Misskeit i Lolek. Opowieść o Tyrmandach

Data: 2012-10-12 09:48:18 Autor: Beata Bednarz
udostępnij Tweet

Na tablicę z podobizną Leopolda Tyrmanda przytwierdzoną na gmachu IMKI, gdzie przemieszkiwał on przez lata, wdowa po pisarzu, Mary Ellen Tyrmand, patrzy z niedowierzaniem, bowiem rozmiarami nie przypominała jej żadnej z podobnych form upamiętnienia zasłużonej postaci, jakie widziała w innych miastach. Śmieje się, że odpowiada Lolkowemu EGO - wspomina towarzysząca jej Agata Tuszyńska na swoim blogu. 

- Jestem szczeszliwa… szcze… - uczy się, powtarza po raz kolejny to szeleszczące słowo. - Szcze-szliwa, że jestem w Warszawie… […] Mijamy Plac Trzech Krzyży z kościołem świętego Aleksandra, w którym autor Złego lubił się modlić. Wdowa po nim nie może uwierzyć: - Modlił się, nosił krzyżyk?! Chwilę później przypomina sobie, że i w Ameryce miał jeden święty obrazek… Madonnę.

Jednym z tematów książki Tyrmandowie. Romans amerykański jest, obok historii o miłości z innej epoki i piętnastoletniego niezwykłego małżeństwa, pamięć wskrzeszona przez wdowę po czterdziestu latach od śmierci Leopolda Tyrmanda, a także życie ze wszystkim jego blaskami i cieniami. W czasie krakowskiego spotkania autorskiego, które zdominował wątek miłosny, Mary Ellen Tyrmand zapewniała, że wyłaniający się z publikacji portret jej męża jest prawdziwy, nieretuszowany i nielukrowany. Jak wyznała: nigdy nie przypuszczała, że kiedykolwiek powstanie książka o jej małżeństwie z Tyrmandem oraz że dane jej będzie przyjechać do Polski i zobaczyć miejsca, z którymi był związany Lolek, jak go tytułowała w prywatnym życiu. 

 Zapomniane listy

Dwa lata temu Agata Tuszyńska przeprowadzała wywiady z Mary Ellen Tyrmand. Zapis siedmiu spotkań miał złożyć się na artykuł, jednak wspomnienia coraz mocniej odżywały w pamięci wdowy. Na dodatek traf tak chciał, że w tym samym czasie znalazła ona w swoim nowojorskim mieszkaniu pakiet listów, o których zdążyła zapomnieć, że w ogóle istnieją. Pokazała je Agacie Tuszyńskiej, która wyczuła, że jest to doskonały materiał na książkę. Kiedy pracowałam nad książką, wspominałam i płakałam – wyznała w trakcie październikowego spotkania z czytelnikami w Krakowie Mary Ellen Tyrmand. Gdy w maju 1970 roku poznała przyszłego męża, nie wiedziała o jego legendzie w Polsce jako playboya, lidera bikiniarzy, popularyzatora zakazanego jazzu i kontestatora komunizmu. Tak naprawdę dopiero w trakcie swojej niedawnej – pierwszej – wizyty w Polsce musiała się z tą ikoną w pełni skonfrontować.

 Niezwykła historia miłosna

 Dear Miss Fox: thank you nice note. Two questions emerge: 1. Why should I not be your guide? (...) 2. Why don’t you give me a ring?

 Nie zachował się list, od którego zaczęła się niezwykła historia miłosna, rozgrywająca się na tle Ameryki lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, w czasach rewolucji seksualnej. Pochodząca z żydowskiej rodziny z Brooklynu doktorantka literatury hiszpańskiej na Uniwersytecie Yale, Mary Ellen Fox, od dawna z niesłabnącym podziwem czyta artykuły polskiego autora, piszącego z sukcesami w obcym dla niego języku. Imponuje jej ten przybysz zza żelaznej kurtyny o konserwatywnych i antykomunistycznych poglądach. Wysyła list do tygodnika „New Yorker” z prośbą o przekazanie go autorowi. Dlaczego nie zadzwoni Pani do mnie? Tak jej odpisze Tyrmand, który miał wtedy pięćdziesiąt lat i mimo tego, jak później zauważyła Mary Ellen, ani jednego siwego włosa. W trakcie pierwszego spotkania na Manhattanie ściera jej chusteczką puder z twarzy, mówiąc, że jest zbyt wyzywająco umalowana. Ona jest w duchu zaskoczona, że polski pisarz, którego bardzo podziwia za błyskotliwy umysł i odwagę w wyrażaniu niepopularnych poglądów, jest taki niski.

