Wędrówką jedną życie jest człowieka. Blaise Cendrars
Data: 2014-10-01 13:35:46Blaise Cendrars - nazwisko, które większości z nas mówi niewiele, choć postać to niezwykle barwna, oryginalna, nietuzinkowa. Ten uzdolniony, nowatorski w formie poeta i pracowity prozaik, nieustający wędrowiec i człowiek zawsze ciekawy świata, właściwie nazywał się Frédéric-Louis Sauser-Hall. Urodził się 1 września 1887 w Szwajcarii, w La Chaux-de-Fonds. Zmarł 21 stycznia 1961 w Paryżu. Francja stała się zresztą jego nową ojczyzną, do której dowód przywiązania dał, ochotniczo zaciągając się do wojska w czasie I wojny światowej i ponosząc poważne konsekwencje swojej decyzji w postaci utraty prawej dłoni. Dzisiaj Cendrars bardziej niż z wierszy znany jest ze swoich utworów prozatorskich, które jednakże naznaczone są wyraźnym, zawsze obecnym rysem poetyckim zarówno w warstwie językowej, jak i wrażliwości.
Dom rodzinny
Wszystko, czego doświadczyliśmy w życiu, w jakiś sposób stwarza nas, określa, wpływa na naszą osobowość i dalsze postępowanie. Zapisuje tabula rasa szeregiem wydarzeń, przypadków, podjętych decyzji, które decydują o tym, kim się stajemy, kim jesteśmy i jacy jesteśmy. W ten sposób całe życie Blaise, zwłaszcza dzieciństwo i dom rodzinny mocno wpłynęły na niego i na kształt jego złożonej osobowości.
Rodzinie Cendrarsa nie powodziło się bardzo źle, ale okresy dobre nieustannie przeplatały się ze złymi. Nie było tu nigdy trwałej stabilizacji. Ojciec Blaise`a próbował rozmaitych interesów, ze zmiennym szczęściem. Często podróżowali, przeprowadzając się ze Szwajcarii do Egiptu, potem do Włoch, stamtąd do Paryża, a potem do Londynu. Raz na wozie, mieszkając w apartamentach, raz pod wozem, żyjąc w ubogich mieszkankach. Pieniądz jest po to, żeby go poruszać - mawiał pan Sauser, a jego żona odchodziła od zmysłów, pełna niepokojów o los swój i dzieci. Być może z tego właśnie wzięła się pogarda pisarza dla pieniędzy jako takich?!
Około 1892 roku popłynęli w rejs pierwszym włoskim transatlantykiem Italią, wraz ze starszym bratem i siostrą, o czym Blaise wspomina w Od portu do portu. Mówi tam o swoich przygodach dziecka około pięcioletniego, które zapragnęło uciec do Nowego Jorku z Domenico, wygadanym marynarzem sprawującym funkcję opiekunki chłopaka. Zamysł nie doszedł do skutku, ale wydaje się, że myśl o wyprawach do innych krajów kiełkowała już w głowie małego Blaise, dziecka-podróżnika. A może tylko tak uważa duży Blaise, dorosły-podróżnik?
Cendrars dość oszczędnie pisał o sprawach rodzinnych, o rzeczach dla niego ważnych i bardzo osobistych. Otwarty nawet na szczegółowe, być może solidnie podkoloryzowane, opisy swoich podbojów erotycznych, nie wnikał w inne sprawy, milczał o nich. Może były zbyt prozaiczne lub zbyt nudne w jego opinii?!
W wieku 15 lat, w 1902 roku Cendrars uciekł z rodzinnego domu w Neuchatel i rozpoczął swoją niekończącą się wędrówkę po świecie. Bezpośrednią przyczyną decyzji, którą sam wymienia w Gwiezdnej Wieży Eiffla, była chęć ojca do umieszczenia go w słynnej Ecole De Commerce. Podobno uciekł przez okno z zamkniętego na klucz pokoju, kradnąc przy okazji oszczędności siostry, pieniądze matki, trochę stołowych sreber i... papierosy ojca. Do domu tego nigdy już nie powrócił.
O ojcu pisał, że był tolerancyjny i dobry aż do głupoty. Miał zawsze mnóstwo pomysłów, ale bez logicznej więzi między nimi. To były pomysły chimeryczne, żadne bowiem przedsięwzięcie nie potrafiło go przykuć na dłużej. W wieku 45 lat skoczył z mostu. Ot, nieudane samobójstwo, nie przez jakąś desperację, ale dlatego, że zaczął niedosłyszeć na prawe ucho. Tak przynajmniej wyjaśniał to synowi. Może właśnie dlatego myśl o samobójstwie była obecna w życiu pisarza, choć nie jako objaw głębokiej depresji, ale towarzysz chwil szczęśliwych, euforycznych, wyjątkowych. Blaise wspomina w Od portu do portu wizytę ojca w szpitalu, już po amputacji dłoni: A przecież był to najlepszy ojciec pod słońcem. (...) Mój ojciec musiał poruszyć niebo i ziemię, żeby dowiedzieć się, w którym z wojskowych szpitali jestem na kuracji. Siadł przy łóżku i spoglądał na mnie w milczeniu. Ciężka łza torowała sobie drogę wśród zmarszczek, jedyna...
Matka podobno wyobrażała sobie, że jest niezrozumiana. Była osobą uczuciową, lubującą się w nieszczęściach. W życiu na pewno doświadczała wielu problemów finansowych i trudów nieustannych przeprowadzek, a także częstej nieobecności męża, stopniowo coraz bardziej lubującego się w życiu towarzyskim.
Rodzice zaszczepili w synu miłość do książek. Ojciec czytywał Balzaka. Podarował niespełna dziesięcioletniemu synowi Córy ognia Gerarda de Nervala, francuskiego przedstawiciela romantyzmu. Matka przepadała za kwiatami, rozczytywała się w Linneuszu, słynnym szwedzkim przyrodniku, studiowała jego klasyfikację i sporo czasu spędzała w ogrodzie.
IX tom encyklopedii
Blaise już jako dziecko lubił wkradać się do biblioteki ojca, co było surowo wzbronione. Przypadkiem natrafił tam na IX tom Geographie universelle Elizeusza Reclusa poświęcony Afryce Równikowej. Książka ta zwróciła uwagę dziecka, nęciła je, stojąc wśród innych tomów na półce, a wypadając kierowana popchnięciami jego małej dłoni, otwierała się zawsze na stronicy z ryciną wyobrażającą wielkiego drewnianego bożka siedzącego w kucki pod gigantycznym drzewem lasu dziewiczego. Bożka o olbrzymich ślepiach, wyszczerzonych kłach, który napawał dziecko trwogą i rozbudzał i tak już wielką wyobraźnię. Blaise wspomina, że lubił smakować się w swoim przerażeniu, które towarzyszyło mu również w nocy, w sennych marach. Z tej dziecięcej zabawy IX tomem encyklopedii wyrosła jego fascynacja literaturą murzyńską, której wyrazem było skomponowanie w 1919 roku własnej Anthologie negre. Jak wspomina Blaise, w niecały miesiąc napisał 350 bitych stronic tej książki, która to praca odwracała choć trochę jego uwagę od ciągle wtedy świeżego i bolesnego dla pisarza kalectwa.
Nowa rodzina
Cendrars był mitomanem, wytrwale budującym swoją legendę pisarza-wędrowca, ale nie był pretensjonalnym snobem. Według Blaise do rodu, z którego pochodził, należały takie postaci jak sławny przyrodnik, anatom i pisarz Albert de Haller czy znakomity matematyk Leonard Euler. Jednak Cendrars nie chlubił się tym jak wielu jego znajomych, np. Arthur Cravan, dadaista i surrealista, przypominający i podkreślający nieustannie, że jest siostrzeńcem samego Oscara Wilde’a.
Cendrars odrzucił jako nastolatek niespokojne, ale w miarę dostatnie mieszczańskie życie, wyruszył w niekończącą się wędrówkę po świecie. Jak sam stwierdził, swoją nową rodziną uczynił biedaków, których nauczył się kochać nie w miłosierdziu, lecz w prostocie. Do tej nowej rodziny weszło też parę wielkich dam i kilka łbów szalonych, takich jak Sawo, kumpel Blaise z Legii. Zwłaszcza wojna światowa, w której wziął aktywny udział, pozostawiła na pisarzu głębokie piętno i sprawiła, że poczuł się cząstką prostego ludu, do którego od tego czasu zawsze się garnął.
