Pisanie nie jest sposobem na zarobienie wielkich pieniędzy. Wywiad z Manulą Kalicką
Data: 2014-03-04 11:48:34Powiedzmy że chcę wydać książkę...
Jeśli chcesz zarobić - zły pomysł.
Dlaczego?
Autor, który w Polsce pisze i wydaje książkę po to, by zbić fortunę, równie dobrze może kupić los na loterii. Bestsellerów polskich autorów na rynku pojawia się naprawdę niewiele, a i to sukces sprzedażowy nie oznacza, że stać nas będzie na spokojne życie do emerytury w luksusach. Co innego, jeśli pisanie książek jest naszą pasją i wokół niego budujemy później swoją osobistą markę - na przykład pisujemy felietony do gazet i czasopism, jeździmy na stypendia, mamy tłumaczenia. Nie jest to jednak sprawa łatwa. Dlatego jeśli ma się coś do powiedzenia lub ma się pomysł na świetną literaturę rozrywkową - warto pisać. Ale na wielkie zyski nastawiać się zdecydowanie nie należy.
Załóżmy więc, że na wydaniu książki naprawdę mi zależy. Co muszę zrobić?
Przede wszystkim ją napisać, potem odłożyć na pewien czas, a później przeczytać ponownie i zastanowić się, czy to, co napisałeś, jest rzeczywiście interesujące. Dopiero w następnej kolejności możesz zgłosić się do agenta literackiego lub wydawcy. Agent to wybór o tyle lepszy, że ma orientację na rynku i wie, który wydawca szuka konkretnego typu literatury. Dysponuje bazą kontaktów i nie ryzykuje, że propozycję kryminalną wyśle do redaktora serii poradników. Sama jako agent dysponuję sporą bazą kontaktów - wydawcy wiedzą, że nie wyślę im propozycji fatalnych, nie nadających się do niczego, mam więc swego rodzaju ścieżki "szybkiego czytania" i moje propozycje bywają rozpatrywane poza kolejnością, co też nie znaczy: ”szybko”. W ogóle w tej branży nie ma pojęcia „szybko”.. Po wybraniu agenta nie ma "strzałów w ciemno", nie zalewa się propozycjami wszystkich wydawców świata, przez co później tworzą się ogromne zatory. Znam autorkę, która swą książkę wysłała jednocześnie do 60 wydawców. Gdyby robiła tak większość debiutantów, redakcje wydawnictw nie mają szans na to, by normalnie pracować. A i tak są wręcz zawalone propozycjami wydawniczymi...
Czy wydanie książki w Polsce jest łatwe?
Dobrej lub choćby interesującej książki - stosunkowo tak. Rynek książki jest obecnie bardzo chłonny. Pojawiło się dużo młodych wydawnictw, które bardzo intensywnie szukają nowych autorów. Problem raczej w tym, że nie mamy zbyt wielu dobrych autorów. Mamy wielu autorów słabych, nielicznych spełniających jako tako wymogi rynku, dobrych - jak na lekarstwo.
Czego najczęściej debiutantom brakuje?
Przede wszystkim, co może wydać się zaskakujące, dziś mało kto potrafi poprawnie posługiwać się polszczyzną. Autorzy miewają świetny pomysł na książkę, mają interesujących bohaterów, natomiast język, gramatyka, zawartość intelektualna zwyczajnie nie trzyma się kupy. Wiele osób ma naturalny talent do opowiadania historii, jednak oprócz niego potrzebna jest praca. Warto włożyć trochę czasu i pieniędzy, skorzystać np. z kursów pisania. Trzeba pamiętać, że każde dzieło literackie ma pewne wymogi, musi trzymać się określonych reguł - od zawiązania akcji, po "przewrotki" - zwroty fabularne. Napisanie książki to efekt kilku talentów. To budowanie klimatu, atmosfery, napięcia, umiejętność tworzenia postaci, pisania dialogów, a przede wszystkim konstrukcji. Czasem autorzy mają jedną czy dwie umiejętności. Bardzo rzadko zdarza się, że potrafią to wszystko. Tak przynajmniej jest w przypadku literatury popularnej. Co innego w przypadku prozy ambitnej - tu można pisać pod prąd, jednak z literaturą piękną bardzo trudno trafić do wydawców. Jest tylko kilka firm zainteresowanych tego rodzaju propozycjami i trzeba być bardzo dobrym, zwrócić ich uwagę.