- Zaczęliśmy rozmawiać. (Tak, tak… I nie przestaliśmy przez piętnaście lat) – opowie Tuszyńskiej po czterdziestu latach od śmierci męża. Najpierw zakochała się w jego tekstach, a potem w nim samym. Można powiedzieć, że to się zaczęło od głowy i szło niżej… aż do końca – dodaje, komentując wspólną korespondencję. Od początku przejmuje inicjatywę. Zaczyna bywać u Tyrmanda na 83 Ulicy Wschodniej. Zaprasza go do swojego rodzinnego domu na kolację. Rodzice Mary Ellen Fox również są wielbicielami Tyrmanda jako publicysty. Wkrótce jednak zorientują się, że ich córkę łączy coś więcej ze starym emigrantem, co nie spodoba się szczególnie matce, która inaczej wyobrażała sobie jej przyszłość. Mary Ellen będzie w końcu zmuszona wyprowadzić się z domu.

Latem Tyrmand wyjeżdża na stypendium twórcze i to rozstanie zaowocuje serią korespondencji, którą możemy dziś poznać. Dominują listy pisane przez niego, gdyż wyłącznie te zbierał... Mary Ellen podkreśla, że bardzo wtedy dbała zarówno o formę, jak i o treść swoich listów. Ciężko nad nimi pracowała. Chciała, aby były uwodzicielskie nie tylko pod względem uczuciowym, lecz także - intelektualnym. Lolek zaś stara się zachować dystans i nie angażować przesadnie. Był już bowiem dwukrotnie rozwiedziony, nie chciał się znowu wiązać, dobrze mu z samotnością i wolnością.  Stopniowo jednak zaczyna uświadamiać sobie, że rodzi się między nimi uczucie i coraz mocniej wierzyć, że mogą być razem. W korespondencji pojawia się dużo kisses and kisses, coraz więcej zdrobnień i czułych zwrotów (on – nawiązując do pochodzącego z jidysz określenia mieskeit – przekornie nazywa ją Misskeit, czyli „brzydactwo”), aż w końcu Lolek stwierdza: Teraz, kiedy ja wiem i Ty wiesz, że ja wiem, co jeszcze można powiedzieć w listach? Zaczynają się spacery, rozmowy i randki.

Misskeit i Lolek poznają się coraz lepiej.  Odwiedzają ulokowane na Manhattanie niemieckie, czeskie i węgierskie knajpy (w jednej z nich zdumiony kelner spyta Mary Ellen: „A co ty właściwie robisz z tym staruszkiem?”) i dużo rozmawiają: o książkach, filmach, jazzie i polityce. Zaśmiewają się razem na komediach Monty Pythona, dzielą swoimi wrażeniami lekturowymi i opowiadają sobie nawzajem o swoich rodzinach. Wiosną Tyrmand wyjeżdża do Izraela. Ta podróż do matki pomoże mu podjąć decyzję.

Ślub

Tęsknię za Tobą i bardzo wyraźnie zdaję sobie z tego sprawę. Odnosisz tu sukces – moja matka jest całkowicie po Twojej stronie, masz ogromne poparcie u obojga moich rodziców.[…] Bóg jeden wie, po raz który wracam do trudnej sprawy, do wyrażenia uczucia, które mnie prześladuje. Wiem, że to jest dobre uczucie, wywołane przez Ciebie i do Ciebie skierowane, i jeżeli będzie dalej trwało, rozwijało się, stanie się dużo ważniejsze niż wszystkie inne przeciwności losu. Bo to oznacza dobrą rzecz – jakby powiedział Kubuś Puchatek.

Do ślubu doprowadza matka Leopolda Tyrmanda, który w kwietniu 1971 roku pojedzie do Izraela, aby ją odwiedzić i spytać, co ma robić (pięćdziesięciojednoletni mężczyzna!). Otrzymuje od niej pierścionek z brylantem, który podaruje Mary Ellen. Misskeit i Lolek pobierają się po mniej więcej 12 miesiącach znajomości, w sierpniu 1971 roku, w nowojorskim ratuszu na Manhattanie, w obecności jednego świadka. Ślub ma charakter świecki i niezbyt uroczysty. Po ceremonii pójdą sami na elegancki lunch do francuskiej (nieistniejącej już) restauracji na Drugiej Alei. Ona w pięknej, blado zielonej sukience, on - w smokingu.

Małżeństwo i uświęcanie codzienności

W ich pierwszym wspólnym domu z widokiem na osiemnastowieczny cmentarz (w New Canaan, w stanie Connectitut) Tyrmand powiesi plakat z metra – reklamę „New Yorkera Timesa” z pytaniem do czytelników o tekst, który zapamiętali z ich łamów. Ktoś podsunął artykuł o polskim pisarzu piszącym po angielsku, a mieszkającym w Harlemie (gdzie Tyrmand przez jakiś czas mieszkał). Dużo pisze, gra w tenisa lub biega. Bywa jednak przygnębiony, bo coraz mniej go drukują. On pracuje na piętrze, ona na dole nad swoim doktoratem o kondycji kobiety w hiszpańskiej prozie XIX wieku, który obroni, a dyplom – pełna wewnętrznej przekory – powiesi  w łazience (Mary Ellen wcześniej pod wpływem Tyrmanda rzuciła studia doktoranckie i pod jego wpływem na nie wróciła).