Młodzieńcze podróże
Po ucieczce z domu Cendrars rozpoczął wędrówkę po świecie. Z rosyjskim kupcem Rogowinem podróżował po Rosji (Kaukaz, Syberia), Chinach, Indiach i Persji. Handlowali, wymieniali, przemierzali, zbierali. Wspomina o tym m.in. w Gwiezdnej Wieży Eiffla. O podróżowaniu saniami czy ekspresem transsyberyjskim. O utajonym pryncypale Rogowina, niejakim Lejbie, najbogatszym jubilerze w Petersburgu. To dla niego Blaise wykonywał pracę sortowania zdobytych w czasie podróży z Rogowinem szlachetnych kamieni, pereł. W ufortyfikowanym pokoju położonym na rogu Grochowej i Sadowej pracował w otoczeniu góry klejnotów, najpiękniejszego zbioru diamentów i pereł w całej Rosji carskiej. Segregował je w zamknięciu przez kilka tygodni, ważył, klasyfikował, selekcjonował. Jak sam zauważa, lata te zostały policzone mu przez krytyków jako lata terminatorki poetyckiej! Tak to wspomina: zamknięty w pancernym pokoju, czytałem wiele po nocach, ale też w dzień, dla odprężenia, znużony blaskiem klejnotów. Czytał klasyków w edycji angielskiej, bawił się również mapą nieba, na której dekorując konstelacje, rozkładał beztrosko drogie kamienie. Kiedy zdobył już zaufania Lejby na tyle, że mógł wychodzić poza ów pancerny pokój, spotykał się z R.R. Ów stary petersburski bibliotekarz szczerze nakłaniał go do pisania, następnie przetłumaczył i wydał własnym sumptem pierwszy manuskrypt Cendrarsa. Nie zrobił na tym, niestety, dobrego biznesu.
Wokoło narastało rewolucyjne wrzenie, a Blaise pracował jako czeladnik jubilerski z przypadku i próbował swoich sił w pisaniu. Lejba, panicznie bojący się o swoją kosztowną kolekcję, uzbroił go w rewolwer i umieścił swoje kosztowności w oddziale francuskiego banku, wierząc szczerze, że w imię wywodzącego się z Francji fraternite, egalite i liberte rewolucjoniści do niego nie zaglądną, a jego majątek będzie bezpieczny. Później, nie będąc już niczego pewnym, zdecydował się z pomocą Cendrarsa bogactwo swoje zabrać z bankowych skrytek i z powrotem ukrywać w pancernym pokoju, strzeżonym niezwykle ciekawym systemem zabezpieczeń i alarmów.
We wrześniu 1906 roku nastąpiło rozstanie z Rogowinem, który - chcąc umocnić zawodowe stosunki - chciał, by Blaise ożenił się z jego córką, jedynaczką, wówczas jeszcze nastolatką. Jak to często w przypadku Cendrarsa bywało, po pewnym czasie w miarę ustabilizowanego życia zaczynał być niespokojny, pragnął odmiany, podświadomie szukał zwady i pretekstu do odejścia. Pokłócili się z Rogowinem w Teheranie o pewien zakup. Okazało się, że w lasce, cierniu ispahańskim ukryte są w sprytnie umiejscowionej skrytce trzy perły, prawdopodobnie z przemytu. Rogowin, który nie uznawał niejasnych transakcji, zadenuncjował Blaise i ten musiał uciekać z Persji do Europy.
W 1907 Cendrars powrócił do Szwajcarii, studiował bez większego zaangażowania medycynę na Uniwersytecie w Bernie. Wtedy też napisał swoje pierwsze wiersze. Był zafascynowany modernizmem, nowymi trendami w sztuce, przynajmniej w tym okresie. Studiowanie nie było jednak tym, co sprawiało mu największą przyjemność. Słuchanie wykładów, oglądanie truposzy nie było tym, czym było dla niego włóczenie się po świecie, odwiedzanie knajp, spotkania z ludźmi, czytanie książek, nawet matematycznych. Choć Cendrars wspomina o swojej fascynacji matematyką, zwłaszcza algebrą, także tą firmowaną przez wujecznego prapradziadka Leonarda Eulera, nie ma na to zbyt wiele dowodów w jego książkach i życiu. Podobno ojciec Cendrarsa był nauczycielem matematyki zanim zaczął podróżować i wziął się do spekulacji finansowych, które jednak - matematyka chyba lubi mijać się z praktyczną ekonomią - nie do końca bywały udane.
W 1914 roku dwudziestosześcioletni Blaise miał już wyrobioną pozycję w kręgach paryskiej awangardy. Wpłynęła na to z pewnością nowatorska Proza transsyberyjskiej kolei i małej Żanny z Francji, poemat-obraz, wiersz z barwnym uzupełnieniem.
I wojna światowa
...wojna to dla narodów środek podniecający, narkotyk przeciw lękowi przed życiem.
I wojna światowa to był w życiu Cendrarsa przełom. Czas dla niego podzielił się swoistym The Wall na ten przed wojną i ten po niej. Przystępował pisarz do wojny światowej z naiwnym entuzjazmem. Chciał w szlachetnym porywie bronić swojej nowej ojczyzny, Francji. 29 lipca 1914 roku podpisał Apel do cudzoziemców mieszkających we Francji. Wzywał w nim do służby wielkiej Francji w godzinie próby i zachęcał do wzięcia udziału w największej wojennej pożodze, jaką dotąd znała historia. W sierpniu zaciągnął się do wojska, jako cudzoziemski ochotnik trafił do Legii Cudzoziemskiej. W październiku został awansowany na kaprala i wysłany na linię frontu nad Sommą. We wrześniu 1914 roku poślubił Felę - czyli Felicję Poznańską. Z tego małżeństwa urodziło się dwóch synów, wśród nich Remy, lotnik, który zginął tragicznie w okresie II wojny światowej nie w zaciętej bitwie jednak, ale w katastrofie lotniczej w Maroku. Małżeństwo to nie było udane i zakończyło się rozwodem już po wojnie.
Blaise szybko przekonał się, że wojna nie ma ze szlachetnością nic wspólnego. To maszynka do mielenia ludzkiego mięsa. Miejsce i czas ,kiedy nie liczy się prawie nic, głównie wola przetrwania i zasady wymyślone przez dowódców i tych, którzy chcą przeżyć kolejny dzień. Głupkowaci dowódcy bezmyślnie skazują żołnierzy na śmierć. Rozkazy mają udowadniać rolę i znaczenie osób, które je wydają. Przypadkowe pociski okaleczają i ranią. Po obu stronach frontu podobni sobie przypadkowi ludzie starają się przetrwać, a przy okazji zabić znienawidzonego, anonimowego wroga - kogoś, kto nie ma twarzy, imienia, własnej historii. O tej wojnie przede wszystkim napisał poeta drugi tom Kronik, zatytułowany znacząco Odcięta ręka. Wspomina jednakże o niej i w Rażonym gromem. Pisze o roku 1915, o linii frontu pod Roye. O zabójczej bezczynności walki pozycyjnej, która doprowadzała prostych żołnierzy do szału. O poczuciu ogromu doświadczenia, jakie stało się udziałem tych, którzy przeżyli rok wojny i którzy z politowaniem patrzyli na przysyłane im uzupełnienia złożone z młodych tzn. niedoświadczonych wojaków. Wspomina Blaise o tradycjach Legii Cudzoziemskiej, stanowiących jej charakterystyczny styl - brawura, piosenki, mamtowdupizm, chandra, pijackie orgie, dyscyplina, czystość fizyczna, zalotność godna kurtyzan, skłonność do prowokacyjnych wybryków, heroizm. O głębokim doświadczeniu wyrastającego z tego cynizmu i moralnej degrengolady. Efektu takiej, a nie innej wojny totalnej, przemieniającej bez litości ludzkie serca i umysły. W Rażonym gromem temat wojny jest jednym z wielu, patrzy na niego Cendrars dość wyrywkowo. Koncentruje się na konkretnym wycinku swojego życia, na wojnie pozycyjnej, niespecjalnie może krwawej, ale doszczętnie wyniszczającej swoją zabłoconą uporczywością psychikę. Pisze o pijackich imprezach na no man’s land znudzonych oczekiwaniem żołnierzy. O aktach brawurowej głupoty, którą prowokowała bezczynność, czasami bardziej zabójcza niż niemieckie armaty. Pisze - i to chyba jest powód wspominania tego, a nie innego okresu swojej służby - o największym strachu, jakiego zaznał w życiu. Lęku głębokiego, jaki dopadł go (i został z nim jako trwała pamiątka do końca życia) na zatraconym posterunku, miejscu zwanym Krzyżem. Ujawnia różne oblicza strachu przed śmiercią, który nawiedzał i nawiedza każdego, zwłaszcza tego, kto stoi w obliczu strzelającego w jego kierunku wroga. Wspomina w tym opowiadaniu o sławnym Rilke, o tym jak go podobno sprał na kwaśne jabłko w „Closerie des Lilas” za to, że wielki poeta zachował się po chamsku wobec pewnej francuskiej dziewczyny. Cóż, to możliwe, biorąc pod uwagę osobowość i temperament Cendrarsa.
