Mój Wyspiański - czyli twórca "Wesela" w Zagłębiu i na Śląsku
Data: 2007-12-12 12:15:19Profesor Włodzimierz Wójcik został zaproszony przez władze miasta Krakowa na uroczystości "Roku Wyspiańskiego". Na uroczystej sesji Rady wygłosił referat pod tytułem "Mój Wyspiański". Przemówienia nadto wygłosili: Przewodnicząca Rady Miasta Krakowa Małgorzata Radwan-Ballada, Prezydent Jacek Majchrowski, Profesor Franciszek Ziejka oraz wnuczka Czwartego Wieszcza Pani Dorota Wyspiańska-Zapędowska (referat pt. "Śpiący Staś" - mój ukochany ojciec)... Po oficjalnych uroczystościach wymienione osoby zostały zaproszone na bankiet przez gospodarzy "Rydlowki" Dzięki uprzejmości Profesora Włodzimierza Wójcika, publikujemy dziś jego referat.
Pani Przewodnicząca Rady, Panie Prezydencie
Królewskiego Miasta Krakowa,
Ekscelencje,
Kochani Przyjaciele: Doroto i Miłoszu,
Panie, Panowie -
Mój Wyspiański,
czyli twórca „Wesela” w Zagłębiu i na Śląsku
Przemówienie wygłoszone na uroczystej sesji Rady Królewskiego Miasta Krakowa 28 listopada 2007 roku
Od kilku miesięcy funkcjonuje w mediach, głównie w internecie, zdjęcie, które po uroczystościach inauguracji „Roku Wyspiańskiego” w katowickim teatrze 10 stycznia 2007 roku zrobiła wnuczka wielkiego dramaturga, Dorota Wyspiańska-Zapędowska. Przedstawia ona jej mamę Leokadię i siedzącą obok niej w saloniku teatru na kanapie moją skromna osobę. Z ruchów naszych rąk wynika, że żywo dyskutujemy w nastroju delikatnego rozbawienia i radości. Patrzę na to zdjęcie z wielkim wzruszeniem. Pamiętam to, o czym wówczas mówiliśmy. Oto małżonka syna czwartego wieszcza, Stasia, znanego powszechnie z pastelowego portretu „Śpiący Staś”, żywo opowiadała o zafascynowaniu od lat niemal dziecięcych twórcą „Wesela”. W prestiżowym krakowskim liceum recytowała fragmenty „Wyzwolenia” nie wyobrażając sobie nigdy, że kiedyś zostanie synową tak wielkiego poety. Tekst bardzo dokładnie do dzisiaj zna na pamięć; oto bowiem rozmowę naszą inkrustowała recytacjami.
Ta doniosła rozmowa miała dla mnie moc inspirującą. Zacząłem opowiadać pani Leokadii historię mojego porażenia Wyspiańskim. Porażenia, które można nazwać iluminacją. Ta cudowna „wyspiańska” chmura unosi się nade mną już siedemdziesiąt lat i to głównie właśnie ona uformowała kształt mojej osobowości.
Stanisław Wyspiański należy do najwspanialszych osobowości formujących polską kulturę. Jest naszym prawdziwym skarbem narodowym. Podobnie jak „Mazurek Dąbrowskiego”, jak serce Zygmuntowego dzwonu. Dla mnie zaś jest – równocześnie – bezcennym dobrem osobistym. Ten mój duchowy związek z teściem Pani Leokadii rozpoczął się w 1937 roku w odległości niecałych dwustu metrów od miejsca, w którym snuliśmy nasze wspomnienia. Oto jako drobny pięciolatek stanąłem z moją ciotką przed gmachem, który zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Z informacji mojej opiekunki dowiedziałem się, że jest to teatr Wyspiańskiego. Pojąłem to tak, że pan „Wypsiański” – jak to wówczas wymawiałem - jest właścicielem tego imponującego gmaszyska, które po latach jakoś mi zmalało. O wiele później zrozumiałem i to, że katowicka wizyta odbyła się w trzydziestą rocznicę zgonu wielkiego dramaturga.
