ŚWIĄTECZNE WSPOMNIENIA PRZYJACIÓŁ: EUGENIUSZ CHMIEL

Data: 2009-01-04 22:43:13 Autor: ProfesorW.
udostępnij Tweet
I

 

 Eugeniusz Chmiel od zawsze był dla mnie po prostu Gienkiem, lub Gieniem; podobnie jak Roman Chruściel, Romkiem a Marian Malina – Marianem. Moim refleksjom o osobie Eugeniusza Chmiela zwykle towarzyszą trzy uczucia: radość, smutek i bezgraniczne zdziwienie. Radość wynika z faktu, że los dał mi okazję poznania znakomitego artysty malarza, cudownego człowieka życzliwego ludziom. Życzliwość ta manifestowała się na jego twarzy promiennej, trochę „misiowatej”, bardzo swojskiej. Smutek mój rodzi się z faktu, że to tak bardzo twórcze życie zostało zbyt wcześnie przerwane nagłą śmiercią. Żył zaledwie pięćdziesiąt pięć lat. Zdecydowanie zbyt krótko.  Jest i bolesne zdziwienie. Oto uświadamiam sobie fakt, że od daty pogrzebu Eugeniusza dzieli nas prawie okres dwudziestu dwu lat. Przez ten czas wielekroć o nim myślałem, zwłaszcza wówczas, gdy kroczyłem po tych miejscach, po których wspólnie chodziliśmy nie spiesząc się, gawędząc, milcząc, niekrępującym milczeniem.

Te nasze wspólne miejsca żyją w mojej pamięci, żyją w mych oczach. Wybieraliśmy się nad stawiki w okolicach ulicy Naftowej lub Sobieskiego. Spacerowaliśmy nad Czarną Przemszą. Przez Park Harcerski zmierzaliśmy, przez tory kolejowe,  ku ulicy Brzozowej,  do mojego ogródka. Długo obserwowaliśmy stary fragment tej ulicy z charakterystycznymi komórkami z wapienia, jaki kiedyś stosowano przy budowie skromnych domków na Środuli. Gienek robił na poczekaniu szkice, które – jak się później okazało – przekształciły się w ciekawą akwarelę. Gienek miał w sobie coś, co od wielu lat obserwuję u Wyspiańskiego jako pejzażysty i rysownika. Jest to atawistyczny związek ze światem, który twórcę otacza. Z ziemią, łąkami, ścieżkami polnymi, krzewami, badylami pozostałymi jesienią w rowach przydrożnych

Te niespieszne spacery pomagały  nam wzajemnej wymianie wiadomości o sobie. Okazuje się, że byliśmy równolatkami. Rocznik 1932. Gienek ukończył Liceum Plastyczne w Katowicach. Rozpoczął  studia w warszawskiej Akademii Sztuk Plastycznych,  którą ukończył w roku 1958. Zaraz też – na krótko - podjął pracę pedagogiczną w Liceum Sztuk Plastycznych w Częstochowie. Na dłużej (1958-1965) był związany z sosnowieckimi – bardzo dobrze prowadzonymi - szkołami: z Liceum Ogólnokształcącym im. Bolesława Prusa i Liceum Ogólnokształcącym im. Stanisława Staszica. Od 1969 roku w Uniwersytecie Śląskim prowadził zajęcia fakultatywne z plastyki na kierunkach nauczycielskich. W 1981 podjął pracę  w Instytucie Kształcenia Nauczycieli i Badań Oświatowych w Katowicach przy ulicy Kasprzaka. Prowadził zajęcia z metodyki wychowania plastycznego dla nauczycieli, którzy tego przedmiotu uczyli w szkołach średnich. Tam też bardzo często spotykaliśmy się. Tam przecież prowadziłem przez pewien czas studia doktoranckie. Po zgonie Gienia w roku 1987 pracował tu, tak bardzo przez wszystkich lubiany,  jego syn Czarek. Niestety, i on – bardzo zdolny malarz -  od nas odszedł po zbyt krótkim życiu.

