Nie patrzmy wiecznie na zegarek. Wywiad z Mitchem Albomem
Data: 2013-11-22 15:18:43Czas jest ważnym motywem w Pańskiej powieści. Jakie znaczenie ma czas dla Pana i dla współczesnego świata?
Wydaje mi się, że dzisiaj mamy do dyspozycji wiele urządzeń, które pomagają nam być „bardziej wydajnymi”, ale zaczynamy mylić tę wydajność z docenianiem danego nam czasu. Jeżeli skupiamy się na tym, by pracować szybciej tylko po to, by móc pracować więcej, to nie ma to wiele wspólnego z cenieniem czasu. Cenimy czas wtedy, kiedy zauważamy, że każda chwila jest cenna.
Czas jest cenny, ale jest również ograniczony. W jaki sposób możemy najlepiej wykorzystać nasz czas?
Na przykład tworząc trwałe wspomnienia. Większość ludzi nie przypomina sobie, czym różnił się jeden dzień w pracy od kolejnego. Pamiętają za to wizytę ukochanej osoby, wakacje, zachód słońca, piękny krajobraz. To są właśnie te wartościowe chwile. Jeżeli uda nam się sprawić, że nasz dzień będzie nimi wypełniony, to właśnie sposób na cenienie swojego czasu.
Pana książka składa się z szeregu krótkich epizodów i scen, dzięki czemu lektura ma wyjątkowy rytm...
Chciałem w ten sposób osiągnąć rytm tykającego zegara. Po drugie, zależało mi na prostocie stylu przypominającego styl bajki. Uważam, że kiedy pisze się na wielkie tematy – a znaczenie czasu to niewątpliwie wielki temat – ciekawiej jest zachować prosty styl. Łatwiej wtedy dotrzeć do czytelnika z przekazem.
W dzisiejszych czasach naszym życiem rządzi czas, a mimo to często zapominamy, jaki jest ważny. Jednak nie zawsze tak było. Ciekawiły Pana skutki pierwszej w dziejach próby zmierzenia czasu?
Tak, ponieważ zastanawiałem się, jak wyglądał świat, zanim zaczęliśmy mierzyć czas. Musiał być taki okres, kiedy nie wiedzieliśmy, który był miesiąc czy rok, nie mieliśmy pojęcia, jak długo będziemy żyli. Gdy tylko zaczęliśmy liczyć dni, zaczęliśmy je wręcz odliczać. Wyobrażam sobie, że ludzie byli znacznie bardziej wolni i bardziej potrafili „żyć chwilą”, zanim nauczyli się liczyć miesiące, lata i dni. Stworzenie postaci takiej jak Ojciec Czas pozwoliło mi zilustrować ten problem.
W książce są trzy różne postacie: Dor, Sarah i Victor. To bardzo mocno różniący się od siebie nawzajem bohaterowie...
Sarah to nastolatka, która chce odrzucić dany jej czas, popełniając samobójstwo z powodu zawiedzionej miłości. Victor to stary bogaty mężczyzna, który chciałby mieć więcej czasu, niż zostało mu dane, i zamierza pozwolić zamrozić się przed śmiercią, by powrócić do życia kilka stuleci później, gdy nauka będzie na tyle zaawansowana, by mu je przedłużyć. Dor natomiast to człowiek, który wynalazł czas – pierwszy człowiek, który skonstruował zegar słoneczny, zegar wodny i zaczął odliczać chwile. Musi zapłacić słoną cenę za próbę zliczenia tego, czego zgodnie z wolą Boga i natury mieliśmy jedynie doświadczyć.
Dor - pierwszy człowiek, który nauczył się mierzyć czas, to bardzo skomplikowana i nieszczęśliwa postać...
Ludzie zawsze zastanawiają się, kto wynalazł to czy tamto. I zawsze wydaje nam się, że wszyscy wynalazcy musieli być bardzo dumni ze swoich odkryć. Ale ja zacząłem się zastanawiać, jak niewinny musiał być świat, zanim nie zaczęliśmy mierzyć czasu, zamartwiać się, że będziemy „zbyt starzy” lub że zmarnujemy swoje godziny. I tak powstał Dor, Ojciec Czas, który wymyśla zegary i kalendarze, a potem gorzko żałuje swojego wynalazku, ponieważ odkrywa, że jest tak zajęty liczeniem chwil swojego życia, że zapomniał je przeżyć. Moim zdaniem to tragiczna, ale też fascynująca postać.
Wątek dotyczący Dora łączy elementy historii i mitu...