Jednak Wyspiański wkradał się w moją duszę najpierw jako fenomenalny plastyk. Na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych w naszych wiejsko-miejskich chatach łagiskich – w Zagłębiu – było rzeczą naturalną, było niemal normą umieszczanie na ścianach izb (zwłaszcza tych odświętnych) gazetowych reprodukcji portretów wielkich Polaków: Kościuszki, Piłsudskiego, Mickiewicza, Słowackiego, rzadziej już Krasińskiego. Pośród nich ważne miejsce zajmowały autoportrety i inne „malunki” – jak się mówiło - Stanisława Wyspiańskiego. Ten był najbardziej „swojski”. Dlaczego? Prosta odpowiedź. Te „malunkowe” jego nasturcje, malwy, kłosy żyta i owsa, kąkole, te chochoły, rozmaite zioła po prostu były nam bliskie, bo stanowiły naturalny składnik naszego realnego, rzeczywistego, codziennego wiejskiego życia.
Nieco później wsączyła się we mnie Wyspiańskiego sztuka słowa objawiona przede wszystkim jego poezją. Na etażerkach wiejskich izb pełno było różnych, nieco zaczytanych antologii z wierszami patriotycznymi oraz tak zwanych wypisów z czasów szkolnych rodziców, ciotek, wujków, starszych kuzynów. Stąd płynęły wiersze, których uczyłem się na pamięć. Z tego wyłaniał się pejzaż Krakowa, Wisły, Wawelu. Tych symbolicznych miejsc nie znałem. Poznawałem je z sagi ojca, który jako żołnierz będący w służbie czynnej w Krakowie przy ulicy Rajskiej, w roku 1927 odprowadzał prochy Juliusza Słowackiego na Wawel. Widoki Sukiennic, Kurzej Stopki, Domu Długosza jawiły się w tle pamiątkowych fotografii wycieczek szkolnych moich bliskich. Zagłębie od dziesięcioleci było zapatrzone na Kraków, ową ”duchową stolicę Polski” – jak to określił tuż przed zgonem radny Rady Miasta Krakowa, Wyspiański.
Ta liryka rozjaśniała mojemu pokoleniu ciemną noc okupacji. Niestety polska szkoła pod rządami nazistów zredukowała całkowicie wychowanie patriotyczne. Nie na Polaków byliśmy uczeni, lecz na siłę roboczą. W „czasach pogardy” szybciej dorastaliśmy. W miesiącach letnich musieliśmy zbierać zioła dla przemysłu farmaceutycznego III Rzeszy. Zioła, ukochane od najwcześniejszych lat mego życia, miały moc ratunkową. Oto bowiem po wykonaniu „normy” sadowiliśmy się na jakiejś skarpie i o nic nie podejrzewaniu, pod kierunkiem naszych nauczycieli budowaliśmy w sobie Polskę i polskość. Szły gawędy o polskich królach, zabytkach przeszłości, szły recytacje Mickiewicza, Wyspiańskiego, Lenartowicza. Młodociani mieszkańcy Warszawy na „tygrysy, mieli wisy”, my w Zagłębiu teksty patriotycznych wierszy. W roku 1947 (znów rocznica – czterdziesta rocznica zgonu autora Nocy listopadowej) kończyłem siedmioklasową szkołę podstawową, wcześniej pod kierunkiem wychowawczyni wystawiając Warszawiankę, w której grałem postać Chłopickiego.
Od czasu rozpoczęcia w roku 1952 studiów polonistycznych na Wszechnicy Jagiellońskiej bezustannie chodziłem szlakiem Wyspiańskiego. Znałem doskonale podstawowe prawdy. Urodził się 15 stycznia 1869 roku jako syn Franciszka i Marii z Rogowskich w królewskim mieście przy ulicy Krupniczej 14 (obecnie 26). Niemal codziennie idąc spod Błoń, z domu studenckiego „Żaczek”, przechodziłem tędy zmierzając na zajęcia, na ulicę Gołębią. Potem następowały spacery szlakiem: „Dom Długosza” pod Wawelem przy Kanoniczej 25; potem kolejno Kopernika 1, Zacisze 2, Westerplatte 1 (dawniej Kolejowa), Poselska 10, Plac Mariacki 9; Krowoderska 79. Stąd – już przed śmiercią - jak pamiętałem, przeniósł się do pobliskich Węgrzec. Zmarł w klinice przy Siemiradzkiego 1. I tutaj przystawałem.
