Własne miejsce w świecie
Data: 2009-03-10 07:48:23Kiedy postanowiłeś, że Twoje dzieciństwo i relacje z rodzicami będą tematem książki?
Od wielu lat wiedziałem, że chcę napisać o moim dzieciństwie. Urodziłem się w 1957 roku, a więc dorastałem w czasach zgiełku i socjalnego niepokoju, jaki charakteryzował lata sześćdziesiąte i wczesne lata siedemdziesiąte. To był okres obfity w wydarzenia. Ale to tylko jedna część ”Najdłuższej podróży do domu”. W ciągu ostatnich paru lat zaczynałem rozumieć, że ta książka powinna być czymś więcej niż tylko wspomnieniami z dzieciństwa. Moje dzieciństwo jest częścią tej historii, ale równie ważny był okres dorastania, kiedy to - często zabawnie, ale i boleśnie - próbowałem uwolnić się spod wpływu rodziców i znaleźć własne miejsce w świecie. Szybko zorientowałem się, że bardzo duże znaczenie dla tej środkowej części mojej historii miała relacja z moją przyszłą żoną, Jenny. A później, z biegiem czasu, zobaczyłem, że wszystko idzie w stronę pogodzenia i ponownego złączenia się z rodzicami. Podzieliłem więc moją książkę na trzy części: Dorastanie, Zrywanie więzi, Podróż do domu.
- W jaki sposób czytelnicy odnajdą się w Twojej historii ?
- Każdy z nas należy do rodziny, jest włączony w tę skomplikowaną, często denerwującą dynamikę, bez której rodzina nie istnieje. Każdy z nas musi także odnaleźć własną drogę i własne miejsce na ziemi, z dala od rodziców. Następnie, każdy kiedyś będzie musiał stanąć twarzą w twarz z prawdą o śmiertelności rodziców czy własną. Gdy napisałem ”Marley i ja” i jeździłem po kraju, mnóstwo czytelników podchodziło do mnie i mówiło niemal identyczną rzecz: „Mam poczucie, jakbyś opisywał moje życie”. Mam nadzieję, że również w ”Najdłuższej podróży do domu” czytelnicy odnajdą samych siebie.
- Nadal utrzymujesz kontakty ze znajomymi ze szkolnych czasów?
- W ”Najdłuższej podróży do domu” trzech moich przyjaciół z dzieciństwa odgrywa znaczącą rolę - Tommy, Rock i Sack. Rock i ja jesteśmy przyjaciółmi do dziś, spotykamy się kilka razy w roku i pozostajemy w kontakcie. Podczas pisania książki, po latach odnalazłem Tommy'ego i od razu wróciły stare czasy. To ta sama, nietknięta przez czas, ciepła, pełna humoru i lojalności ponad życie, osobowość. Sacka wiedziałem tylko raz od skończenia liceum, zamieniliśmy parę słów. Jednak kiedy wygłaszałem mowę na pogrzebie mojego taty, zobaczyłem go w jednej z ławek kościelnych. Po tylu latach, mój przyjaciel pojawił się, by oddać szacunek mojemu zmarłemu ojcu. To znaczyło dla mnie tak wiele, że niemal się rozpłakałem.
A co z siostrami zakonnymi?
Tylko z jedną utrzymuję kontakt. To jest była siostra, która porzuciła powołanie, kiedy jeszcze byłem nastolatkiem. Nigdy nie była moją nauczycielką, raczej przyjacielem rodziny. Ze wszystkich sióstr, które mnie uczyły, jest tylko jedna, z którą chciałbym ponownie nawiązać kontakt - to siostra Nancy Mary, nauczycielka edukacji religijnej. Dostała cały rozdział w książce i jeśli kiedykolwiek uda mi się z nią skontaktować, to z pewnością chcę ją przeprosić za wszystkie okropne żarty, które z Tommym robiliśmy i za próby podkopania jej wiary.
- Czy kiedykolwiek odwiedziłeś okolicę, w której dorastałeś?