W opowiadaniu W ciszy nocnej, otwierającym tom Rażony gromem, Cendrars próbuje nakreślić obraz typowego legionisty, którym został z czystego przypadku. Nie jest owo bycie legionistą powodem do wielkiej dumy. Ocena żołnierzy służących w Legii jest przekornie niezbyt pochlebna, jednak dobrze pasująca także do samego Cendrarsa - mitomana, bajarza, kłamczucha rozkosznego.
Na ogół legioniści są skryci, nie mówią o sobie, a jeśli mówią, to się chełpią. Fabrykują sobie legendę, na koniec zaczynają w nią wierzyć i robią sobie złudzenia. W dziewięciu wypadkach na dziesięć biografie ich są zmyślone. I tylko śmierć ponoszą rzeczywistą, zainteresowanego już nie ma, opowiadać więc o niej nie może. A poza tym wszystko w Legii jest kłamstwem.
28 września 1915 roku podczas ofensywy w Szampanii Blaise stracił rękę, co go zmieniło i mocno wpłynęło na życie, które odtąd wiódł. W wieku 28 lat otrzymał w końcu ważne dla niego, także symbolicznie, obywatelstwo francuskie. Wojna, w której brał udział, pozostała już na zawsze w nim i w jego twórczości. Wojna jako upadek cywilizowanego człowieka, upadek kultury, klęska humanizmu. Wojna jako tragedia ludzi w nią wciągniętych. Wyraża to niezwykle mocno opowiadanie Zabiłem, opublikowane w 1918 roku, które otwiera tom Odcięta ręka. Tekst ciekawy nie tylko pod względem treści, również ze względu na formę.
Po I wojnie światowej
W 1917 roku Cendrars wrócił z frontu. Obijał się po francuskich ulicach jak żebrak. Odcięta ręka bolała mnie, zalewałem robaka. Żeby nie wpaść w furię, mężczyzna musiał zalewać się jak świnia, a poeta zaszywał się w samotności. Odnalazł go wtedy pan Doucet, krawiec z ulicy de la Paix dla którego napisał L’Eubage. Stworzył dla Douceta tylko owe „arcydziełko”, mimo nalegań, argumentów nie otrzymał on już od artysty nic więcej, no może poza przyjaźnią. W opinii Cendrarsa L’Eubage było kropką nad i po opuszczeniu przez niego w 1917 Paryża i Poezji. Odtąd poezja była obecna już tylko w tle, pisał i publikował już tylko utwory prozatorskie, stanowiące mieszankę reportażu i powieści takie jak Złoto czy Rum.
Zajął się filmem, ale zniechęcony brakiem powodzenia, podjął dalsze podróże. Próbował kręcić i sprzedawać filmy przyrodnicze, np. o życiu słoni w Afryce. Podróżował często z dobrym operatorem kamery Jickym, z którym łączyły go więzi przyjaźni. W okresie międzywojennym Cendrars wyjeżdżał m.in. do krajów Ameryki Południowej. Do Brazylii pojechał na zaproszenie Paulo Prado, przedsiębiorcy i mecenasa. Poznał tam środowisko miejscowych artystów. Imał się różnych zawodów, pracował jako żongler w cyrku i kierowca, zakładał różne firmy, próbował - ze zmiennym szczęściem - rozmaitych interesów.
Brazylia, Morro Azul
Brazylia, podobnie jak cała Ameryka Południowa, robiła na Cendrarsie wielkie wrażenie, skoro wracał do niej niejeden raz. Przestrzeń, wybujała przyroda i nieustannie napierające myśli. Będąc tu po raz pierwszy w 1924 roku, podróżował automobilem, który wzbudzał wielkie zainteresowanie miejscowej ludności. Bankier Caio de Azevedo namówił go na wizytę w uroczej fazendzie Morro Azul. Miał tam tylko zanocować, spędził zaś cały miesiąc, stopniowo męcząc się całą tą sytuacją i szukając tylko sposobności, by się z niej wyrwać. W owym roku nie penetrował już dalej interioru, choć takie miał plany. Uczynił to w latach kolejnych, coraz bardziej zapuszczając się w nieznane mu tereny. Wyprawy te przerywane były powrotami do Paryża, żeby pisać, pracować, postawić ten lub ów interes na nogi i zarobić forsę, przygotowywać następną ekspedycję. W Morro Azul Blaise był gościem doktora Oswaldo Padroso, u którego odbywał inną praktykę rzemieślniczą niż u Lejby w Petersburgu - praktykę powieściopisarza. Efektem pierwszej podróży po prowincji Sao Paulo było Złoto, wydane w 1925 roku, opowieść fantastyczna przerobiona na realistyczną, efekt dziesięciu lat medytacji i końcowego pisania wszystkiego od nowa. Powieść linearna, w której narracji zastosował pisarz tylko czas teraźniejszy trybu oznajmującego, ten z pięciu trybów czasownikowych, który wyraża stan, egzystencję lub akcję w sposób niezawodny, pozytywny, absolutny.
Fascynujący dla Cendrarsa byli mieszkańcy Brazylii. Jak twierdził Caio de Azevedo, każdy mężczyzna w Brazylii to poeta. Kiedy bowiem Brazylijczyk się zakocha, pisze wiersze - a cóż począć, skoro są oni nadzwyczaj kochliwi? Senhor Padroso, romantycznie i nieszczęśliwie zakochany w aktorce Sarze Bernhard, twierdził, że napisał ogrom wierszy. Na szczęście nie chciał chwalić się nimi przed światem, sam Cendrars też nie miał ochoty przepisać na pamiątkę żadnego z nich. Jak zauważył Blaise w tropikach miłość jest chorobą umysłową. Brazylia zrobiła na nim spore wrażenie: wszystko tu było fascynująco przesadne, a kraj - pełen kontrastów.
Kolejna wojna światowa
W czasie „dziwnej wojny” jednoręki pisarz był korespondentem wojennym, przypisanym do dowództwa sił brytyjskich. Jeździł po kraju, obijał się, pisał jakieś reportaże aż do czasu ataku Niemców. Ofensywa niemiecka była błyskawiczna i bolesna. Brytyjczycy musieli ewakuować się z Francji, uciekali, a nie mogąc zabrać wszystkiego, niszczyli sprzęt, by nie dostał się w ręce wroga. Klęska była porażająca. Blaise został we Francji i mocno przeżył rozejm zaproponowany przez marszałka Petaina. Początkowo nie chciał pisać, był zrozpaczony, potem przełamał impas, czego owocem stały się m.in. Kroniki.
Kroniki
Jednym z najważniejszych i zarazem najciekawszych źródeł wiedzy o Cendrarsie są autobiograficzne Kroniki pisane przez niego wiele lat. Swoista summa. Składają się one z czterech dość pokaźnych ksiąg zatytułowanych odpowiednio Rażony gromem, Odcięta ręka, Od portu do portu, Gwiezdna Wieża Eiffla.