Wiadomo powszechnie, ze po maturze od roku 1887 zwiedzał Polskę południowo-wschodnią (w Warszawie był tylko jeden raz), czego pogłosem będzie liryk o Rymanowskim lesie. Jest we Lwowie, Drohobyczu, Rohatyniu, Stanisławowie, w Haliczu. W 1889 roku – bezustannie wędrując - poznaje kraj ojczysty; bierze udział w inwentaryzacji cennych zabytków Nowego Sącza, Starego Sącza, Biecza, Jeżowa, Bobowej, Krużlowej, Mogilna, Korzennej, Grybowa, Ptaszkowej, Kamionki Wielkiej, czy też Tarnowa. Chodząc po polnych ścieżkach i drogach, fascynował się łanami zbóż i kąkolu, trawami, kwiatkami polnymi, ziołami, szlachetnym krojem liści. Stąd też stał się sławny jego „Zielnik” – zbiór ołówkowych rysunków ojczystej flory. Muszę powiedzieć, że w różnych fazach mojego życia odwiedzałem te miejscowości. Wielekroć z moimi uczniami z nowohuckich liceów, niekiedy – później - z moimi studentami polonistyki UJ.
Wiadomo, że dość wcześnie zainteresował się teatrem i dramaturgią. Już w czasie nauki w Gimnazjum Św. Anny, szkole o wielowiekowych tradycjach, podjął pierwszą próbę dramatyczną pisząc w roku 1886 sztukę Batory pod Pskowem. Potem przyszły utwory dotyczące zamierzchłej przeszłości Polski oraz sławiące niepodległościowe zrywy naszych rodaków: Warszawianka (1898), Legenda (1897), Lelewel (1899) czy też Legion (1900). Dramaty o tematyce współczesnej reprezentowała Klątwa (1899). Trzecią grupę stanowiły utwory o tematyce antycznej: Meleager (1898), Protesilas i Laodamia (1899). Trzeba jednak powiedzieć, że na trwałe w polskie życie narodowe wpisały się utwory dramatyczne: Warszawianka, Wesele (1901), Wyzwolenie (1903), Noc Listopadowa (1904). W kolejnych latach przyszły sztuki łączące tematy antyczne z problemami Polski i polskości: Skałka (1907), Zygmunt August (1907), Akropolis (1904) i Powrót Odysa (1907). Wyspiański „swojski” i „domowy” wchodził w sferę uniwersalizmu.
Był niewątpliwie wizjonerem i entuzjastą nowoczesnego teatru i nowoczesnej sceny. Dawał temu wyraz między innymi jako radny od roku 1905 Miasta Krakowa. Kiedy spełzły na niczym jego starania o dyrekturę Krakowskiego Teatru Miejskiego, z którym był uczuciowo bardzo związany, przystał na kandydowanie do samorządu rekomendowany przez Komitet Demokratyczny Polski. Leżały mu na sercu sprawy oświaty i szkolnictwa oraz wychowywania społeczeństwa w duchu miłości do ojczyzny. Tych spraw dotyczył jego wiersz Pociecho moja, ty książeczko. Na posiedzeniu Rady – jak już zaznaczono - postulował, aby na korytarzach wszystkich szkół były wywieszone na stałe mapy całej Polski z uwidocznieniem Krakowa jako tego państwa stolicy historycznej. Z jego pomysłu zrodziła się praktyka przygotowywania przez artystów-scenografów osobnych dekoracji dla poszczególnych inscenizacji. Wyspiański-wizjoner postulował stworzenie na południowej ścianie Wzgórza Wawelskiego teatru na wolnym powietrzu. Teatru na wzór sceny starożytnej. Te marzenia wyraził w liryku I ciągle widzę ich twarze…
Mówię o tym, ponieważ na początku moich studiów polonistycznych w krakowskiej Wszechnicy uczęszczałem na zajęcia żywego słowa prowadzonych przez legendarnego profesora Ronarda Bujańskiego. Całymi tygodniami w sali 56 w Collegium Novum ćwiczyliśmy Wielką Improwizację Mickiewicza, ale i wiele czasu wymagała recytacja Wyspiańskiego. Odpowiednie wypowiedzenie dwu słów „Więzy rwij!” wymagało wiele zachodu. Bujański był perfekcjonistą.