Cóż, elementy towarzyszące wynalezieniu czasu opisane w książce są oparte na źródłach historycznych. Natomiast magiczne moce Dora wymyśliłem w oparciu o pomysł, że Bóg postanowił wręczyć człowiekowi, który wynalazł czas, magiczną klepsydrę i powiedział: „Myślisz, że jesteś taki mądry? Proszę, oto cały czas, jaki istnieje. Zobaczymy, co teraz z nim zrobisz”.
Jaką chwilę ze swojego życia chciałby Pan przeżyć jeszcze raz?
Chciałbym powrócić do chwili, kiedy cała moja rodzina była żywa i zdrowa, moi rodzice, dziadkowie, wujowie i ciotki, i wszyscy siedzieliśmy dookoła wielkiego stołu, jedząc i śmiejąc się. Tęsknię za tą chwilą. Śnię o niej.
Mówi Pan, że czas nie jest miarą ludzkiego życia. To kiedy powinniśmy przejmować się czasem?
Istnieje różnica pomiędzy zdawaniem sobie sprawy z czasu a obsesją na jego punkcie. Nie dałoby się żyć w obecnym świecie, jeśli nie wiedzielibyśmy, czy jest poranek, czy wieczór. Ale można ograniczyć zamartwianie się czasem, na przykład zdejmując zegarek, nie zastanawiając się, ile czasu zajmie nam rozmowa z najbliższą osobą, i wygospodarowując czas każdego dnia, by spokojnie pomyśleć, pomodlić się, pomedytować i podziwiać piękno przyrody.
Czy to możliwe przy jednoczesnej świadomości ciągłego starzenia się?
Wiek to nie są zawody. Jeśli przestaniemy mieć obsesję na punkcie wiecznej młodości, docenimy mądrość, jaka przychodzi z wiekiem. Nie ma nic wstydliwego w starzeniu się, chyba że mówimy o starzeniu się i nieprzeżywaniu życia albo o poświęcaniu całego czasu na pracę.
Szczęście może być efektem właściwego zarządzania czasem. W jaki sposób Pan planuje swój czas?
Po pierwsze, każdy dzień zaczynam od modlitwy i chwili ciszy. Przynajmniej dwa posiłki w ciągu dnia jem ze swoją żoną, a kiedy siedzimy razem przy stole, telewizor jest wyłączony i dbamy, żeby nic nam nie przeszkadzało w rozmowie. Staram się, żeby każdego dnia zrobić coś dla kogoś innego i jeśli niczego takiego akurat nie zaplanowałem, po prostu coś wymyślam.
Każdy dzień powinien też zawierać trochę sztuki, nieco muzyki i koniecznie dawkę śmiechu. I dużo czasu dla rodziny. Te rzeczy sprawiają, że każdy dzień jest wartościowy.
Dlaczego zawsze chcemy mieć więcej czasu?
Cóż, pewnie dlatego, że kochamy życie. Myślę, że gdybyśmy rzeczywiście cieszyli się naszym istnieniem tak bardzo, że nigdy nie chcielibyśmy go zakończyć, Bóg byłby zadowolony. Ale mówiąc bardziej realistycznie, ludzie zazwyczaj chcą mieć więcej czasu, ponieważ w danym momencie nie są szczęśliwi i chcą mieć pewność, że będą mieli więcej czasu, kiedy to wreszcie będą zadowoleni. Dobrym przykładem są tutaj ludzie, którzy pracują i pracują, przekładają emeryturę o kolejny rok, bo chcą mieć więcej pieniędzy lub nie chcą jeszcze odchodzić z pracy. Chcą więcej czasu nie dlatego, że cieszą się życiem, ale raczej dlatego, że wiedzą, że nie wykorzystują go właściwie i chcą mieć więcej czasu, by móc je jeszcze naprawić.
Ważne, by pamiętać o tym, że jest wiele sposobów na marnowanie czasu. Można go trwonić, ciężko pracując lub leżąc na kanapie przed telewizorem. W obydwu wypadkach, jeżeli brakuje nam czasu na kochanie innych, dawanie im czegoś od siebie, docenianie tego, co mamy, trochę śmiechu, odrobinę twórczości i wdzięczność wobec naszego Stwórcy, to zmarnowaliśmy dzień.
Co to znaczy „dobrze przeżyć życie”?
Im więcej od siebie dajemy, tym lepiej żyjemy. Nie pozwalajmy, żeby praca przejęła kontrolę nad naszym życiem. Nie powinno się oceniać dnia po tym, ile udało nam się zrobić, ale po tym, na ile udało nam się sprawić, że inni są szczęśliwi.
Ma Pan na to jakąś receptę dla swoich czytelników?