Pierwszy tom Cendrars zaczął tworzyć w latach wojny. Powstawał on w leżącym na uboczu miasteczku Aix-en-Provence. Cendrars osiadł tam 14 lipca 1940 roku, po klęsce w czerwcu 1940 roku i ewakuacji wojsk brytyjskich. W sierpniu 1943 zabrał się znowu do pisania oficjalnego po bolesnych latach milczenia. Blaise pisał i cierpiał, widząc los swojego okupowanego kraju. Jego ból wzmacniał fakt, że w pewnym momencie w tym samym hotelu w pokoju obok zamieszkał ordynarny gestapowiec. Cóż za ironia losu! Miasteczko zostało oswobodzone w sierpniu 1944 przez Amerykanów, co dało pisarzowi impuls do opuszczenia go. Druga wojna światowa nie znajduje jednak specjalnego miejsca w Rażonym gromem, jak i w pozostałych tomach Kronik. Blaise pisze tu dość krótko o pewnym epizodzie z okresu I wojny światowej, który wywarł na niego wielki wpływ. Przede wszystkim jednak podejmuje tematykę marsylską (miasta, w którym był, ale nie mieszkał) oraz romską. Marsylia była dla niego szczególnym miastem, które niezwykle lubił i podziwiał, z Romami zaś utrzymywał rozliczne kontakty i żywe przyjaźnie przez całe życie.
Odcięta ręka jest w całości poświęcona I wojnie światowej i udziałowi w niej autora. Tytułowa odcięta ręka wprost odnosi się do pamiątki, jaką z niej wyniósł - kikuta ręki. Treść książki mówi o negatywnych skutkach owej wojny dla psychiki i jest tekstem zdecydowanie antywojennym. Jest przede wszystkim opowieścią o ludziach, jednostkach oglądanych jak wszy pod lupą. Cendrars poświęca poszczególnym kolegom i przyjaciołom sporo miejsca. Ukazuje ich postawę na froncie, w okopach. Odcięta ręka jest swoistym hołdem im oddanym, ludziom, których wtedy poznał i nierzadko pożegnał na zawsze.
Badacze życia Cendrarsa zauważali, że wiele wojennych epizodów zostało przez niego wyobrażonych i zmyślonych. W tych historycznych usterkach przejawia się najlepiej cały bezsens wojny, karykaturalnej i śmiesznej, wojny, którą rządzą absurdalne prawa. Czytamy więc o potyczkach prawdziwych i zmyślonych, poznajemy fakty prawdziwe i fakty wyobrażone. O wojnie Blaise pisze z perspektywy lat, które minęły, ale boli go ona realnie - tak, jak fantomowa ręka, której już nie ma.
Trzeci z kolei tom, Od portu do portu, to swoiste migawki z podróży. Migawki z różnych miejsc, krajów, ze statków, z miast. Wzbogacone refleksjami, skojarzeniami, odniesieniami do przeczytanych książek i do myśli, które nawiedzały zarówno wtedy, jak i po latach Blaise'a. Miejsca nigdy nie opisywane tak naprawdę same w sobie, zawsze kojarzone z książkami, artystami, ludźmi, których spotkał, z przeżyciami, które były jego udziałem. Wraz z Cendrarsem odwiedzamy rozliczne miasta-porty, Wenecję, Neapol, La Corunę, Bordeuax, Brest, Tulon, Antwerpię, Genuę, Rotterdam, Hamburg. Porty były dla niego miejscami szczególnymi, skąd mógł - w rzeczywistości zresztą tak nieraz czynił - wyruszać w świat. Takim alegorycznym portem był też dla niego Paryż. Stamtąd też nieraz wyruszał w szeroki świat w poszukiwaniu szczęścia i przygód.
Kończył pisać tę książkę w 1947 roku, po osiedleniu się w posiadłości Saint-Segond niedaleko Nicei wraz z towarzyszką życia, Raymone Duchateau. W miejscu spokojnym i uroczym, sprzyjającym refleksji i twórczej pracy. Czuł się już wtedy w jakiś sposób spełniony, o czym zresztą wspominał w książce.
Ostatni częścią cyklu stała się Gwiezdna Wieża Eiffla. Powstała ona w wyniku niezwykle intensywnej jak na Cendrarsa pracy, w okresie od stycznia 1948 do maja 1949 roku. Pracował przez wiele godzin dziennie, a efektem pracy są rozdziały nie zawsze łatwe w odbiorze. Natchnione swoistym duchem religijno-mistycznym i filozoficznym. Patrzeniem na świat z szerszej perspektywy niż tylko jednostkowe życie. Wzmocnione umocowaniem swojego istnienia w nie do końca zrozumiałym porządku Wszechświata.
Kroniki będące nie tylko kronikami
Kroniki nie są nimi w ścisłym sensie. Nie są zapisem życia chronologicznym, w który wprowadzono jakiś porządek. Są notatkami, wspomnieniami, rozmyślaniami połączonymi z esejami. Twórca nie opisuje nigdy bowiem czystej, realnej rzeczywistości, oddanej naturalistycznie, dokładnie, bez ubarwień. Słowa, których używa, są mieszaniną prawdy i fantazji, przetworzonymi doświadczeniami i imaginacjami. Cendrars, jak każdy artysta, podejmuje w swojej prozie pewne wiodące tematy, coś, od czego nie może się uwolnić, co drąży nieustannie, nieomal obsesyjnie, namiętnie. W jego przypadku są to podróże, poznawanie świata; fascynacja człowiekiem, zwłaszcza tym prostym, żyjącym na obrzeżach miast, cywilizacji; chęć doświadczania życia całym sobą, zwłaszcza fizycznie; pojawiająca się co pewien czas potrzeba samotności i odizolowania od ludzi.
Kroniki nie są uporządkowanym chronologicznie czy tematycznie zbiorem. Autor nieustannie bowiem pozwala sobie na dygresje, na rozwijanie wątków pobocznych, na pójście śladem jakiejś myśli, słowa, które akurat w tym momencie pisania go zaintrygowało, wywołało reminiscencje, nakłoniło do refleksji. Nie jest zatem łatwo czytać te książki, nie ogarniając jednocześnie całego życiorysu twórcy - chyba, że skoncentrujemy się raczej na melodii zdań, pięknie słów, bogactwie obrazów niż na umiejscawianiu ich w konkretnym momencie historii jego życia. Miejscami proza Cendrarsa dominująca w Kronikach przypomina wariacje muzyczne, fantazje, rapsodie. Często zresztą w podtytułach nazywał części Kronik rapsodiami. Jest w nich dążenie do celu, ale nie prostą, jednoznacznie wyznaczoną drogą, raczej wieloma ścieżkami. Temat główny jakiegoś rozdziału potrafi zatem zostać przerwany na chwilę, by autor wyraził, dajmy na to, swoją wielką pochwałę jazdy samochodem bocznymi drogami, pędu, upojenia szybkością i niezwykłego poczucia wolności, towarzyszącego mu wyzwolenia od codzienności, mknięcia symboliczną drogą numer 10 z Notre-Dame do Paragwaju. W innym miejscu autor snuje refleksję nad niebem rozgwieżdżonym czy nad fragmentami czytanych w owym okresie książek.
Po wojnie
Pisarz już nie podróżował namiętnie, zdrowia też już nie miał tego, co kiedyś. Skończył się dla niego okres młodości intensywnej, pełnej przygód i doświadczania świata. Pisał, spełniając się w kontakcie ze słowem przelewanym na papier. Krytycznie oceniał już nie tylko współczesną poezję i sztukę, jej nurty i twórców, którzy odeszli od życia, ale i politykę. Nie cenił większości intelektualistów, którzy według niego tak naprawdę dbali tylko o wygodne życie. Nie miał złudzeń co do komunizmu czy kapitalizmu, co do siły nauki czy potęgi sztuki.
Wierzyć w dobrodziejstwa nauki oraz humanizm fizyków to moda tyleż głupia, co rozpowszechniona dziś między intelektualistami tego nowego międzywojnia, podobnie jak w XVIII wieku byli modni Encyklopedyści, ci pierwsi wszędobylscy i ludzie Bez-Boga, którzy ustanowili kult Rozumu, wielbili Postęp nieskończony, głosili Prawa człowieka nieskończone i wierzyli, pocieszne ciołki, w niewinność i cnotę „poczciwych dzikusów” (...)