Wiele mówi się na temat bardzo głębokich ingerencji redakcji w propozycje wydawnicze...
One są potrzebne. Autor oczywiście akceptuje poprawki dokonane przez redaktorów, jednak praktycznie są to zwykle ingerencje dość głębokie. Nie znam chyba autora, który by nie zbladł na widok tekstu, który od redaktora przychodzi, mnóstwo poprawek stylistycznych i gramatycznych. W 50% to uwagi słuszne, ale to także duży materiał do przepracowania. Warto jednak pochylić się nad uwagami redakcji, posłuchać uwag, przepracować swój tekst. Nie jesteśmy absolutnie obiektywni wobec własnych utworów i często trudno nam dostrzec ich wady, potrzebny jest dystans, ale też kompetencje, które redaktorzy w wydawnictwach zwyczajnie mają. Trzeba też pamiętać, że książki niedopracowanej rynek nie przyjmie. Książka stanowi dziś towar - można więc spowodować lepszą sprzedaż, zmieniając pewne akcenty w powieści. Jeśli tego nie zrobimy, skazani będziemy na niski nakład, bardzo niską sprzedaż, a w efekcie - na utratę szansy wydania kolejnej powieści. Nawet, jeśli rzeczywiście mamy talent i coś sensownego do powiedzenia.
Czy zdarza się, że redakcja całkowicie "zepsuje" dobrze zapowiadającą się książkę?
Nie spotkałam się z takim przypadkiem. Natomiast zdarzają się wydawnictwa, które w ogóle nie robią korekty czy redakcji - nawet wśród dużych firm wydających polskich autorów. Podczas Festiwalu Literatury Kobiecej w Siedlcach jurorki ogłosiły na przykład apel do Wydawnictwa Replika, zwracając uwagę na bardzo poważne błędy w skądinąd całkiem niezłych powieściach. Wyglądało to tak, jakby nie tknęła ich ręka korekty czy redakcji. I to jest prawdziwie dramatyczna sprawa.
Nie zrobimy na powieści wielkiego majątku - dobrze. Ale ile tak naprawdę na dobrej książce można zarobić?
W tej chwili mamy pod tym względem na rynku pewne ożywienie. Autorom oferowane są lepsze zadatki niż rok czy dwa lata temu, trwa walka o autorów, którzy pracują nad swoją karierą. Przeciętnie kilka lat temu zadatki oscylowały w granicach 3-5 tysięcy złotych dla debiutanta, teraz są to "widełki" 3-6 tysięcy. Druga książka wypada lepiej - można za nią dostać 10 tysięcy złotych zadatku, ale można tez osiągnąć taką pozycję, że zadatek sięga kilkunastu tysięcy złotych. Warto jednak pamiętać, że przeważnie ostateczna wysokość wynagrodzenia nie przekracza wysokości zadatku.
Czy ktoś w Polsce w ogóle żyje z literatury?
Owszem, z pisania żyją choćby Miłoszewski, Krajewski czy Kalicińska. Udaje się to także twórcom literatury ambitnej, z wyższej półki - dobrym przykładem jest ogromnie popularny ostatnio Szczepan Twardoch. Ich książki dobrze się sprzedają, są tłumaczone, autorzy zarobić też mogą na tekstach do gazet. Rozwija się rynek płatnych spotkań autorskich, a sytuacja byłaby jeszcze lepsza, gdyby nie było tak wielu grafomanów, którzy zgadzają się na spotkania autorskie za darmo. Same spotkania mogą przynieść popularnym autorom kilka tysięcy złotych miesięcznie - i tak być powinno, bo w ten sposób ma się pieniądze, by pisać. Najpopularniejsi polscy pisarze sprzedają 400-600 tysięcy egzemplarzy. Za ich wynagrodzenia można już kupić przyjemny apartament w Warszawie.