- Pojawiam się tam średnio raz, dwa razy w roku. Moja mama przebywa w domu opieki niedaleko tego miejsca, a moja rodzina wciąż ma dom w Harbor Hills, w którym dorastałem. Okolica bardzo się zmieniła w ciągu 30 lat, odkąd opuściłem dom rodzinny. Niemal każdy dom w pobliżu jeziora - cudowny w tamtych dniach, lecz ustępujący dzisiejszym standardom - został zastąpiony bogatymi posiadłościami. Domy znajdujące się dalej od wody - te, w których mieszkali moi przyjaciele: Tommy, Rock i Sack - pozostały z grubsza takie same, lecz samochody zaparkowane na podjazdach, w większości europejskie marki, są dużo bardziej krzykliwe od amerykańskich chevroletów i fordów, które tu były w okresie naszego dzieciństwa. Mój dom rodzinny nie zmienił się nic a nic. Jest niemal jak relikt muzealny. Te same szafki w kuchni, to samo linoleum, te same kafelki w łazience. Nie jestem w stanie wejść do tego domu czy spacerować po tamtych okolicach bez zalewających mnie wspomnień - w większości dobrych, lecz i gorzkich. Thomas Wolfe miał rację: nigdy nie możesz ponownie wrócić do domu. Przynajmniej nie jest to łatwe.
- Jak się miewa Twoja mama?
- Wspaniale. Ma 92 lata, jest bardzo krucha, miewa okresy zaniku pamięci, ale wciąż ma ogniki w oczach. Pielęgniarki podziwiają jej poczucie humoru. Niedawno dzwoniłem do niej, żeby zapytać co słychać, a ona odbierając telefon powiedziała: Bar Joe'ego, czego się napijesz? To jest właśnie moja matka, wciąż się wygłupia.
- Twoi rodzice byli ogromnie oddani sobie nawzajem, a z tego co mówisz, diametralnie się od siebie różnili.
- Mój ojciec był nieśmiały, cichy i wstydliwy, poważny, skrupulatny i był okropnym tancerzem. Moja mama była jego przeciwieństwem - przebojowa, towarzyska, zabawna, żywiołowa, wspaniale tańczyła. Mama uwielbiała robić kawały i opowiadać historyjki. Ojciec był niezdolny do dokuczania komukolwiek, ale uwielbiał słuchać opowieści mamy. Ona kładła się spać przed 22, on rzadko szedł do łóżka przed 1 w nocy. Wieszając obrazek na ścianie tato dokonałby dokładnych pomiarów, użył poziomicy i wyliczył odległości, a mama przymknęłaby jedno oko, spojrzała na ścianę i wbiła gwóźdź tam, gdzie by się jej podobało. Obydwoje mieli dobre, hojne serca i dzielili ze sobą głębokie, życiowe przywiązanie do wiary i do Boga. Jak mawiali, rodzina, która modli się razem, pozostaje razem. Dla moich rodziców to była szczera prawda, wiara była filarem, który podtrzymywał ich małżeństwo.
- Co było najtrudniejsze przy pisaniu drugiej książki?
- Kiedy pisałem ”Marley'a”, nie miałem pojęcia, jakim fenomenem okaże się ta książka - 18 miesięcy na liście bestsellerów, około 5 milionów egzemplarzy przetłumaczonych na 30 języków. Gdybym miał taką świadomość, to na pewno pisanie nie przychodziłoby mi z aż taką łatwością. Pewnie dwa razy bym się zastanowił nad każdym zdaniem. Pisząc ”Najdłuższą podróż do domu” musiałem się skupić na opowiadanej historii. Kiedy udało mi się zamknąć w ramach mojego umysłu, historia sama dojrzała.
- Kiedy mówiłeś o ”Marley i ja”, przypominałeś, że bardzo ważne jest, aby opowiedzieć historię szczerze. Czy było to trudniejsze w przypadku ”Najdłuższej podróży do domu”?
- I tak i nie. Wierzę, że każdy pisarz, który zasiada do jakiejś historii, powinien spojrzeć w lustro i zapytać sam siebie: czy potrafię opowiedzieć tę historię szczerze i prawdziwie? Jeśli odpowiedź brzmi: „nie” lub „nie jestem pewien”, wtedy powinien poszukać innego tematu. W przypadku obu książek przysiągłem sobie, że będę się trzymał faktów i opowiadał je w sposób najbardziej zbliżony do tego, co naprawdę się działo i co czułem. Robiłem wszystko, aby dotrzymać tych obietnic, jednak nigdy nie zapominam, iż nasza pamięć to zdradliwa bestia i każdy pamięta swoją przeszłość na własny sposób. Tak jak to bywa w sądzie - różni świadkowie mają różną, czasem całkowicie odmienną, interpretację zdarzeń.
Różnica między obiema książkami jest taka, że ”Marley i ja” odkrywa prywatne życie tylko dwóch osób - moje i Jenny, natomiast ”Najdłuższa podróż do domu” opowiada o większej grupie bohaterów, z których niektórzy wciąż żyją, a którzy odegrali znaczące role w moim życiu: o moich rodzicach, rodzeństwie, przyjaciołach z dzieciństwa, znajomych ze szkoły, nauczycielach i sąsiadach. Dlatego było to trudniejsze. Moim celem było opowiedzieć szczerze historię taką, jaka była.
