„Gone: Zniknęli”, a właściwie druga część cyklu – „Faza druga: Głód” to nie tylko znakomity thriller dla nastolatków. To dobra powieść współczesna skrojona na miarę dzisiejszej młodzieży. Owszem, wydarzenia toczą się tu błyskawicznie, a napięcie nie opada ani na moment, ale z biegu akcji w sposób najzupełniej naturalny wypływają wnioski dotyczące spraw najważniejszych. Konwencja pogranicza thrillera science-fiction to tylko kostium – tak naprawdę chodzi o zupełnie inne sprawy. Ale powiedzmy też wprost: to powieść mocna i odważna, miejscami dość brutalna i przerażająca – Michael Grant kierował ją więc zdecydowanie do starszej młodzieży. Warto o tym pamiętać, gdy będziemy podejmowali decyzję o jej zakupie.
Od dramatycznych wydarzeń opisanych w pierwszym tomie cyklu minęły trzy miesiące. Pierwsze zachłyśnięcie się wolnością, radość z tego, że gdy zniknęli dorośli, można robić wszystko, co się chce, zaczyna powoli ustępować pod naporem kolejnych problemów. Kończą się bowiem zapasy żywności. Owoce, którymi w pierwszych tygodniach młodzi ludzie gardzili, teraz wydawałyby się szczytem luksusu. Nasi bohaterowie muszą pożywiać się resztkami żywności z puszek, tanimi sosami do pizzy, niektórzy usiłują nawet zbierać żywność ze śmietników. Czas zadbać o własną przyszłość. Czas zacząć pracować. Ale czy gromada niesfornych dzieciaków zdolna jest do prawdziwej pracy? Czy rzeczywiście są one w stanie podjąć odpowiedzialne decyzje? Czy są w stanie przejść do porządku dziennego ponad podziałami, animozjami, dawnymi sympatiami i antypatiami?
W tej książce jest wszystko, czego oczekują młodzi czytelnicy. Warto płynąca akcja, znakomicie budowane napięcie, elementy science-fiction i horroru – a wszystko to dawkowane bardzo umiejętnie. Z jednej strony nie ustaje rywalizacja między grupą dzieci pod wodzą Sama i poplecznikami jego brata, Caine’a. Z drugiej – na plan pierwszy wychodzi czające się pod powierzchnią ziemi zło, które tu nazywane jest Ciemnością. Zło, które zainfekowało bohaterów, usiłuje ich kusić, przyzywać, ono bowiem również czuje głód. Warto podkreślić, że nie ma tu nachalnego dydaktyzmu. Bądźmy szczerzy: tym nie można młodych czytelników „kupić”.
A jednak Michael Grant opowiada o sprawach ważnych. Tyle, że rozważania te są naturalną konsekwencją opisywanych wydarzeń. Grant nie musi fundować czytelnikom dydaktycznych banałów – wnioski tu nasuwają się same. A opowiada autor o miłości i nienawiści, o przyjaźni, lojalności i odpowiedzialności. Grant pokazuje, że wolność tak naprawdę wiąże się z koniecznością narzucenia samym sobie jasno określonych granic. Na marginesie tej opowieści pojawiają się narkotyki i alkohol, które autor stara się młodym czytelnikom obrzydzić… nie unikając jednak podkreślenia, że na krótką metę wiązać się one mogą z naprawdę dobrą zabawą. Są tu i anoreksja, i autyzm, jest refleksja dotycząca dokonywania w życiu właściwych wyborów, jest odpowiedzialność za młodszych i za członków rodziny – prawdę powiedziawszy, nie potrafię wskazać, o czym jeszcze autor powinien czytelnikom opowiedzieć.
Ale bądźmy szczerzy: to na pewno książka, z której czytelnik wrażliwy czerpać może wiele korzyści, to jednak także pełnowymiarowy thriller. Grant napisał swą książkę tak, jak pisze się powieści dla dorosłych – bywa więc brutalnie, bywa tak, że autor, stawiając swych bohaterów w sytuacjach skrajnych, balansuje na granicy złego smaku. Balansuje – ale nigdy jej nie przekracza. Trzeba też pamiętać i podkreślić po raz kolejny, że zdecydowanie nie jest to książka dla małych dzieci czy najmłodszych nastolatków. Opisy są tu krwiste, a zło czające się pod ziemią potrafi naprawdę przerazić. Krótko mówiąc: po prostu warto po cykl powieści Michaela Granta sięgnąć. Warto na jego przykładzie zobaczyć, jak dziś się pisze, by trafić do nastolatków, jak można tworzyć dziś literaturę młodzieżową. Warto wreszcie dać się porwać tej opowieści – bo pochłania ona czytelnika bez reszty, bez względu na jego wiek czy płeć.
Od chwili, gdy wszyscy dorośli zniknęli z Perdido Beach, minął już prawie rok. Pozbawieni kontroli i opieki młodzi ludzie przeżyli głód, zarazę...
Przypomniałam sobie moje imię – Mara. Ale, stojąc w tym upiornym miejscu, na przeciw poważnego młodego człowieka w czarnym płaszczu ze srebrnymi...