Kim był Eugeniusz Chmiel? W ujęciu encyklopedycznym to znakomity malarz i grafik. Ale to także pomysłowy, wybitny pedagog, nauczyciel i wychowawca. Cierpliwy, taktowny, wymagający od siebie dydaktyk. Oddany swojej ziemi miłośnik Zagłębia z szeroko otwartymi oczyma na świat, jego ludzi i urodę jego pejzaży. Tę fascynację dokumentują jego dzieła, które eksponował w kilkunastu indywidualnych wystawach krajowych. Uczestniczył też w licznych wystawach w kraju i zagranicy. Rok 1969 – Szwecja. Rok 1975 – Austria.   Rok 1977 – Norwegia i Kanada.  Rok 1979 – Jugosławia. Pośród wielu nagród i wyróżnień warto wymienić: „Najlepsza Grafika Miesiąca” – 1960/62; „Człowiek i otoczenie” (1963, 1965, 1966) oraz „Wiosna Opolska” (1964).

Biuro Wystaw Artystycznych w Katowicach zorganizowało w 1979 roku wystawę malarstwa Eugeniusza Chmiela eksponując 62 prace. Techniki to: akwarele, akryle, tusz, kredki akwarelowe. Prezentujący dorobek artysty Alfred Ligocki w słowie wprowadzającym do katalogu zwracał uwagę na relacje zachodzące  pomiędzy techniką akwareli i malarstwem olejnym.

Pisał: „Akwarela w przeciwieństwie do techniki olejnej wymaga błyskawicznej decyzji, nie można tu nakładać na siebie plam barwnych, poprawiać układów kolorystycznych poprzez uzupełnianie go nowymi warstwami farb; raz położony zestaw plam barwnych jest ostateczny i niezmienny. Ponadto jakość farb akwarelowych jest odmienna od olejnych: inaczej odbija światło, kolory są bardziej zwiewne, lżejsze. Sprzyja to spontaniczności wizji malarskiej a także większej jej bezpośredniości. Widać to wyraźnie w malarstwie Chmiela. W technice olejnej artysta stosuje kolor gęsty, nasycony, wydobywany najczęściej za pomocą grubego nakładania warstw farby o bogatych efektach fakturowych, gama kolorystyczna natomiast jest stosunkowo wąska. W akwarelach natomiast zdaje się – jakby zdejmować z siebie ciężki rynsztunek: kolory są lekkie, kładzione z rozmachem, gama kolorystyczna staje się rozległa, nie cofająca się przed ryzykownymi zestawami farb. W przeciwieństwie do skupionej powagi malarstwa olejnego. W akwarelach przeważa stan radosnego odprężenia”.

To, co pisze Ligodzki to szczera prawda. Mogłem się o tym przekonać wędrując z Eugeniuszem po okolicy oraz przesiadując w jego pracowni w Sosnowcu przy ulicy Małachowskiego. Wdrapywanie się na ostatnie piętro czynszowej kamienicy nieopodal Banku Śląskiego to był wysiłek a zarazem przyjemność. Dwuizbowe mieszkanie dzielił Eugeniusz z trochę od nas starszym  kolegą,  malarzem Zbigniewem Rybakiezym. Sąsiedztwo było miłe. Było z kim wypić drinka, kawę, podzielić się wiadomościami ze świata polityki, sztuki, literatury. Gdy przychodziły godziny pracy, wówczas nie było zabawy. Jawiły się zwięzłe,  kilkuwyrazowe zaledwie uwagi dotyczące techniki malarskiej, warsztatu twórczego. Gawęda i milczenie – to nas osadzało na tym miejscu na wiele godzin. Panował klimat prywatności,  bezpieczeństwa i swojskości: ów luksus czasów głośnych, apodyktyczności i totalnego uspołecznienia wszystkich i wszystkiego. Kiedy te czasy  zbyt głośne się ujawniły, kryjówka malarska miała szczególną wagę. Tutaj było sporo koloru.

