Irak jest jak dzban, w którym stoi zatęchła woda, lecz Amerykanie tego nie rozumieją, wciąż dolewają zgniłej wody, pozwalają, by w irackim dzbanie mieszały inne państwa, obce wywiady, Al-Kaida, każdy, kto ma na to ochotę. Nie słuchają naszych rad, nie szanują nas. Dlatego w końcu woda przeleje się. I co nas wtedy czeka? Ślepa zemsta, bunt, rebelia.
Irak psuł się już od dawna - w dodatku od głowy, więc w zasadzie wypadało mu tę głowę ukręcić, głęboko zakopać i spłodzić państwo na nowo. Taki był plan. Tyle, że Amerykanie nie tylko tej głowy nie odstrzelili, ale założyli na nią maskę demokracji z własną flagą na jej czole. I tak oto Irak Saddama zamienił się w Irak Busha, a różnice tkwiły chyba jedynie w wyglądzie tej maski. O tym, jak Irakijczycy zamienili jedną wojnę na drugą, pisze Paweł Smoleński w reportażu Irak. Piekło w raju.
Husajna już nie ma. W atmosferze tryumfu zlikwidowano go w publicznej egzekucji. Ale zostali jego ludzie. Nie można pozbyć się Saddama - to jak zapomnieć o sobie, bo według niektórych, Husajn był wart swego narodu - jaki naród, taki przywódca. Betonowa upiorność Bagdadu przywodzi na myśl film katastroficzny z najgorszym z możliwych scenariuszem. To miejsce, gdzie czas jest tylko iracki, gdzie jedna śmierć rozpływa się w innej, a wybaczać można jedynie "patriotycznie". Wspólna jest tu tylko nędza, bo mieszkańców Iraku, a szczególnie Bagdadu, różni wszystko inne. I jeszcze czekanie, które weszło ludziom w krew - jako nawyk i styl życia. Tylko czy jest na co czekać?
"Odmawiam" to słowo, którego zabrakło w słowniku kraju Saddama, bo mogło być słowem ostatnim - zabrakło też planów Bagdadu młodszych niż kilkanaście lat (a i te dostępne są tylko na czarnym rynku), ale w Iraku amerykańskim wcale nie jest lepiej. Człowiek jest tylko człowiekiem i nie ma gorszych sytuacji niż te, w których ktoś, który uważa się za lepszego, spotyka tego, którym może pogardzać. Koło się zamyka, historia zatacza krąg, a władza, szczególnie ta pozorna, nie daje głosu demokracji.
Smoleński odkrywa przed czytelnikiem sytuację społeczną Iraku "tuż po". Tuż po momencie, który w światowych mediach nazywany był wyzwoleniem i sukcesem USA i tuż po tym zarazem, który dla zwykłego Irakijczyka był tylko zamianą jednego reżimu na drugi. To, co dla nas w latach 2003-2004 było szarą, nudną rzeczywistością, w Iraku stanowiło towar deficytowy i urastało do rangi luksusu, przywileju, którego nikt w zasadzie nie był godzien dostąpić.
Smoleński usuwa się w cień, oddaje głos Irakijczykom, doświadczonym przez wojny na bomby i wojny na słowa - tym ważnym i tym szeregowym. Zwolennikom i przeciwnikom. Szyitom i sunnitom. Kobietom i mężczyznom. Ludziom sztuki, polityki i ludziom pracy fizycznej. Tym wykształconym i tym z edukacyjnych nizin. Coś jest w tej relacji zatrważającego, przejmującego i otępiającego zarazem. Jest w niej - wreszcie - coś ludzkiego. Jakaś prawda o nas, której nie da się wytłumaczyć pochodzeniem i sytuacją. Tylko jakoś mało raju w tym piekle.
W Iraku Saddama można było wszystko postawić na głowie, a skoro po jego upadku sprawy miały wracać do normalności (według definicji amerykańskiej, rzecz jasna), ktoś musiał za to zapłacić. I płaci nadal - nawet, jeśli ustalenia Smoleńskiego nie są już dziś bardzo aktualne.
Zmiany, zwłaszcza te na lepsze, mogą wywrócić świat do góry nogami.
Sprawdzam ceny dla ciebie ...