- Czy przejmowałeś się prywatnością tych osób, które odegrały role w twoim życiu, a teraz znalazły się w twojej książce?
- Tak, bardzo. Nie wierzę w stwarzanie nieistniejących bohaterów albo w dorabianie nieprawdziwych cech prawdziwym osobom. To jest obłudne. Ale pozmieniałem imiona większości moich bohaterów, włączając tych, którzy byli wtedy niepełnoletni, aby zapewnić im anonimowość. Omijałem również charakterystyczne cechy danych osób, aby utrudnić ich ewentualną, niechcianą identyfikację.
- ”Marley i ja” obejmował 13 lat twojego życia i już wtedy mówiłeś, że trenowałeś pamięć, by odtworzyć ten czas. Natomiast ”Najdłuższa podróż do domu” obejmuje 40 lat twojego życia, zaczynając od chwili, gdy miałeś 7 lat. Jak udało ci się przypomnieć wszystkie szczegóły?
- To było dużo większe wyzwanie. Ale moim błogosławieństwem (moja żona powiedziałaby: przekleństwem) jest to, że pochodzę właśnie z takiej rodziny. Udało mi się odnaleźć sporą ilość dokumentacji, która pomogła mojej pamięci: świadectwa szkolne, wakacyjne pamiętniki, listy, kalendarze, książeczki czekowe i - zaczynając od szkoły średniej - dzienniki. Nie jestem pewien, co mnie do tego motywowało, ale od początku studiów wszystkie listy, jakie pisałem, kopiowałem przez kalkę. Zbierałem również paragony, bilety. Byłem zaskoczony, jak przydatne były zdjęcia rodzinne i filmy. To wszystko ożywiło moje wspomnienia i bardzo pomogło w pisaniu.
- W jaki sposób dokonywałeś selekcji anegdot, które umieścisz w książce lub ominiesz?
- Były pewne wydarzenia, które od początku traktowałem jako istotne i przeznaczyłem na nie rozdziały: moja pierwsza katastroficzna spowiedź, przyprowadzenie psa Shauna do domu, założenie podziemnej gazetki w liceum, utrata dziewictwa, poznanie Jenny, ostatnia wyprawa na łódki z moim ojcem. Ale nie byłem pewien, w jakiej kolejności powinny być opisane. Nie jestem zwolennikiem robienia szkicu książki. Mam wrażenie, że szkic może ograniczć. Więc po prostu zacząłem od mojego pierwszego wspomnienia - rodzinnej wakacyjnej pielgrzymki do sanktuarium i pozwoliłem, by wspomnienia same się komponowały. Pisanie książki można porównać do doświadczenia wyjścia z ciała. Są momenty, kiedy słowa same się pojawiają i prowadzą do wydarzeń, których nie planowałem opisywać. Czasem czuję się niemal jak trzecia osoba, która zagląda przez ramię piszącego i mówi: ”Człowieku, w życiu bym nie wpadł na to, żeby pójść w tym kierunku”.
- Nie martwiłeś się, że czytelnicy mogą być zaskoczeni językiem, jakiego używasz i dojrzałością niektórych fragmentów?
- Tak, ale ponownie miałem poczucie, że najważniejsze jest, aby być szczerym. Jeśli na przykład w wieku 10 lat ja i mój kolega paliliśmy papierosy i przeklinaliśmy, właśnie to musiałem napisać. Ciężko by mi było powiedzieć to samo łagodnymi słowami, to nie byłoby to samo. Inaczej mówiąc, pisząc książkę starałem się nie myśleć o tych wszystkich miłych starszych paniach, które przychodzą na spotkania promujące książkę.
- Czy trójka twoich dzieci słyszała o twoich przygodach z dzieciństwa, zanim napisałeś książkę?
- Nie. Jenny i ja próbowaliśmy chronić ich niewinność tak długo jak to możliwe. Każde dziecko na to zasługuje. Ale nie wierzę też, aby dobre było ukrywanie pewnych rzeczy przed dziećmi do czasu, kiedy według rodziców, będą na tyle duże, by je zrozumieć. Parę błędów, które popełniłem w przeszłości, stało się ważnym punktem wyjścia do rodzinnych rozmów. Mam nadzieję, że moje dzieci nauczą się czegoś na moich błędach i nie będą ich powtarzać.