 

II
        Jest w tym zaskakująca symbolika, że kiedy 13 grudnia 1981 roku, a więc już w stanie wojennym, kiedy na ulicach pojawiły się posterunki wojskowe ze słynnymi koksiakami, Gienek ofiarował mi dużą akwarelę (46 x 34) z wyjątkowo serdeczną dedykacją na passe-partout: „Znakomitemu Humaniście Koledze doc. dr. Włodzimierzowi Wójcikowi w dowód sympatii i wielkiego uznania, aby dzielnie pracował dla Regionu Zagłębiowskiego. ChmielEug.” Obraz jest fragmentem pejzażu beskidzkiego. Na pierwszym planie przedstawia zabudowania gospodarcze i dom mieszkalny stojące za drogą,  biegnącą z prawej strony ku lewej, w górę. W tle jawi się trójkąt nieba z jasnymi chmurami. Z lewej strony zbocze zalesionej góry z płatami jasnozielonych łąk. Z prawej mamy górę wznoszącą się ku zamglonemu niebu. Ceglana czerwień dachów, odmiany żółci na ścianach budynków, ciemne zielenie wąwozu,  lekkie brązy  okolicznych krzewów, mleczna szarość mgieł  tworzą fascynującą radosną  impresję,  fundującą  całość malarską dojrzałą artystycznie. Ta radosna tonacja akwareli Gienka była w czas stanu wojennego prawdziwym balsamem na serce.

 Ale też pewne ukojenie spływało na mą duszę wówczas, gdy spoglądałem na wcześniej podarowany mi  przez przyjaciela obraz. Tym razem olejny.  Ów obraz nazywany przez Eugeniusza Wielkie Tyrnowo (olej 81 x 65) przedstawia tarasowato ukształtowane miasto. Na ciemnobrązowym tle widać w ujęciach pionowych i poziomych położone motywy architektoniczne typowe dla krajów Południowej Europy. Są to fragmenty kamiennych murów, bram, piwnic, wieżyczek, okienek, witraży, ikon. Ich kształty osobnicze stają się wyraziste z uwagi na to, że każda z tych form z brązu przechodzi to w czerwień, to zieleń, lekką żółć, niebieskość, to znów zamgloną żółć. Całość urzeka spokojem, dostojeństwem. Jest pochwałą wiecznego trwania. To uśpione na pozór miasto nie pokazuje ludzi. Jest zapewne noc. Życie jednak pulsuje.  Za delikatnie oświetlonymi okienkami – jak się domyślamy –  krzatają się ludzie w normalnym człowieczym rytmie codzienności. Patrząc na jeden i drugi obraz – ten pierwszy weselszy,  i drugi, olejny,  poważniejszy z głębsza fakturą – mamy przecież jednakowe odczucie. W jednym i w drugim przypadku u podstaw aktu twórczego artysty  leży antropologizm. Zawirowania butnej Historii, szczęk zbroi, łoskot żołnierskich butów na bruku przejdą wreszcie w fazę wyciszenia, a pozostanie w końcu człowiecze dzieło – budowle, boże dzieło – przyroda i leczący swe obolałości człowiek: ANTROPOS.

Nie powołując się na jakiekolwiek wielkie dzieła z zakresu antropologii kulturalnej staraliśmy się na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wpływać na kształt naszego środowiska na miarę możliwości finansowych  władz regionalnych. Oglądaliśmy sosnowieckie zakątki: stylowe zaniedbane bramy, ciekawe podwórka, miejsca przygodnego handlu, placyki pełne gruzu i śmieci. Snuliśmy wizję miasta zadbanego, cywilizowanego, czystego. Pisałem na ten temat felietony. Do jednego z nich pod tytułem W swojskim pejzażu targowisk („Wiadomości Zagłębia” 1981, nr 12) Gienek postanowił dołączyć rysunek. Przedstawia on wizję postulowanego targowiska na wzór  targu, jaki pojawiał  się i nadal pojawia się  w Kazimierzu nad Wisłą. Wiadomo, Kazimierz – miasto malarzy, poetów i pisarzy – mógł służyć jako miasto wzorcowe; swojskie, przytulne, typowo polskie. Oczywiście, władze miasta nie przejęły się zbytnio naszymi pomysłami i ideami, ale los sprawił, że na dawnym nieestetycznym klepisku handlowym po latach powstała znana wszystkim PLAZA. Z myślą o działaniach kulturotwórczych założyliśmy Stowarzyszenie Twórców i Działaczy Kultury, w którego pracach aktywny udział brali Zofia Wierzbicka, kierownik Wydziału Kultury Urzędu Miejskiego w Sosnowcu, Elżbieta Solipiwko, Kryspin Adamczyk, Tadeusz Kwaśnik, Roman Chruściel, Jan Pierzchała, Stanisław Waliński i wielu dziennikarzy, nauczycieli szkół,  przedstawicieli środowiska akademickiego. Stowarzyszenie miało użyczoną siedzibę w kawiarni „Tokaj” przy ulicy Zwycięstwa, gdzie prowadzono dyskusje oraz wygłaszano referaty dla środowiska.