Wyspiańskim żyliśmy dyskutując z Kazimierzem Wyką o „legendzie i prawdzie” Wesela. Podziwialiśmy monografię Anieli Łempickiej. Zresztą tę piękną kobietę uwielbialiśmy i nazywaliśmy ją Rachelą. W latach siedemdziesiątych takież rozmowy prowadziliśmy w kręgu doktorantów Jana Nowakowskiego. Zawsze chodziło nam o kształt sztuki i o - Polskę, o tradycję, narodowe korzenie.
To wszystko przecież znajdowaliśmy w Wyspiańskim. Oto przykład. Jeden z wielu. W słynnym Kazimierzu Wielkim poeta wykłada swój pogląd na skomplikowaną problematykę budowania mentalności narodowej w ciągu stuleci istnienia Polski. Marzy o Polsce silnej, niepodległej, budującej własną osobowość nie na mitach i mrzonkach, ale na realnych podstawach woli, siły, czynu. Postulował przezwyciężenie fascynacji grobami, zwrócenie się ku przyszłości, ku realnym kształtom życia:
Wielkości! komu nazwę twą przydano,
ten tęgich sił odżywia w sobie moce
i duszą trwa, wielokroć powołaną,
świecącą w długie narodowe noce;
Trzeba też powiedzieć, że wielkie formy dramatyczne Wyspiańskiego są wielekroć bogato inkrustowane żywiołem lirycznym. Ów żywioł liryczny wkracza w dramaty pisarza. W Wyzwoleniu (1903) mamy na przykład cudowne, pełne szlachetnego żaru wypowiedzi Konrada:
Daj nam poczucie siły
i Polskę daj nam żywą,
by słowa się spełniły
nad ziemią tą szczęśliwą.
Jest tyle sił w narodzie,
jest tyle mnogo ludzi;
niechże w nie duch twój wstąpi
i śpiące niech pobudzi. (…)
Te piękne słowa dzisiaj są aktualne. Żywe, mają głęboki sens.
***
Ostatnie kilkanaście miesięcy przeżył poeta na „swoim zagonie” w Węgrzcach, koło Krakowa. Zakupił dla rodziny trzydzieści hektarów ziemi wraz z domem i zabudowaniami gospodarczymi. Schorowany, nie mógł pisać, ale do końca życia dyktował swoje utwory. Odwiedzali go przyjaciele, którzy niekiedy na piechotę wybierali się do niego. Zmarł w lecznicy krakowskiej 28 listopada 1907 roku. 2 grudnia został uroczyście pochowany na Skałce obok wielkich Polaków. Pochowany w klimacie uznania i wielkiej chwały.
