Dylogia o Hyperionie to porywające powieści, urzekające swoją wielowymiarowością, a zmyślnością fabularną wzbudzające podziw dla autora. To także niesamowity pokaz sprawności stylistycznej autora – tworzone przezeń zdania są lekkie jak piórko, a jednocześnie obrazowe, poetyckie. Dzięki temu nawet wiele tygodni po ukończeniu tych książek, opowieść zdaje się żyć w umyśle czytelnika, wciąż nań oddziałując swoim pięknem, złożonością. Z tego też powodu powstają niesamowicie zawyżone wymagania względem dylogii Endymiona - szczególnie jej pierwszej odsłony.
Akcja rozgrywa się jednak prawie trzysta lat po wydarzeniach z Hyperiona. Wszechświat istnieje bez pomocy TechnoCentrum. Wszelkie planety łączy PAX, instytucja będąca zbrojnym ramieniem kościoła katolickiego. To właśnie dzięki wierze chrystusowej udało się odbudować ludzkość, na nowo ją zespolić, ofiarowując również coś, co zrekompensuje niemożliwość swobodnego, szybkiego przemieszczania się między układami – zmartwychwstanie. Stało się ono dostępne dla mas dzięki zmodyfikowanym krzyżokształtom, sprawiając, że życie wieczne nigdy wcześniej nie było tak blisko, a nauka Kościoła - tak aktualna. W tym wszechświecie, w tych czasach, żyje Raul Endymion, który - uniknąwszy kary śmierci - przyjmuje zadanie ochrony Eneii, mesjasza, dziecka Barwnej Lamii i cybryda Johna Keatsa. Dziewczynka ma objawić się przy Sfinksie, jednej z budowli w Dolinie Grobowców Czasu. Raul Endymion musi zadbać o to, aby nie dostała się w ręce PAX-u, co staje się przyczynkiem do emocjonującej przygody.
Po dylogii hyperiońskiej oczekiwania względem Endymiona były bardzo wysokie. Objętość powieści sugeruje także wielowątkową, skomplikowaną historię, jednak treść przynosi rozczarowanie. Owszem, jest to dobra, a nawet - bardzo dobra książka, ale nie na tyle, aby przymknąć oko na jej mankamenty. To trzymająca w napięciu opowieść o ucieczce Raula Endymiona i Eneii, ale tak naprawdę nic poza tym. Wielowątkowość gdzieś przepadła, a zastąpiła ją trochę schematyczna "przygodówka". Kontynuowanie wątków z Hyperiona i Upadku jawi się jako niewystarczające, a cała otoczka SF zniknęła (mocniej objawia się dopiero na końcu). Styl także uległ uproszczeniu - oczywiście nadal jest solidny, ale ulotniła się z niego lotność poprzednich książek autora. Spowodowała to zapewne postać głównego bohatera-narratora. Trochę żal utraty tych poetyckich opisów, przy których człowiek zatrzymywał się na moment, delektując się mocą kreacji fantastycznej.
Endymiona ratuje głównie niesamowita zdolność Simmonsa do powoływania intrygujących lokacji oraz zmyślność w operowaniu nawet prostą fabułą, która na finał nabiera znanych z poprzedniej dylogii rumieńców. Na początku raczyć się więc można porywającymi, choć uboższymi stylistycznie, wizjami planet odwiedzanych przez bohaterów, co wzmaga zainteresowanie i tempo przerzucania kartek. Z kolei pod koniec opowieść trafia na właściwe tory i wyrywa się ze wcześniejszej schematyczności i banalności. Jednak, gdy na dobre ma się to rozwinąć, książka się kończy. Powieść stanowiła więc nade wszystko preludium do monumentalnego zakończenia, jakim jest Triumf Endymiona. Liczę więc na to, że wszystko, czego zabrakło w pierwszej odsłonie tej dylogii, dostanę w jej zamknięciu.
Mimo pewnego ubóstwa, schematyzacji i uproszczeń, Endymion to dobra, wciągająca opowieść. Gdy odstawi się na bok oczekiwania, zaakceptuje rzeczywistość, można czerpać znaczną satysfakcję z lektury. Głównie dlatego, że Dan Simmons to pisarz, który nawet w słabszej formie potrafi złapać czytelnika za rękę, rzucić w wir wydarzeń i nie puszczać aż do końca, gdy okazuje się, że to tylko przystawka przed właściwym daniem. I zaiste, mimo prostoty, była to przystawka bardzo smakowita.
Kontynuacja Endymiona... Od upadku Hegemonii większością planet rządzi Kościół katolicki wraz z tajemną organizacją Pax. Okazuje się, jednak, że nowej...
Paha Sapa, młody Siuks, który już jako trzylatek doświadczał wizji, zalicza swój pierwszy cios na polu bitwy pod Little Bighorn na umierającym generale...