w okolicach Święta Niepodległości. W brutalny sposób ginie redaktor lokalnej gazety. Kilka dni później na ulicy zostaje zamordowany cenzor. Policja polityczna podejrzewa spisek żydokomuny.
Tylko Maciejewski łączy obie sprawy ponad politycznymi uprzedzeniami i doszukuje się głębszego sensu całej sprawy. Śledztwo toczy się na ulicach miasta, są obowiązkowe strzelaniny, pościgi przedwojennymi brykami osiągającymi zawrotne prędkości 70 km/h. Ale to, co najbardziej przekonuje w tej książce to język – doskonale odtworzona gwara lokalnego półświatka, propaganda politycznej zadomowiona w codziennych rozmowach postaci. Sam sposób mówienia potrafi tu charakteryzować poszczególne osoby i przypisywać je do konkretnych środowisk, a nawet opcji politycznych. Konflikty między Żydami, komunistami, piłsudczykami są tu bardzo wyraźne. A przy tym Wroński nie uległ pokusie ich wartościowania w kontekście mających dopiero nadejść tragicznych wydarzeń historycznych.
Marlo przebył długą drogę, zanim został wężem. Szkolony przez najlepszego z mistrzów nauczył się zadawać śmiertelne ukąszenia, wślizgiwać w ludzkie...
9 listopada 1930 r. serce Lublina pika jeszcze rytmem starego flegmatyka, gdy bestialsko oprawiony trup naczelnego ,,Głosu Lubelskiego" pobudza je do poziomu...