Często słyszę od autorów, którym nie udało się wydać książki, że ich proza jest zbyt trudna, zbyt ambitna, by zainteresowali się nią wydawcy. Często po przeczytaniu ich książki okazuje się, że tak naprawdę to lektura po prostu fatalna, ale trudno nie zapytać - czy dobra książka na rynku zawsze się przebije?
Raczej tak, choć zdarzają się wyjątki. Agencję literacką Manuskrypt prowadzę od kilku już lat i w tym czasie trafiłam może na pięć znakomitych książek, które powinny znaleźć się na rynku, ale nie mogę dla nich znaleźć wydawcy. Mam na przykład powieść historyczną z prawdziwego zdarzenia - rzetelną, dopieszczoną, dopracowaną. Dotąd nikt nie chciał jej wydać, jednak ostatnio pojawiło się światełko w tunelu. Problem w tym, że wydanie propozycji bardziej ambitnej bardzo długo trwa - powieści komercyjne szybko na rynek trafiają i jeszcze szybciej z rynku schodzą. Z ambitną literaturą jest trudniej, Trzeba jednak pamiętać, że wydawców trzeba naciskać - trzeba pytać o wysłane do nich propozycje, słać maile, dzwonić. Pracownicy wydawnictw mają tak wiele propozycji, że bez nacisków naszej książki nawet nie wezmą do ręki. Oczywiście należy przy tym zachować kulturę.
A jeśli wszyscy powiedzą: "Nie"?
Nie można wysyłać własnej książki do kilkudziesięciu wydawnictw jednocześnie. Trzeba szukać wydawcy - ale sukcesywnie, powoli. Jeśli zbyt często słyszymy, że wydawca nie jest zainteresowany naszym materiałem na bestseller, warto dać książkę znajomym, zebrać opinie, poprosić, by na naszą książkę spojrzał ktoś z zewnątrz. Można też poprosić o opinię agenta, który z pewnością nie będzie owijał w bawełnę. Jeśli usłyszymy, że nasza powieść ma wady, dopytajmy, jakie. Trudno uzyskać od wydawcy taką informację zwrotną, ale warto się o to postarać, a następnie spróbować poprawić błędy. Podstawową cechą pisarza - nie tylko debiutanta - powinna być pokora i pracowitość. Jeśli poprawimy naszą książkę, możemy spróbować wysłać swą książkę do kolejnych wydawnictw. Wówczas jest szansa, że z każdego czytania w wydawnictwie nasza powieść wróci choćby odrobinę lepsza.
Lepiej uderzać do gigantów czy do niewielkich wydawnictw?
Wielkość wydawnictwa nie ma tu większego znaczenia. Coraz częściej powstają małe, aktywne wydawnictwa, które powoli się przebijają. Wraz z nimi rosną współpracujący z nimi autorzy. Pamiętajmy, że próg debiutu trzeba najpierw przekroczyć i jeśli ktoś już wydał autora, jest później szansa, że później zainteresuje się nim większa firma.
Wydawanie ze współfinansowaniem to dobry pomysł?
Wyłącznie dla własnego zadowolenia i pokazania książki rodzinie. Książki wydawane ze współfinansowaniem lub po prostu za pieniądze autora po opublikowaniu znikają, są dostępne tylko w internecie, drukowane na bieżąco w miarę postępów sprzedaży. Inwestycja w wydanie własnej książki praktycznie nikomu się nie zwraca. A często się pali książkę, bo wydawca serio już jej nie weźmie. Wspomnienia może warto w ten sposób wydać, natomiast tu już kompletnie nie można liczyć na większy sukces.
Self-publishing?