28 listopada 1957 roku piszący te słowa – jako młody absolwent polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego - zorganizował w XII Liceum Ogólnokształcącym imienia Marii Dąbrowskiej w Krakowie-Nowej Hucie uroczystości w pięćdziesiątą rocznicę śmierci twórcy Wesela. Czas szybko biegł… i oto 10 stycznia 2007 r. w setną rocznicę zgonu „czwartego wieszcza” w katowickim teatrze jego imienia, istniejącego od stu lat, odbyła się uroczysta ogólnopolska inauguracja uchwalonego przez polski Sejm „Roku Stanisława Wyspiańskiego”. Ten wielki twórca bezustannie był obecny na scenie katowickiej; wedle zapowiedzi Dyrekcji Teatru w bieżącym roku objawi się jeszcze w imponujących spektaklach. Jego obrazy gościły na licznych wystawach śląskiego regionu. Tegoroczne – uroczystości –jak już powiedziano - zaszczyciła synowa poety, Leokadia Wyspiańska (wdowa po ostatnim synu autora Wesela Stanisławie – „Śpiący Staś” – na zdjęciu) oraz wnuczka Dorota Wyspiańska-Zapędowska. To właśnie dzięki osobie Leokadii mogłem ze ścinków pamięci uformować niniejszą relację. To ona jest tą twórczą siłą sprawczą, że z Dorotą i Miłoszem wędrujemy po Polsce ze słowem o Wyspiańskim. Na trasie tej wędrówki jest – poza krakowskim centrum - Zabrze, Sosnowiec (wspaniała premiera Wyzwolenia), Katowice, Lublin, Nisko, Leżajsk, Przemyśl, Płock (bogate warsztaty i wspaniała konferencja w Płockiej Książnicy), Będzin. 30 listopada udajemy się w trójkę do Kalwarii Zebrzydowskiej, którą Wyspiański-student wielekroć nawiedzał z „zielarskim” szkicownikiem. Nasza trasa wiedzie przez duże centra i… małe miejscowości. To dosłownie pod przysłowiowe „strzechy” wkracza Wyspiański. Na przykład w malutkiej miejscowości powiatu będzińskiego, na Preczowie, leżącym nad Czarną Przemszą i nieopodal Pogorii, miałem w październiku spotkanie multimedialne o Wyspiańskim. Przyszła młodzież szkolna, przyszli starzy skauci, przyszła Rada Gminy Psary na czele z wójtem. Ci ostatni nie „zaszczycali” zdawkowo spotkania. Przeciwnie. Żywo uczestniczyli w dyskusji, przynosili karteczki, na których w czas okupacji mieli zapisane fragmenty wierszy Czwartego Wieszcza. Kiedy przez okno patrzyłem na rozległe łąki, z malowniczymi krzakami, na tu i tam pasące się jeszcze krowy, byłem wzruszony tym Wyspiańsko-Rydlowsko-Tetmajerowskim pejzażem. Miałem wrażenie, że przeżywam ponowną prapremierę Wesela. Zresztą w Zagłębiu, zwłaszcza w Sosnowcu, przy wsparciu Wydziału Kultury, z wielkim rozmachem realizowano i nadal realizuje się program „Wyspiański” z udziałem Muzeum Miejskiego, Klubu Kiepury, Teatru Zagłębia, czy Miejskiej Biblioteki im. Gustawa Daniłowskiego. Nic dziwnego. To nad tą ziemią unosi się duch Wyspiańskich (Witold), Rydlów, Tetmajerów i decyduje o tym, że „Rok Wyspiańskiego” nie zakończy się datą 28 listopada 2007.
Jak informuje mnie Halina Rybak-Gredka, dyrektor Miejskiego Zespołu Szkół Nr 4 w Będzinie-Łagiszy im. Noblistów Polskich, ta przodująca w regionie placówka oświatowa myśli już o przypadającej na rok 2009 stoczterdziestej rocznicy URODZIN naszego wieszcza. W dniach 9-11 stycznia 2008 będzie miał tu miejsce niejako PROLOG tego oczekiwanego jubileuszu. Szkołę – i wiele ważnych instytucji kulturalnych i naukowych Zagłębia - odwiedzi wnuczka poety Dorota-Wyspiańska-Zapędowska wraz synem Miłoszem.
Synowa Stanisława Wyspiańskiego, Leokadia – nasza Lodzia - jest chora; dzisiaj fizycznie jest oddalona od nas zaledwie kilka kilometrów. Duchem jest jednak z nami. W tym uroczystym dniu łączymy się z nią ciepłym uczuciem i jasnymi myślami: „Dobrego zdrowia!” Zresztą za kilkanaście godzin będziemy w lecznicy i czule przyciśniemy Ją do serca.
Jestem prawdziwie wzruszony przemawiając w Radzie Królewskiego Miasta Krakowa, Radzie, której aktywnym członkiem był Czwarty Wieszcz narodowy polski. Unoszę wzrok ku chmurom, ku niebu i myślę: Ukochane prochy i błogosławione kosteczki zawarte w sarkofagach Wawelu i Skałki! Nie jesteście martwym truchłem. Żyjecie bezustannie w naszych umysłach i w naszych… sercach. Bo przecież wiadomo: „Umierać musi, co ma żyć!”
2007
WŁODZIMIERZ WÓJCIK
Dodany: 2007-12-14 12:08:55