W dochodzeniu w sprawie morderstwa nic nigdy nie jest zbyt proste
Mała kamienista wyspa. Pogoda, która uniemożliwia zarówno wyjazd jak i przyjazd. Zamknięte społeczności - miejscowi, niewielkie grupki przybyszy. Emocje, klaustrofobiczna atmosfera i... morderstwo. Morderstwo, którego nie mógł popełnić ktoś z zewnątrz. I policjant, który przypadkowo znalazł się na wyspie z powodów osobistych.
W czwartym tomie cyklu Kwartet szetlandzki Ann Cleeves zabiera nas na Fair Isle, wyspę, gdzie mieszkają rodzice inspektora Pereza i gdzie znajduje się słynne obserwatorium ptaków. Jimmy Perez i jego partnerka Fran przylatują tu samolotem. Udaje im się dotrzeć tuż przed całkowitym załamaniem pogody. To pierwsza wizyta Fran u rodziców Jimmego, a w jego przypadku pierwsze odwiedziny po dość długim okresie. Wszyscy są spięci. Każdy chciałby dobrze wypaść, a nikt nie wie dokładnie, co go czeka. Impreza zaręczynowa (w charakterze), zorganizowana przez rodziców na cześć syna i jego wybranki, jest udana, może tylko poza drobnym incydentem na koniec. Znacznie mniej udany jest poranek, gdy zostają znalezione zwłoki Angeli, celebrytki zarządzającej ośrodkiem obserwatorium ornitologicznym. Nikt nie ma wątpliwości, że jest to morderstwo.
Sytuacja trochę przypomina tę z klasycznych kryminałów, chociażby Agathy Christie – wąska grupa podejrzanych, skomplikowane relacje międzyludzkie, ukryte emocje i animozje, tajemnice i kłamstewka. Perez nie ma wyjścia – musi poprowdzić śledztwo i zadbać o zabezpiecznie śladów do czasu przybycia techników. Kiedy to nastąpi? Nie wiadomo. Może za kilkanaście godzin, może za parę dni. Inaczej niż w klasycznym ujęciu jest rozgrywana akcja. Mamy wrażenie, że morderstwo często schodzi na drugi plan, a na pierwszym pojawia się „dramat“ myśli i emocji wybranych postaci, głównie Pereza, Fran i mieszkańców ośrodka dla ornitologów. Nie ma odpowiedniego napięcia związanego z narastającym zagrożeniem, z podejrzliwością wpływająca na ludzi, nie ma niepokoju wyrażanego inaczej niż słowami. Osobiste rozterki głównych bohaterów przyćmiewają wydarzenia.
Błękit błyskawicy to kontynuacja cyklu i stylu Ann Cleeves. Mamy zatem specyficzne budowanie klimatu, dużo introspekcji, surowość nieokiełznanej przyrody i jej wpływ na ludzi, mało wylewne sposoby bycia postaci. Cleeves lubi detale, nawet takie niewiele wnoszące do głównego wątku. Mają one sprawić, że lepiej poznajemy ludzi zasiedlających karty powieści. Z drugiej strony spowalniają one tempo akcji, są chwilami nużące. Trochę jak nadmiar bodźców w galerii handlowej. W powieści urozmaiceniem ma być tematyka okołoornitologicza. Trochę tak jak Aleksandra Marinina lubi w każdej z napisanych książek poruszyć jakiś interesujący temat.
Opowieść jest niespieszna. Sprawia wrażenie stonowanej na zewnątrz (zachowania ludzi) i burzliwej wewnątrz (stany emocjonalne postaci). Same postacie są prezentowane ciekawie, ze szczegółami, ale w jakiś nie do końca realistyczny sposób. Zbyt literackie, złożone, sztucznie skomplikowane. Z ilością myśli i rozterek na minutę przekraczającą zdrowy rozsądek. Lektura jest chwilami wciągająca, miejscami nużąca. Poczucie swoistego odrealnienia towarzyszy nam jak wiatr wyspom szetlandzkim.
Błękit błyskawicy można by określić jako kryminalną powieść obyczajowo-psychologiczną. Sprawia wrażenie trochę mniej udanej niż poprzednie tomy, a przynajmniej mniej dynamicznej. Możliwe, że to swoisty efekt zmęczenia stylem autorki. Dramatyczna końcówka nie zmienia wymowy całości. Nie do końca polecam tym, którzy nie czytali poprzednich tomów. Trudno bowiem w pełni zrozumieć różne niuanse.
Dziennikarz Jerry Markham zostaje znaleziony martwy w łodzi pochodzącej z Szetlandów. Jego sprawą zajmuje się młoda detektyw Willow. Pomaga jej...
Inspektor Vera Stanhope niełatwo zawiera przyjaźnie, ale nowi sąsiedzi dostarczają jej ciekawych rozmów i… mocnych trunków domowej roboty. Nagle...