Nie zatrzymamy biegu rzeki, natomiast self-publisherom o wiele trudniej się przebić, bo jest ich po prostu zbyt wielu. Poza tym liczni self-publisherzy to po prostu grafomani, którzy mają szaloną łatwość pisania i co dwa miesiące wydają nową książkę czy ebooka. Mam wrażenie, że w perspektywie czasu opublikowanie książki w profesjonalnym wydawnictwie będzie po prostu znakiem jakości. Na razie sytuacja jest o tyle trudna, że bardzo trudno odróżnić laikowi książkę wydaną profesjonalnie od tej amatorskiej. Nawet bibliotekarze, którzy powinni być przewodnikami po świecie książki i wybierać wyłącznie dobre pozycje, mają często z tym problemy.
Gdy mówimy o rynku książki, często słyszymy magiczne słowo: format. Format, który jest podobno kluczem do sukcesu.
Dla osób, które mimo wszystko chcą na literaturze zarabiać, mam dwie rady. Po pierwsze: wszystkie książki muszą być do siebie podobne. Trochę tak było na początku z powieściami Małgorzaty Kalicińskiej, na sukcesie Cukierni pod Amorem opiera się dziś twórczość Małgorzaty Gutowskiej-Adamczyk, sprawdzone chwyty stosuje Hanna Cygler. Bohaterowie główni wcześniejszych powieści występują jako poboczni w kolejnych pozycjach. W ten sposób przywiązujemy czytelnika do naszej twórczości, produkujemy dobry, przewidywalny towar - w ten sposób czytelnik wie, że w kolejnych powieściach dostanie to, czego oczekuje i poszukuje. Na prostych matrycach, schematach opiera się twórczości Mary Higgins Clark czy Harlama Cobena. Gdy Grisham odchodzi od thrillera prawniczego, sprzedaż mu spada. Podobnie podejrzewam, że niższą sprzedaż mają najnowsze książki Małgorzaty Kalicińskiej, choć to proza zdecydowanie lepsza od Domu nad rozlewiskiem. Pamiętajmy więc: jeśli chcemy dużej sprzedaży, musimy pisać formaty.
Klucz do sukcesu to także obecność na rynku, by czytelnicy nie zdążyli o nas zapomnieć. Trzy lata przerwy pomiędzy ukazaniem się kolejnych powieści to po prostu samobójstwo. Najlepiej wydawać książki mniej-więcej co pół roku. Kolejne sprawy to już sugestie dla wydawców - ważna jest podobna grafika okładek, stanowiąca jasny komunikat dla odbiorcy. Wydawcy zresztą doskonale o tym wiedzą - gdy jedna książka zajaśnieje, inne korzystają ze sprawdzonego schematu, "podkradają" szatę graficzną, litery, zdjęcia w tle. Dlatego powtórzmy: jasno określony format, stała obecność na rynku, interesująca historia do opowiedzenia to podstawy sukcesu wydawniczego. Jeżeli poza tym autor ma rzeczywiście coś ważnego do powiedzenia, zaczynamy mieć do czynienia z literaturą już z wyższej półki.
Obecność w dużych mediach czy kampanie w sieciach księgarskich to sprawy drugorzędne?
Zdecydowanie nie, przy czym kluczowy jest oczywiście Empik, a bardzo ważny - Matras. Jeśli powieści nie ma w tych sieciach, o sukces wydawniczy naprawdę trudno. Kampanie reklamowe w postaci obecności na stołach czy ladach księgarskich, w księgarskich topkach pozwalają przebić się nawet pomiędzy o wiele lepszymi książkami.
Jeśli natomiast mówimy o mediach, warto podkreślić, że obecność autora literatury popularnej w dużych mediach praktycznie nie istnieje. Nie ma gazet, w których prosi się o wywiad pisarzy - może poza Grocholą, znaną za sprawą "Tańca z gwiazdami" i Kalicińską, która stała się niemal symbolem. Wszystkie autorki literatury popularnej wrzucono w Polsce do jednej przegródki z literaturą kobiecą, gdy tymczasem reprezentują one różne poziomy, dotychczas nie odkryte przez krytykę. Literatury kobiecej w Polsce się nie recenzuje. Pisarzy nie zaprasza się do telewizji. 10 lat temu po wydaniu powieści musiałam pojawić się w "Teleexpressie" i w telewizji śniadaniowej - pakiet promocyjny: 2-3 telewizje i kilka stacji radiowych był po prostu standardem. Dziś niewiele osób pamięta, że parę lat temu tak było.