Krytykował konformizm pisarzy, ich dumę z tego, że robią Literaturę i w związku z tym wszystko im wolno. Nazywał ich bandą błaznów. Pytał: Co robicie z wolnością? Uważał, że to właśnie jakieś wewnętrzne przeczucie tego wszystkiego sprawiło, że wyjechał i wałęsał się po Brazylii od 1924 roku. Że uciekał przed szybko degenerującą się elitą europejską do krajów biednych, mało ważnych, jeszcze nie do końca ucywilizowanych.
Duże wrażenie zrobił na nim wybuch bomb atomowych nad japońskimi miastami. To był symbol upadku człowieka współczesnego, unicestwiającego w jednej chwili ogniem tysiące istnień ludzkich.
Styl pisarski
Bardzo charakterystyczne dla Cendrarsa, często spotykane w Kronikach, są niezwykle długie zdania, pełne fraz przerywanych jedynie przecinkami. Niekończący się ciąg słów zdaje się zmierzać ku kropce, ale bardzo powoli, okrężną drogą. Mamy wrażenie, że twórca nie chce zakończyć wypowiedzi, chce przedłużać jej życie jak tylko długo się da, rozwijać ją, wypełnić, doszlifowywać, zamieniać w mikroświat syty, zupełny, wystarczający.
Trochę dalej jest już Chartres... katedra w Chartres, stanowiąca dla mnie, ilekroć opuszczam Paryż, dzięki swoim rozmiarom, proporcjom, panującym wewnątrz światłocieniom, krypcie, mnogości i rozmaitości form architektonicznych, od których roi się za absydą tak, iż pomyślałbyś, że majster rzeźbiarski, majster murarski i wszyscy zacni cechowi kamieniarze, co współpracowali przy budowie tej nowej Świątyni Jerozolimskiej, ćwiczyli sobie rękę i próbowali w skali mniejszej dokonać za absydą dawnej bazyliki - dziś to miejsce przedstawia się jako skwer ubogi i smutny - dokonać próby tego, co mieli urzeczywistnić, wznosząc tę najwspanialszą budowlę w Beauce, w skali jej wież, frontonu, kruchty, filarów, kolumn i prezbiterium, katedra w Chartres stanowiąca dla mnie, ilekroć tam pojadę, pierwszą wizję puszczy dziewiczej, drzew jej architektonicznych, fasady przegryzionej cieniami i słońcem, otworów pośród listowia ciszy nabożnej a pełnej ech zamierających i przeciągłych szeptów, co snują się wciąż pod stropem z konarów, jej omszałych kolumn, przypór i archotrawów, skąd liany zwisają aż do ziemi, gobelinów zieleni, storczyków rosnących kępami i rozjarzonych w półmroku niby witraże, jej nieokiełznanych strumieni roślin pasożytniczych i jej, tuż przy ziemi lub na wysokość człowieka, gąszczu liści, traw, paproci drzewiastych, w mozaice korzeni i pędów i w oszałamiającym zapachu kwietnych pyłków, grzybów i roślinnej zgnilizny, wśród jej grobowej, piwnicznej wilgoci, podobnie jak na przeciwnym krańcu drogi nr 10 spotkanie z Manolo Seccą, właścicielem pierwszej stacji benzynowej, kiedy wyjeżdża się z sertao, brazylijskiego bledu, brussy, z owych pustaci nieludzkich i dzikich, ażeby wracać drogą normalną - na łeb na szyję! - do cywilizacji i odnowić zapas benzyny, podobnie jak to spotkanie wskrzesiło dla mnie, w osobie Manola, wizję pierwszego z naszych francuskich świętych, o których nie dbają u nas bardziej niż o stację benzynowe, wizję tych małych bożków, barbarzyńskich akcesoriów niezbędnych nowoczesności, wzdłuż całej drogi nr 10, w Neuilly, w Chartres, w Poitiers, w Bajonnie - święty Ekspedyt, Madonna Czarna, święta Radegonda, księżna z pustelni w Anglet...
(Rażony gromem)
Dużą trudność w lekturze prozy Cendrarsa sprawia nasycenie jej osobistymi, często przydługimi dygresjami. Nagminne odchodzenie od głównego tematu, filozofowanie. Blaise nie przejmuje się brakiem chronologii, sięga po dowolny fragment swojego życia kiedy chce, często nie konkretyzując okresu, o którym mówi. Aby wyrobić sobie pogląd o jego życiu, spojrzeć na nie linearnie, w sposób uporządkowany, należałoby najpierw przeczytać wszystkie wspomnienia. Zebrać porozrzucane po kartach kamyki w jeden stosik. Dopiero wtedy przestaniemy czuć się zagubieni czy zdezorientowani.
Fascynującą stroną prozy Cendrarsa jest opatrzenie jej niezliczonymi barwnymi historiami, a może raczej opowieściami. Często takimi na pograniczu realności i fantazji. Snutymi z namiętnością i radością.
Poeta
Początkowo Cendrars czuł się poetą. Spotkanie z Guillaume'em Apollinaire'em w Paryżu w 1910 stało się dla niego impulsem do podjęcia własnej twórczości. W 1912 ukazała się Wielkanoc w Nowym Jorku, a w 1913 poemat Proza kolei transsyberyjskiej. Wszystko zmieniła zupełnie wojna, w której uczestniczył, jej okrucieństwo, którego doświadczył. Blaise uważał, że wszedł w wiek dojrzały w październiku 1917 roku. Pożegnał się wtedy z poezją jako taką. Zamknął w szkatułce z nie malowanego drewna i ukrył na wsi, w nieznanym nikomu pokoju, nie wydany rękopis Au coeur du monde, tom wierszy wykończony w myśl nowej techniki oraz inspiracji. Wtedy opuścił swoich przyjaciół, poetów, w ten jednak sposób, że żaden z nich nie domyślił się, że odchodzi na zawsze. Miał przekonanie, że poezja wchodząca wówczas w modę w Paryżu stawała się fundamentem nieporozumienia duchowego i zamętu intelektualnego, które miały rychło zatruć i sparaliżować wszelką energię twórczą narodu francuskiego i rozprzestrzenić się na cały świat. Już nigdy odtąd nie pisał czystej poezji, choć pożegnał się nie tyle z poezją, co z poetami. Przed twórcami poezji i literatury uciekał, najpierw opuszczając Paryż, a potem kraj.
Do diabła, ależ ty wpadłeś w sidła, mój biedny Blaise, i to złowił cię Demon pisania, najokrutniejszy ze wszystkich
Wydaje się, że Cendrars potrafił zbudować wciągającą, rozbudowaną i niezwykle barwną opowieść niemal z niczego, z drobiazgów, rzeczy pozornie nieznaczących, mało istotnych. Z okruchów wspomnień, ze spotkania kogoś, z ciekawego widoku, z wyglądu ludzkiej twarzy, z pamięci o widzianym gdzieś budynku czy spotkanej kiedyś osobie, z pierwszego wrażenia. Coś jest zatem na rzeczy w tych mocnych słowach o demonie pisania. On, niespecjalnie przecież edukowany w zacnych szkołach - wszak od piętnastego roku życia włóczył się nieustannie po świecie, studia medyczne traktując lekko i bez głębokiego zaangażowania - kocha słowa, żongluje nimi, upaja się nimi nieustannie. Płynie, unoszony melodią zdań, rozkoszując się ich rytmem, wieloznacznością, brzmieniem. Kocha te słowa przelewane na papier, upaja się nimi, ich mocą stwórczą. Pisanie dla niego to coś więcej niż wpadanie w zachwyt. To spalanie się. Tak to ujął w Rażonym gromem: A wtedy ja zapłonąłem w swojej samotności, bo pisać to spalać się. Pisanie to pożar, który ogarnia wielkie kotłowisko myśli i podpala asocjacje obrazów, nim obróci je w trzaskające głownie i osiadający popiół. (...) Bo pisać to palić się żywcem, lecz również odradzać się z własnych popiołów. Pisanie o sobie, nawet pełne zmyśleń, jest oddawaniem cząstki siebie innym, anonimowym czytelnikom. Jest oddawaniem swoich myśli, emocji, fantazji na pokarm dla innych. Dzieleniem się cząstką siebie.
