Relikwia Archistratiga Michaiła
Doktor Janusz Korpacki zajmuje się historią i cybernetyką społeczną, tak jak jego mentor, profesor Davidoff. Nie jest jednak klasycznym typem naukowca ze wzrokiem ukrytym za szkłami powiększającymi i ze słabo rozwiniętą masą mięśniową. Sierota z tak dziś eksploatowanym problemem trudnego dzieciństwa, wychowany przez tajemniczego wujka Maksa, potrafi nie tylko myśleć, ale i dynamicznie działać. Fascynuje go historia – zwłaszcza służb specjalnych – ale życie nie skąpi mu okazji do współpracy z aktualnie działającymi służbami, Także nowa sprawa, którą próbuje rozwiązać, sięga czasów międzywojennych i agenta o jakże znaczącym kryptonimie Alchemik. Szpiega, który parał się alchemią i miał w tej dziedzinie kilka niezwykłych osiągnięć. Okazuje się, że ktoś próbuje zdobyć dostęp do schedy po Alchemiku i nie zawaha się w tym celu zabić. Jasio Korpacki rusza do akcji, czasami korzystając z pomocy bratnich rosyjskich ekspertów od terroryzmu (Specnaz, GRU). Zasięgając rady i korzystając z możliwości wszechstronnego profesora Dawidoffa czy tajemniczego wujka Maksa.
Chorągiew Michała Archanioła Adama Przechrzty rozpoczyna cykl Depozytariusz Chorągwi Archanioła. Nie jest to, niestety, poziom innych cykli powieściowych tego autora, Demonów czy Materii Primy. Książkę czyta się szybko, ale nie jest to lektura zachwycająca, raczej poprawna. Klimat jak w nasączonym urban fantasy conspiracy thrillerze. Alchemiczne cuda, anielskie artefakty, postaci jak wycięte z kartonu, parareligijne fantazje. Taka pop religia, pop nauka, pop polityka. Ma być lekko i dziwnie. I jest. Bajkowo i nierealnie, a przy tym ze sporą dawką przemocy – werbalnej i fizycznej. Postaci są przerysowane, mało rzeczywiste. Uzdolnione w zbyt wielu kierunkach na raz. Kobiety – przepiękne i inteligentne, choć czasami wredne. Faceci – niebezpieczni i dokonujący cudów większych niż anioły. Do tego wrażliwi, ale nie na tyle, by kogoś z zimną krwią nie okaleczyć lub nie zabić. Taka współczesna wersja wybiórczego humanitaryzmu – szacunek i godność należą się tylko tym, których uznamy za wartych szacunku lub którzy go sobie wywalczą. Irytować mogą stereotypy, choć pozornie może to wyglądać na ich przełamywanie. Irytować mogą wstawki na różne tematy, tłumaczące – trochę na poziomie wszystkowiedzących z Wikipedii – powierzchownie, z uwypukleniem tego, co w danym momencie ważne z punktu widzenia fabuły. Irytować – w końcu – mogą średnio-głębokie przemyślenia. Ma to być głównie rozrywka i próba wchodzenia na poważniejsze tematy nie pasuje do atmosfery powieści.
Czasem tak jest, jeśli przeżyjesz piekło – stajesz się twardszy, mądrzejszy, bardziej cyniczny. Ale nigdy, przenigdy nie stajesz się lepszy. Coraz więcej bestii, coraz mniej człowieka…
Najgorsze jest chyba to, że główny wątek książki wydaje się zagubiony w lesie wydarzeń. Pojawia się w tytule, na początku, a potem znika, by ujawnić się znowu na końcu. Przechrzta próbuje wepchnąć w treść książki zbyt wiele: mafia, bandziory, naukowcy, specsłużby, alchemicy, relikwie – wszystko podane w lekkim sosie nie wymagającej myślenia rozrywki. Brakuje utrzymania fantazji i pomysłów w ryzach. Brakuje przemyślenia całości i zaplanowania przebiegu akcji. Pozostaje wrażenie sklecenia na kolanach i chodzenia ścieżkami, które nagle odkryto. Pojawia się wątek romantyczny, ale również tak płaski, jak zasuszona flądra. Czyta się szybko, ale równie szybko uleci to z pamięci.
Zaletą powieści jest natomiast charakterystyczny, przyjemny styl autora i atmosfera, dynamika wydarzeń i czarny humor. Pozostaje jednak wrażenie braku porządku i niepotrzebnej przesady. Czasami „mniej" oznacza „więcej".
Warszawa pod niemiecką okupacją, trwa I wojna światowa. Odepchnięta daleko na wschód rosyjska armia szykuje się do kontrofensywy, a tymczasem Rudnicki...
Trwa jedna z ostatnich bitew II wojny światowej w Europie, Festung Breslau spływa krwią w kleszczach najpotężniejszej armii świata. Pułkownik Razumowski...