Oczywiście nieobecność literatury popularnej w mediach rodzi konkretne problemy. Czytelniczki nie wiedzą, czym się kierować podczas wyboru lektury. Bibliotekarze i księgarze nie odróżniają kiepskiego self-publishingu od dobrej, profesjonalnej twórczości. Stąd idea Festiwalu Literatury Kobiecej w Siedlcach, który powoli rozwijamy, a który ma się stać swoistym drogowskazem dla czytelnika poszukującego dobrej literatury popularnej.
Pisarze zagraniczni są często wydawani na całym świecie. My nie mamy swojego Stiega Larssona. Dlaczego? Czy rzeczywiście polska literatura jest gorsza od zagranicznej?
Gorszy jest przede wszystkim sposób przygotowania pakietów wydawniczych dla zachodnich wydawnictw i agencji. Nie potrafimy po prostu dostrzec potencjału polskich autorów i odpowiednio opracować naszych propozycji wydawniczych od strony marketingowej. Prosty przykład: Miłoszewski napisał ostatnio powieść w zupełnie zachodnim stylu, z szerszą perspektywą, z oddechem, naprawdę dopracowaną warsztatowo. Powieść z bardzo dużym potencjałem, o której nikt na Zachodzie pewnie nie usłyszy, nawet jeśli będą tłumaczenia.. Tymczasem głośna powieść Miniera, będąca hitem na całym świecie, okazuje się o wiele słabsza - z mnóstwem błędów konstrukcyjnych, z denną psychologia. Ale za Minierem stoją wielkie pieniądze, a nam brak wsparcia ze strony państwa. Choć ostatnio przetłumaczono powieści Joanny Jodełki i Mariusza Czubaja na angielski i trzymajmy za nich kciuki, bo jeśli im się uda, być może pójdą za nimi inni.
Porozmawiajmy przez chwilę o przyszłości. Jesteś w stanie wyobrazić sobie, jak sytuacja na polskim rynku wydawniczym będzie wyglądała za 10-15 lat? E-booki wyprą książkę papierową? Znikną wydawnictwa i będziemy mieli tylko książki wydawane w Amazonie?
Nie sądzę, by e-booki całkowicie wyparły wydania papierowe, ludzie są po prostu za bardzo do nich przyzwyczajeni. Natomiast większy udział e-booków w polskim rynku książki w perspektywie kilku lat to rzecz pewna, już teraz zaczynają one odgrywać coraz większą rolę. Sama coraz częściej korzystam z Kindle'a, e-book wygodny jest w podróży. Trochę szkoda, bo wkrótce na wakacjach nie będę mogła podejrzeć, co sąsiedzi czytają na plaży w Egipcie, a zawsze mnie to bawiło - wszyscy bowiem czytali to samo: Dana Browna, Grishama itd. Tyle że każdy w swoim języku...
Ale mówiąc poważnie, sytuacja w naszym kraju nie jest dobra. Jeżeli Minister Zdrojewski nie zacznie wkrótce energicznych działań, zmierzających do tego, by dzieci czytały już od podstawówki, zamiast zapowiadać wydumane programy, z których nie wynika nic poza tym, że parę osób ma szansę zarobić na tak zwanej promocji literatury, wkrótce rynek książki w Polsce zwyczajnie zniknie. Potrzebujemy kompleksowych propozycji na miarę chociażby Szwecji, gdzie wpaja się najmłodszym miłość do czytania, ale też pokazuje osoby publiczne z książką. Aktorzy szwedzcy pozują do nagich sesji z książkami, politycy lansują się "na literaturę". To nie przypadek, że na Targach Książki w Warszawie tak dużą uwagę zwracało stoisko Ambasady Szwecji. Tymczasem my zanurzamy się odmęcie złej literatury, złych książek i złych sposobów ich promocji.