Dziesięć lat po zgonie Eugeniusz Chmiel objawił się na nowo miłośnikom jego talentu. We  wrześniu i październiku 1997 roku  mogli oni oglądać jego malarstwo akwarelowe w Miejskiej Galerii Sztuki w Sosnowcu EXTRAVAGANCE. Oceniający z wielkim entuzjazmem ten dorobek przyjaciele artysty Jadwiga Bednarska i Tadeusz Kwaśnik sformułowali w katalogu wystawy wiele ciekawych spostrzeżeń dotyczących osoby i dzieła Eugeniusza Chmiela. Bednarska w obrazach Chmiela, prezentowanych na wystawie, wyodrębniała – całkiem zasadnie – prace o charakterze dokumentacyjnym oraz kompozycje przetworzone, pełne aluzyjności i  metaforyki. W tych drugich gama barw jest „(…) wyszukana, pełna delikatnych jasnych tonów, co powoduje, że pejzaże te są jakby na poły wizjonerskie, spowite mgłą. Szczególnie wyraźnie widać to w pejzażach górskich, w których barwy przybrały takich wartości iryzujących, jakby w efekcie odbicia szlachetnych kamieni”.

Kwaśnik podkreślał, że akwarela to jedna z technik stosowanych przez Chmiela w malarstwie, ale i ono – malarstwo – choć najważniejsze,  nie jest jedyna formą jego wypowiedzi. To przecież społecznik, doskonały pedagog,  pełen pasji podróżnik, społecznik, ciekawy gawędziarz, człowiek o wyrafinowanym poczuciu humoru. Stwierdza, że prezentowane na wystawie obrazy to tylko cząstka dorobku Chmiela. Pisze: „Te prace charakteryzuje oczywista w tych warunkach synteza, szybka notacja tego, co dla Artysty w oglądanym i świadomie wybranym wycinku krajobrazu najważniejsze. Czas na konstrukcje formalne, na budowę kompozycyjną obrazu przyjdzie później, w pracowni. Teraz, w plenerze, czasem na kolanie, uchwycić trzeba nastrój, klimat, specyficzność zjawiska widzianego w przyrodzie okiem malarza. Chmiel robi to znakomicie, a domyślać się można, że pomocna jest Mu tutaj odebrana w warszawskiej Akademii dobra szkoła polskiego koloryzmu, wywodząca się z francuskiego impresjonizmu”. Kwaśnik sugeruje, że te doświadczenia z kolorem wywodzą się u Chmiela z jego zafascynowania malarstwem Jana Cybisa i Tadeusza Pruszkowskiego.

Eugeniusz Chmiel spoczywa pośród ludzi zasłużonych dla Zagłębia na cmentarzu w Małobądzu.  Bilans jego zasług dla naszej „najbliższej ojczyzny” jest znaczący. Waga tych zasług okaże się zdecydowanie większa, jeśli nasze środowisko zdobędzie się na pokazanie całokształtu dorobku tego znakomitego artysty, nauczyciela, społecznika. Myślę, że  twórcy zrzeszeni w Grupie Zagłębie podejmą wielki wysiłek organizacyjny, aby w całej pełni pokazać dzieło Eugeniusza Chmiela 

 

WŁODZIMIERZ WÓJCIK



1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Warto przeczytać

Reklamy
Recenzje miesiąca
Kobiety naukowców
Aleksandra Glapa-Nowak
Kobiety naukowców
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Pokaż wszystkie recenzje