Cendrars był obdarzony darem obserwacji i dostrzegania w tym, co widzi, czegoś więcej. W połączeniu z nieograniczoną fantazją i swobodą wypowiadania się na piśmie dało to niezwykły efekt. Wbrew pozorom działania pod natchnieniem, pod wpływem impulsu, był on w pracy pisarskiej dość uporządkowany. Jak sam wspomina, starał się pisać codziennie przez dwie godziny. Wtedy nie było go dla nikogo. A potem... potem mógł już doświadczać życia. Potwierdzać to może obfita bibliografia, książki i felietony, które napisał.
Proza sensualistyczna
Proza Cendrarsa jest bardzo sensualistyczna, obrazowa, plastyczna. Oddziałuje na różne zmysły. Wyraźnie można doświadczyć tego w rozdziale Rażonego gromem zatytułowanym Stary port. Autor opisuje w nim miasto, krajobrazy, morze. Poświęca się rozważaniom o zapachach, o zmyśle węchu. Morze Śródziemne pachnie bieliźniarką i szafą ze słojami konfitur. W noc deszczową powietrze jakbyś nasycił owocem... - stwierdził kiedyś współpracujący z Blaise ilustrator Rene Rouveret, były marynarz. Cendrars rozwija ten temat, drąży go po swojemu. W opisach Marsylii, miasta niezwykle bliskiemu sercu pisarza, miasta serdecznych powitań posługuje się nieomal techniką malarską. Wszystkie owe opisy są zarazem wstępem do rozważań natury ogólnej, egzystencjalnej. Do rozmyślań na temat istnienia i jego tajemnic, na temat życia i jego przejawów. Zdaje się Cendrars próbować zgłębiać tajemnicę bytu poprzez konkretne zjawiska, poprzez przykłady i własne doświadczenia.
Robi ta proza wrażenie swoistej odmiany realizmu magicznego. Tak, tego znanego z literatury iberoamerykańskiej. Jest równocześnie rzeczywista i nierzeczywista, dotykająca ziemi i zarazem próbująca sięgać chmur, osadzona w konkretach, ale lokująca je i badająca w znacznie szerszym kontekście.
Kobiety w życiu Cendrarsa
Cendrars napisał kiedyś przewrotnie, że nazbyt kocha kobiety, żeby nie być mizoginem. Kobiety stale kręciły się wokół niego, interesowały się nim i zarazem fascynowały go, jednak większość nie na tyle, by chciał wejść z nimi w stały związek. Wygląda na to, że Blaise się w pewien sposób naprawdę obawiał się ich na dłuższą metę. Z drugiej strony nie unikał kobiet, pociągały go zwłaszcza te silne, wyraziste, pewne siebie, femme fatale. Nieraz wspomina chociażby pewne siebie kobiety lekkich obyczajów, które często spotykał na swojej drodze. Z kobietami łączyły go różne związki: intelektualne, romantyczne, erotyczne, przyjaźni. W Kronikach opisuje wszystkie te rodzaje związków z paniami.
Nie lubił kobiet zaborczych, jak pewnej kochanki-Cyganki, od której uciekł mimo jej wdzięków, malowniczości, oczu, paznokci, prowokujących nóg. Przejadły mu się szybko słodkie pocałunki. Związek z nią rozkwitł, kiedy w 1916 roku po powrocie z frontu podążył za taborem teatru wędrownego, wprowadzony w to środowisko przez Sawo. Przywódcą grupy był wtedy Dziobaty, brat Matki Sawo. Wydaje się, że Cendrars w młodości nie lubił stałości, stabilizacji zarówno w życiu, jak i w uczuciach. Gonił za zmianą, za nowością, za świeżymi doznaniami.
Jako dziecko mieszkając w Neapolu, bawił się z Eleną, drogą mu przyjaciółką, którą zawsze wspominał z rozrzewnieniem. Jako wtedy najmłodsze dziecko w rodzinie, czuł się trochę odsunięty na bok przez matkę, zajętą swoimi troskami. Elena z kolei była dzieckiem pana Ricardi, który marzył o synu i był rozczarowany narodzinami córki. Tę dwójkę łączyła specjalna więź, kiedy bawili się w swoim własnym cudownym tajemniczym ogrodzie. Dziewczynka, z którą był mocno związany emocjonalnie, zginęła, trafiona przypadkową kulą polującego w okolicy myśliwego.
Kobietą z dzieciństwa, która odegrała raczej negatywną rolę, była guwernantka, Angielka, miss Lili Sharp, nękana obsesją Czarnej Ręki, miejscowej organizacji mafijnej. Była starą panną, cierpiącą na migreny, zabobonną i pełną śmiesznych przesądów, drżącą jak liść osiki.
Jedną z kobiet szczególnych, wspominaną m.in. w Rażonym gromem jest Paquita. Bogata Cyganka i do tego Meksykanka. Była ona jedną z najdroższych, najstarszych i najczulszych przyjaciółek twórcy. Jedną z kobiet, z którymi porozumiewał się najlepiej. Pełną sprzeczności starszą panią. Zdaniem poety zdeprawował ją olbrzymi majątek, którym administrowała z cynizmem i radosną rzeczowością osoby doświadczonej, podchodzącej do pieniędzy praktycznie, bez uwielbienia i uzależnienia. To na jej zaproszenie spędzał czas na zamku, który kupiła i odnowiła w prezencie dla męża. Gwoli ścisłości: kolejnego męża, chyba czwartego z kolei. Paquita miała pewne hobby: zbierała lalki. Znosiła je do La Cornue, miejsca wybranego dla Blaise, lalki z dzieciństwa i te późniejsze. Wypalone z gliny, mieniące się pstrokacizną kolorów, typy ludowe z ulic Mexico czy ulepione z wosku, wyrzezane w drewnie. Takie jak kot Mruczysław, Herr Schulz, panna Skromnicka czy Psiapsiunia. Również robiące wrażenie misternej roboty drewniane szkatułki z miniaturowymi scenami z Klubu Pickwicka Dickensa czy Pani Bovary Flauberta, wykonane rękami Paquity - efekty dwudziestu lat jej pracy.
Inną kobietą z którą wiązała go najpierw wzajemna fascynacja, a potem gorący, krótki romans, była pani de Pathmos. Jej mąż ją zdradzał i zaniedbywał, a w końcu porzucił. Ta bogata Argentynka poszukiwała Cendrarsa w Europie przez pół roku po jego powrocie z Brazylii. Odnalazła go niemal cudownie w La Redonne, nie szczędząc pieniędzy na poszukiwania poprzez agencje detektywistyczne. Spędził z nią w hotelu wyjątkową, namiętną noc, którą uznał za jedną z najpiękniejszych w swoim życiu. Co ciekawe, opisał ją w Rażonym gromem dość drobiazgowo, z pikantnymi szczegółami.
Najważniejszą kobietą stała się w końcu w życiu Blaise Raymone Duchateau. Porzuciła ona Paryż i karierę aktorki teatralnej. Osiedli razem w posiadłości Saint-Segond niedaleko Nicei. Dopiero przy tej kobiecie, w tym spokojnym, uroczym miejscu Blaise przestał gonić za tym, za czym biegł całe życie.
Postacie zasiedlające prozę Cendrarsa
O kim zwykle pisze Cendrars? Jacy ludzie zwracali jego baczną uwagę? Kto fascynował go na tyle, że poświęcał mu całkiem pokaźne fragmenty swoich prac literackich? Na pewno ludzie nietypowi, czymś się wyróżniający w tłumie. Tacy jak Marc Klark, król angielskiej gabardyny. Upierał się ów człowiek przy tym, żeby Blaise został jego wspólnikiem, zajmującym się wystawami i reklamą, co pisarza niespecjalnie pociągało. Był to przyjaciel i koniarz, gracz namiętny na wyścigach. Nigdy nie podróżował samochodem. Hulaka, smakosz i namiętny uwodziciel, kochał kobiety prawie tak jak konie.