Niedawno byłam na spotkaniu autorskim w jednym z mniejszych polskich miast. Bibliotekarka skarżyła się, że tam nawet dziewięcioletnie dzieci nie potrafią się podpisać, choć otrzymują promocję do kolejnej klasy. Jak w kraju z systemem edukacji, który dopuszcza takie przypadki, można mówić można mówić o miłości do literatury? Gigantyczna praca przed nami, jednak mam nadzieję, że uda się w Polsce utworzyć jakiś spójny front promocji czytelnictwa. Bo na razie mamy tylko szlachetne, choć mało skuteczne działania pojedynczych jednostek i więcej pobożnych życzeń, niż skutecznych akcji.
Sprostowanie:
W pierwotnej wersji wywiadu znalazło się pytanie dotyczące Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Pytanie to oraz odpowiedź Manuli Kalickiej brzmiały następująco:
Ostatnim przykładem umiarkowanego sukcesu na rynku książkowym mogłaby być Agnieszka Lingas-Łoniewska, która na początku wydawała swe powieści w NovaeResie, a to wydawnictwo któremu za wydanie książki zwykle się płaci (autorka podkreśla jednak, że sama wydawała książki w modelu tradycyjnym). Teraz podpisała kontrakt na kilka kolejnych lat, opiewający na 210 tysięcy złotych.
Agnieszka Lingas-Łoniewska jest marketingowcem i potrafiła swe umiejętności wykorzystać. Stworzyła stronę "Czytajmy polskich autorów", swoją stronę autorską, jest aktywna na Facebooku. Na swój sukces naprawdę ciężko zapracowała - trochę podobnie jak Magdalena Witkiewicz. Obie organizują grupę wiernych fanek, prowadzą swoisty marketing bezpośredni. Zdeklarowane miłośniczki ich powieści prowadzą później swoisty marketing szeptany. To działa. Poza tym Agnieszka Lingas-Łoniewska potrafi zagrać na czułej nucie serc swych czytelniczek. Pisze z biglem, bez zahamowań, dba o przygotowanie tła, pracuje nad swoim warsztatem. A że gra na najwyższych tonach skali uczuć? Cóż, jest świadoma tego, co robi. I odnosi wymierny sukces. 13 tysięcy złotych zadatku na jedną książkę to naprawdę niezły wynik - wynik osiągany przez umiarkowanie popularne autorki. A że krytycy nie będą się tymi powieściami zachwycać - cóż, nie jest to proza dla krytyki literackiej.
Wydawnictwo Novae Res przesłało na nasze ręce sprostowanie o następującej treści:
1) proszę o poprawny zapis nazwy naszego wydawnictwa, czyli Novae Res
2) proszę o sprostowanie informacji mówiącej o tym, że naszemu wydawnictwu płaci się za wydanie książki - modele współpracy wydawniczej dostępne są na naszej stronie internetowej. Żaden autor NIE PŁACI Wydawnictwu za publikację, książki wydajemy albo na własny koszt, albo przy współudziale finansowym autora, albo w modelu usługowym - np. w przypadku naukowych tomów pokonferencyjnych dla uczelni wyższych.
3) proszę o uszczegółowienie informacji zamieszczonej pierwotnie w portalu Rynek Książki, która dotyczy kontraktu pomiędzy Wydawnictwem Novae Res a autorką Agnieszką Lingas-Łoniewską opiewający na sumę 210 tysięcy złotych. W obecnej formie tekst sugeruje, że autorka jedynie początkowo publikowała w wydawnictwie Novae Res, a kontrakt podpisała z bliżej nieokreślonym wydawnictwem.
4) Proszę o wyraźnie oddzielenie w formule zadawanych pytań wydawnictwa Novae Res od self-publishingu, którego wydawnictwo nie tylko nie ułatwia, ale jest tej formie wydawania książek przeciwne.
Dodany: 2014-03-08 14:10:38
Dodany: 2014-03-06 00:23:25