- W jaki sposób twoi rodzice wpłynęli na ciebie? Czego się od nich nauczyłeś?
- Dorastając, nie miałem wątpliwości, że rodzice mnie kochają. Mimo że słowa ”kocham cię” były bardzo rzadko używane, ta miłość była niekwestionowana. Ich zachowania, ich troski, obawy, rozbawienie z wybryków dzieci - nieraz skandalicznych - świadczą o silnej miłości rodziców do dzieci. Nawet gdy czułem, że bardzo ich zawiodłem, nigdy nie wątpiłem w ich miłość. Nauczyli mnie, iż każde dziecko zasługuje na poczucie, że jest kochane, kochane bezwarunkowo. Jako rodzic, staram się korzystać z tej nauki.
- Twój tata nie miał możliwości bycia świadkiem twojego sukcesu. Jak myślisz, co by o tym myślał?
- Tata zmarł w grudniu 2004, kiedy ”Marley i ja” był na etapie rękopisu. Zawsze był wielkim fanem mojej pracy, nawet kiedy był to staż w miejscowym tygodniku „The Spinal Kolumn”. Kolekcjonował moje felietony i artykuły. Wiem, że byłby ze mnie bardzo dumny, jako z autora książek. Z drugiej strony, nigdy nie napisałbym ”Najdłuższej podróży do domu”, gdyby ojciec żył. Mając założenie, że należy pisać szczerze, nie byłbym w stanie tego wszystkiego napisać, gdybym wiedział, że tata to przeczyta.
- Jeśli miałbyś możliwość cofnąć się w czasie i zmienić jedną rzecz ze swojego dzieciństwa, co by to było?
- Dzieciństwo to był szczęśliwy czas zabawy i niewinności, wypełniony bliskimi przyjaciółmi i kochającą rodziną. Jedyne czego żałuję, to spadek poziomu mojej nauki, kiedy w drugiej klasie liceum przeniosłem się ze szkoły katolickiej do publicznej. Ten rok spowodował, że tak bardzo pogorszyły się moje oceny, iż miałem ograniczone możliwości wyboru studiów wyższych. To zmniejszało szansę na dobrą pracę po studiach. Zdobyłem świetną edukację dziennikarską na Central Michigan University, ale marzyłem o pracy w największej gazecie w mieście, a ona nie brała pod uwagę studentów kończących tę uczelnię. Spędziłem 20 lat, torując sobie drogę przez mniej znaczące, małomiasteczkowe gazety, aby w końcu otrzymać pracę, o jakiej zawsze marzyłem. Zostałem felietonistą w „Philadelphia Inquirer”.
- Jak zmieniło się twoje życie po napisaniu ”Marley i ja”?
- Moje życie bardzo się zmieniło. Co najważniejsze, jestem teraz oficjalnie swoim własnym szefem, z czego bardzo się cieszę. Kiedy ”Marley i ja” ukazał się w październiku 2005 roku, byłem felietonistą w „Philadelphia Inquierer”. Nawet po tym, gdy moja książka stała się hitem na liście bestsellerów, a promocja książki poniosła mnie w zakątki wszystkich kontynentów, trzymałem się kurczowo tej pracy, nie chcąc stracić tego aspektu mojego życia. Kiedy w lutym 2007 r. nastąpił czas zwolnień w redakcji, uznałem, iż jest to dobry moment, by zająć się w pełnym wymiarze pisaniem książek. Jeśli miałem jakiekolwiek obawy związane z odejściem z pracy, rozwiały się one w pierwszych 48 godzinach. Jestem teraz bardziej zajęty, ale czuję się bardzo dobrze.
Sukces „Marley'a” pozwolił Jenny i mnie zrealizować dawne marzenie. W tym samym czasie, kiedy odszedłem z pracy, kupiliśmy dwustuletnią kamienną posiadłość na wsi, ze strumieniem płynącym po 19 akrach lasów i mokradeł, z kamienną stodołą, rozklekotaną klatką dla kur, starą letnią chatką, która została odnowiona i stała się miejscem, w którym mogę pracować. Robiąc przerwy w pisaniu, podziwiam tereny, na których często można zobaczyć jelenie, czaple czy gęsi. Widok jest niesamowity; często spędzam więcej czasu patrząc przez okno niż robiąc cokolwiek! Dom wciąż jest odnawiany, ale już tam mieszkamy i to miejsce coraz bardziej przypomina prawdziwy dom.
Wywiad pochodzi z www.johngroganbooks.com