Myślę, że jednym ze sposobów na to, by nasze życie było lepsze, jest nie czekać na emeryturę lub wakacje, żeby cieszyć się życiem. Zaczynać każdy dzień od jakiejś formy podziękowania – medytacji, modlitwy, co kto woli. Po prostu docenienia, że się żyje. I powinno się zadbać, żeby jakąś część każdego dnia poświęcić na zrobienie czegoś dla kogoś innego, czegokolwiek, za co ta druga osoba powie nam „dziękuję”. Poświęcić codziennie czas rodzinie, znaleźć czas na śmiech. I parę chwil na milczenie. Wierzę, że jeśli ludziom uda się włączyć te rzeczy do swojej codziennej rutyny, będą zaskoczeni, jak wspaniale uda im się wykorzystać swój czas.
Mówi Pan w swej książce, że „mierzenie czasu to nie przeżywanie życia”. Jako dziennikarz sportowy musiał Pan jednak ulegać presji zegara – terminów, rywalizacji.
To prawda. I to właśnie dzięki temu, że tyle czasu w życiu spędziłem na przestrzeganiu różnych terminów, zrozumiałem, jak uciążliwe jest takie życie. Patrząc wstecz, żałuję, że tyle czasu poświęciłem na dążenie do sukcesu. Nie twierdzę, że ludzie powinni tylko siedzieć, nic nie robić i patrzeć w niebo, ale powinno się zachować równowagę pomiędzy aktywnością a ciszą i docenianiem tego, co się ma.
Co takiego tracą osoby skoncentrowane na czasie?
Nie doceniają tego, jakim cudem może być każdy dzień. Już sama możliwość przebudzenia się, zachwycenia się wschodem słońca, cieszenia się obecnością bliskich osób śpiących tuż obok, radość z prostego posiłku – wszystko to zostaje przytłoczone przez chęć osiągnięcia sukcesu i zaimponowania innym.
Pisanie jest dla Pana przyjemnością czy obowiązkiem? Pisze Pan w stałych godzinach czy czeka na „natchnienie”?
Wierzę, że dar opowiadania otrzymałem nie bez powodu i że moim zadaniem jest przekazywanie mądrych lekcji, jakie dostałem od innych w formie, która dostarcza przyjemności, ale też skłania ludzi do myślenia.
Każdego ranka, kiedy skończę się modlić, wypijam kawę i zamykam się w gabinecie, zazwyczaj około 7:00 rano. Pracuję mniej więcej do 11:00 i w tym czasie nie odbieram telefonów, nie odpisuję na maile i nie robię żadnych przerw. Kiedy skończę, odkładam pracę aż do następnego dnia.
Czy miał Pan jakąś wizję idealnego czytelnika Zaklinacza czasu?
To przede wszystkim książka dla ludzi, którzy – tak jak ja kiedyś – spędzają zbyt wiele czasu w pracy, za długo się zamartwiają, skupiają się na liczeniu godzin zamiast sprawiać, żeby godziny się liczyły.
Co skłoniło Pana do napisania tej książki?
Głównie fakt, że się starzeję. Im dłużej żyję, tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego, że piękno życia wynika z faktu, że nie wiemy, kiedy ono się skończy – i dlatego jesteśmy zobowiązani, żeby każdy dzień uczynić wyjątkowym.
W pewnym momencie zacząłem się coraz uważniej przyglądać temu, jak wykorzystuję swój czas i badać, dlaczego zawsze mam wrażenie, że nie mam go dość dużo. Uświadomiłem sobie, że jeszcze nie dawno ludzie nie przekraczali pięćdziesiątki. Teraz żyją do osiemdziesiątki, a mimo to ciągle wydaje nam się, że nie mamy dość czasu. Oczywiście jest to związane raczej ze sposobem, w jaki wykorzystujemy swój czas, niż z ilością lat, jaka jest nam dana – i ten właśnie problem chciałem ukazać w swojej powieści.
Często pisze Pan o znaczeniu doceniania tego, co się ma...
Robię to, ponieważ taka sama wiadomość została kiedyś przekazana mnie samemu. Osiemnaście lat temu odnowiłem kontakt z moim dawnym profesorem Morriem Schwartzem, który umierając, przekonał mnie, że powinienem zwolnić tempo i zacząć doceniać swój czas. Od tego doświadczenia – które opisałem w książce „Wtorki z Morriem” – próbowałem stosować się do jego rad i dzielić się nimi z innymi.
Czy podobne przesłanie przyświeca również Pańskiej kolejnej książce?
Właśnie kończę pracę nad powieścią o małym miasteczku, którego mieszkańcy pewnego dnia zaczynają dostawać telefony od bliskich zmarłych twierdzących, że dzwonią z nieba. Ta książka bada, jak to się dzieje, że człowiek jest (lub nie jest) gotów uwierzyć w coś, co wygląda na cud.
fot. © Glenn Triest/Triest Photographic