Kolejny przykład ciekawej persony to pan Jan, właściciel “Chez Jean”, magazynu manekinów, które sam projektował i wykonywał. Urodzony bez nóg, tytan pracy i geniusz interesów. Specjalista od manekinów, od figur woskowych, stawiający pierwsze kroki u pani Tussaud w Londynie. Maniak-kolekcjoner, skupujący na aukcjach piękne automaty. Człowiek wyrafinowany, acz uwielbiający sprośności, lubiący poczytywać siebie za nadczłowieka. Poza tym doskonale wychowany, dowcipny i błyskotliwy.
Do tej galerii można włączyć poznanego w Brazylii Caio de Azevedo - bankiera. Paskudny ozor, złośliwego i jadowitego pozera, intryganta, zimnego kpiarza, oszczercę, odgrywającego rolę kosmopolity dobrze poinformowanego. Hipokryty wyróżniającego się lekceważącym stosunkiem do świata.
Inną postacią, tym razem rodem z Francji był Doucet, krawiec. Dziwkarz starej daty i z dobrego towarzystwa, cwaniak paryski, hodowca gila, zbieracz autografów ludzi współczesnych. W swojej kolekcji miał podobno skonfiskowane utwory z Kwiatów zła i notatniki Baudelaire’a, zeszyty szkolne Verlaine’a, zeszyty Pierre’a Louysa, ineditum Rimbauda, ineditum Prousta, seryjkę dadaistów.
W Brazylii poznał Cendrars prawdziwego cudaka - wspomnianego już wcześniej senhora Oswaldo Padroso. Cechowała go dobroduszność, uprzejmość, nieśmiałość i łagodność. Również zatrwożenie własnym potokiem słów, charakterystyczne dla samotników. Nie dbał ów człowiek zbytnio o swoją posiadłość, pałacyk Lazurową Górę. Stworzył na swojej plantacji azyl dla ptaków, które uwielbiał - zabraniał używać na niej broni palnej. Żył z uprawy bardzo dobrej kawy, ceniąc sobie przede wszystkim swój święty spokój i dziwaczny, nocny tryb życia. Był somnambulikiem - a może księżycakiem, jak twierdził jego majordomus Bueno, Murzyn gigantyczny i rumiany. Księżyc miał zdaniem tego dziwacznego człowieka dawać doktorowi Oswaldo popęd. Ów doktor, wierzący głęboko w idee pozytywizmu, był czcicielem swojego mistrza Auguste Comte’a, Francji i Sary Bernhardt. Wierzył w to, że odkrył na brazylijskim niebie nową konstelację, układ gwiazd, który nazwał Gwiezdną Wieżą Eiffla i który bardzo chciał - z miernym skutkiem - oficjalnie zarejestrować. Owa właśnie konstelacja senhora Oswaldo dała tytuł ostatniemu tomowi Kronik Cendrarsa. Ten romantyczny, głęboko wierzący w swoje przepowiednie pozytywista, obsesyjnie zakochany we Francji, w której nigdy nie był, i w Sarze Bernhardt, którą spotkał osobiście tylko raz, załamał się podobno po klęsce Francji w 1940 roku i rozejmie podpisanym ręką Petaina, wyjechał z Morro Azul do Sao Paulo i ożenił się, zdradzając tym samym swoją dozgonną miłość do Sary.
Ciekawe, że wyraziste i dosadne określenia, jakich Cendrars nie żałował ludziom opisywanym w swoich książkach, nie wyrażają negatywnych emocji wobec nich. Na ogół bowiem opisywał on szerzej tylko ludzi, z którymi się przyjaźnił, dogadywał, spędzał czas, czuł do nich sympatię. Dostrzegał u nich dobre i złe cechy, wspominając je, nierzadko koloryzował i dramatyzował. Wszak uważając się za niezwykłego człowieka, nie mógł spotykać się z ludźmi szarymi i nieciekawymi.
Niezwykle pokaźna jest galeria typów spod jasnej i ciemnej gwiazdy, których Cendrars uwiecznia na kartach swoich książek. Pijusów wytrawnych i słabeuszy, takich jak Chajfec, Żyd z Warszawy, co łeb miał tęgi, póki nie wypił, a wtedy kantować się dawał jak dziecko. Przeciwieństwem owego Chajfeca był inny bywalec Criteriona, paryskiej kawiarni tylko dla facetów (przynajmniej w pewnym okresie jej istnienia), Sleeth, przedstawiciel Suttona, najpoważniejszego z londyńskich lichwiarzy. Ten wypijał ani okiem mrugnąwszy trzydzieści do czterdziestu whiskies. Podobno im więcej chlał, tym bardziej łakomił się na zarobek. Blaise dobrze czuł się w tym towarzystwie kombinatorów i dziwaków, szemranych biznesmenów i cwaniaków. Wszak sam przez pewien czas przemycał perły na pograniczu Armenii, Persji i Buchary. Potrafił zrozumieć takich ludzi i dobrze się z nimi dogadywać.
Sporo miejsca poświęcił w swojej twórczości Sawo, Cyganowi, kumplowi z Legii Cudzoziemskiej. To właśnie Sawo wprowadził go w środowisko Romów w którym poeta znalazł sobie kochankę piękną lecz zaborczą. Należał do rodziny, ale wydawał się być świadomy zarówno zalet, jak i wad tych ludzi żyjących w klanach, plemionach. Stąd jego słowa: Cyganie są przebiegli jak czerwonoskórzy i jak wszystkie ludy prymitywne mają sztukę czytania w myślach.
Inną osobą, mocno niepokojącą, z którą przez pewien czas przystawał młody Cendrars, był marynarz z carskiej Czarnomorskiej Floty, Korsakow. Był dezerterem zamieszanym w bunt na Kniaziu Potiomkinie, pijakiem i obibokiem, oszustem i kombinatorem. Był piekielnym towarzyszem podróży, cynikiem, na którego od pewnego momentu trzeba było zdecydowanie uważać. Człowiekiem, który potrafił się przeobrazić w jakimś stopniu i z dnia na dzień zmienić swoje życie, choć nie charakter. W jeden oto dzień ubrał się elegancko, z głębokiej biedy wkroczył na salony, został od razu narzeczonym, a następnie ożenił się z Sefirą, kobietą zawodowo zajmującą się kamieniami szlachetnymi i perłami. Wcześniej porzucił Blaise'a, jak sam wspomina zostawiając go w nędzy i gównie.
Zwierzęta
Trudno mówić o ściśle określonym, jednoznacznym stosunku Cendrarsa do zwierząt. Jako dziecko, mieszkając w Neapolu miał psa, czarno-żółtego brytana imieniem Leone. Był to pies nazbyt wesoły, istny szaławiła. Bardzo bał się zabawki, brzęczącego bąka, który doprowadzał go do szału. Blaise był świadkiem śmierci swojego pupila, który zdechł potrącony przez tramwaj... zaprzężony w muły. W tym okresie ulubionym zajęciem małego Blaise'a była tresura ślimaków, którymi następnie obdarowywał swoją małą przyjaciółkę Elenę. Łaskotał je wykałaczką po brzuchach, a potem podekscytowane zwierzątka były zmuszane do wędrowanie po nitkach, od gałązki do gałązki. Blaise wspomina, że po śmierci Eleny po usilnych poszukiwaniach odkryto w jej pokoju dobrze ukryte źródło wielkiego smrodu. Były to zagłodzone ślimaki, podarowane jej przez małego przyjaciela.
Blaise miał kiedyś psa o wdzięcznym imieniu Wołga. W czasie pobytu w La Redonne, gdy zamiast wytężonej pracy doświadczał spokojnego życia, stale towarzyszyła mu jedynie wierna Wołga. Nie zabierał jej jednak ze sobą w dalekie podróże, znajdując psu przyjazny dom. Dbał o nią i był z nią związany, choć sam pies darzył chyba swojego pana znacznie gorętszym uczuciem.
Świat jest zadziwiający, jeśli tyko chcemy i potrafimy to dostrzec. Cendrars przeżywał te zadziwienia w różnych miejscach, w Europie, w podróżach do Ameryki Południowej. Nie przesiadywał w luksusowych pokojach hotelowych, w enklawach zbytku i wysublimowanej nudy. Szedł w świat, żeby go poznawać, doświadczać i opisywać. Dzięki temu spotykał nie tylko ciekawych ludzi, ale i ciekawe zwierzęta - choćby takie jak mrówkojady. Jeden z nich, tamandua z Pernambuco, zdobył serce tego wagabundy. O mały włos, a kupiłby prawie dwumetrowe zwierzę i zabrał ze sobą do Europy. (...) kto ma bowiem za kumpla zwierzę tak cudaczne, otwierają mu się oczy na tajemnicę stworzenia (...)
Trochę w innym świetle stosunek do zwierząt pokazuje inny epizod z życia podróżnika. Wracając z podróży do Brazylii, Cendrars przewoził ze sobą zwierzęta egzotyczne, ptaki czy małpy. Problemem było przetrwanie przez nie podróży morskiej przez Atlantyk. Najczęściej większość zwierząt umierała z różnych powodów. Cendrars kupił sporo zwierząt przed wyjazdem i wlókł je ze sobą w liczbie zaiste mnogiej: sześćdziesiąt siedem małpek uistiti, dwieście pięćdziesiąt ptaków siedmiokolorówek. Większość ptaków, podobnie jak małpek, niestety nie przetrwała podróży. Jeden z nich został ledwo żywy podarowany ukochanej dziewczynce Blaise, małej z Batiquollas, choć ciekawy i wielce zabawny ptak przeżył tylko jeden dzień w rękach swojej nowej właścicielki. Pisarz chciał jednak, żeby dziewczyna zobaczyła żywy egzemplarz owego cudacznego ptaka. Siedmiokolorówki zauroczyły Cendrarsa nie tyle fantastycznym upierzeniem, co wydawanymi dźwiękami. Trudno podobno było nazwać śpiewem to, gdy wpadając w ekstazę, wydawały niezwykłe odgłosy, dla obserwatora ogromnie zabawne.
Patron lotnictwa
Cendrarsa, człowieka niewierzącego, fascynowali święci, osoby należące do jego ulubionej grupy niezwykłych, nieszablonowych osobowości. Podziwiał świętą Teresę z Avili czy świętego Jana od Krzyża. Fascynowały go ich przeżycia mistyczne, zachwycenia, lewitacje. Był nawet gotów, choć poprzysiągł sobie po nieudanych eksperymentach nigdy nie marnować czasu na kręcenie filmów, nakręcić historię swojej ulubionej postaci z tego grona, świętego Józefa z Copertino In memoriam swojego syna, lotnika Remy’ego i jego przelotnej kochanki, bezrobotnej roznosicielki chleba. Napisał o tym w Gwiezdnej Wieży Eiffla. Wpadł zresztą na pomysł uczynienia Józefa z Copertino, patrona kandydujących do egzaminów również patronem lotników. Żywot owej postaci badał w czasie „dziwnej wojny”, a potem na okupacyjnym wygnaniu w Aix-en-Provence. Nie udało mu się zrealizować swojego pomysłu z pomocą Remy’ego, bowiem ten został strącony w maju 1940 roku, na początku wojny z Niemcami i trafił do obozu jenieckiego. Wydostał się ze stalagu dopiero półtora roku później, co ciekawe oficjalnie, i odnalazł ojca w Aix-en-Provence. Patronem lotników uczynili Józefa z Copertino katoliccy piloci amerykańscy. Dlaczego akurat jego? Józef Desa z Copertino potrafił podobno lewitować, nawet w miejscach publicznych, czego świadkami było według źródeł pisanych wiele osób. Taka umiejętność, sztuka odbywania błyskawicznych podróży dla osoby takiej jak Cendrars byłaby niezwykle pożądana. W tej fascynacji była też jakaś pozostałość z czasów dzieciństwa. Który bowiem chłopiec nie marzy w owym wieku o lataniu, nie śni o wzniesieniu się w powietrze jak ptak?
Józefowi poświęcił Cendrars sporo miejsca w Gwiezdnej Wieży Eiffla. Uczynił to w części tej książki dotyczącej latania i lewitacji. Józef z Copertino, żyjący w zakonie braci mniejszych był niezwykle ciekawą postacią. Prostaczkiem zaskakującym, nie obdarzonym żadnymi zdolnościami, który potrafił się zachwycać niemal wszystkim: nabożnym śpiewem, obrazem o treści religijnej, źdźbłem trawy, liściem wiśni. Wpadał wtedy w ekstazę i niejednokrotnie zaczynał, mniej lub bardziej świadomie, lewitować. Blaise obficie cytuje różne źródła dotyczące życia świętego, opisuje jego ekstazy i zachwycenia. Podejmuje też intrygujący go temat lewitacji, a przy okazji przeprowadza porównanie ekstazy u mistyków i transu u mediów.
„Wór węgla”
Podróżując po Brazylii, co Cendrars opisał po swojemu w Gwiezdnej Wieży Eiffla, po raz kolejny ujawniła się jego fascynacja rozgwieżdżonym niebem. Może ją zrozumieć tylko ten, kto miał szczęście widzieć takie właśnie niebo: Drogę Mleczną przecinającą je wspaniałą, jasną smugą. Nawet wielu mu współczesnych, zwłaszcza Europejczyków, nie miało okazji zobaczyć naprawdę pełnego gwiazd nieboskłonu i pojąć, o czym pisał Kant, mając na myśli niebo gwiaździste nade mną. Wszak te nieliczne, rozmyte, smutno mrugające punkty widoczne nocą nad ich głowami trudno było nazwać rozgwieżdżonym niebem. To, co widział Cendrars w czasie podróży po ostępach Brazylii, to było niebo jasne od gwiazd. Fascynujące, niepokojące, uczące pokory wobec ogromu wszechświata. Na tym niebie widać było podobno intrygującą ciemną plamę, ów „wór węgla”. Obszar zaciemnienia, rodzący zabobonny lęk prostych mieszkańców interioru, zagadkę wygwieżdżonego nieba Brazylii, nad którą zamyślał się również Blaise.
Wyrazem fascynacji ogromem Wszechświata i jego tajemnicami jest zamieszczony w Gwiezdnej Wieży Eiffla dodatek w postaci przedruku artykułu Pierre’a Lepine’a z Le Figaro Litteraire z grudnia 1948 roku zatytułowany Teleskop elektroniczny uczy nas nowych rzeczy o wszechświecie.
Niebo z nad Brazylii, pełne gwiazd, zestawia Cendrars czasami z niebem, którego doświadczał na froncie. Nic podobno nie jest tak czarne jak czerń nocy na froncie. Czerń zewnętrzna i czerń wewnętrzna, noc jako część doby i noc w człowieku, który zabija innych, cierpi. Nocą na froncie wszystko jest zdeformowane. Nawet własne myśli i wyobrażenia. Leżąc w błocie i w otoczeniu trupów, poeta tonął w kontemplacji nieba, rozszyfrowując konstelacje, odtwarzając je szlak po szlaku, jedną po drugiej, stosownie do godziny. Zadziwiony był ubóstwem i małostkowością nomenklatury gwiazd. Zestawiał naukowy porządek, pełne prostych określeń lub liczb nazewnictwo z wyobraźnią ludów pierwotnych; człowieka racjonalnego, nowoczesnego z człowiekiem magicznym, pełnym prawdziwych emocji i ogromnej wyobraźni. Wśród wybuchających pocisków artyleryjskich, śmierci i cierpienia, które co rusz kogoś dopadały, rozmyślał o kulturze, współczesności, egzystencji, byciu człowiekiem. Uprawiał w myślach krytykę kultury mu współczesnej. Język stanowi odbicie świadomości ludzkiej. Mowa zmierza od konkretu do abstrakcji, od mistyczności do racjonalizmów. Języki dzikich plemion obfitują w kategorie konkretne i szczególne, w językach ludzi cywilizowanych istnieją już tylko, mnożąc się coraz bardziej, kategorie abstrakcyjne i ogólne. Nie mówi się już o sobie: JA. JA poetyckie zostało wygnane. (...) Boimy się Słowa, boimy się tchórzliwie.
<str