Wspólne wypady na rower, lody lub do kawiarenek zawsze są pełne rozmów o ludziach z Polski: o Kisielewskim, Herbercie, Konwickim i innych wybitnych Polakach. Lolek opowiada żonie także o wojnie, frankfurckich doświadczeniach kelnerowania, komunizmie oraz swoim dawnym życiu w ojczystym kraju, bo zawsze czuł się Polakiem. Uczy ją doceniania stylu w ubiorze, złości się z powodu rozrzucanych przez nią butów, zajmuje się codziennymi zakupami, długo szukając okazyjnych cen, gotuje „proste, chłopskie” dania, którymi uporczywie częstuje amerykańskich gości. Przyrządza specjalny trunek, który nazwie „tyrmandówką” i często mawia: Jontef jak zawsze! (Święto jak zawsze!). Stara się, aby każdy dzień był uroczysty, dlatego oboje prowadzą bogate życie towarzyskie, jeżdżą do Nowego Yorku na wystawy, filmy i do restauracji. Podróżują do Europy, poznając smaki i zapachy. Lolek domaga się od żony wierności, choć sam jej nie dochowuje, wyznając podwójne standardy. W rozmowach bywa intelektualnym despotą, apodyktycznym i wszechwiedzącym adwokatem własnych poglądów, a czasem i adwokatem diabła. Jego dewiza życiowa brzmiała: I will do it my way (Działam po swojemu), ponieważ był apodyktycznym, egotycznym i narcystycznym człowiekiem, ale zarazem mężczyzną uroczym i charyzmatycznym.

Tyrmand staje się mentorem swojej młodszej żony, co zresztą jej nie przeszkadza. Pozwala się ona prowadzić i traktować jak uczennicę. Pokazuje jej świat i to, co w nim najwartościowsze. Później Mary Ellen powie Agacie Tuszyńskiej: Lolek mnie stworzył. Stworzył… mądrą i piękną. Wyrafinowaną! He made mi sophisticated. Muszę przyznać, że miał niezły materiał, dobrą glinę. Wyzna również: To nie było spokojne życie. Nie było zawsze poukładane i wspaniałe. Dużo musiałam znosić - i to nie tylko dlatego, że to był sławny Tyrmand, polski pisarz. Stary lowelas zdradzał taką młodą siksę jak ja, co znosiła, bo – jak sama stwierdziła – nie miała natury zazdrośnicy. Po chwili jednak, jakby siebie strofując, dodaje, że miała chwile, nawet długie, kiedy czuła się kochana. Dzielił ich nie tylko wiek, lecz także kultura i tradycja, w jakich wyrastali, historia ich ojczyzn, a ponadto upodobania, charaktery i osobowości. Słowem: wszystko! Jednak opowieść Mary Ellen jest historią miłości spełnionej i szczęśliwej, która się skończyła, bo tak zadecydował los – jak powiedziała Agata Tuszyńska.

 Stateczny pater familias

Chodzę i chodzę tymi ulicami, a potem wracam do domu, gdzie nie ma tej jednej istoty, która ma dożywotnie prawo mnie oczekiwać.

Tak napisze Tyrmand z Izraela w jednym z listów do żony. Cztery lata później zostanie ojcem. Bliźniaki przychodzą na świat 6 lutego 1981 roku. Na pierwsze urodziny dostaną list od prezydenta Ronalda Reagana, który urodził się tego samego dnia. Tyrmand przeistacza się w statecznego pater familias. Jest zachwycony swoim ojcostwem: zmienia pieluchy, karmi i chodzi na spacery. W samolocie wpatruje się czule w zdjęcia bliźniąt. Kiedy siedzący obok niego młody mężczyzny zapyta: Twoje wnuki?, oznajmi: Przykro mi, to moje dzieci. W maju 1982 roku wyzna żonie w liście: razem z tymi dwiema małymi planetami orbitującymi dookoła Ciebie jesteś centrum mojego życia. Żona staje się dla niego ważniejsza niż pisanie, a rodzina - azylem. Nagła śmierć pisarza w czasie pierwszych od dawna wakacji na Florydzie, tuż po przeprowadzce do nowego, wspaniale urządzonego domu, wraz z czteroletnimi bliźniakami, brutalnie przerywa niespieszne rozmowy przy kominku o wspólnym szczęściu. Jego śmierć pozostawiła straszne ślady. To było dramatyczne. Leczyłam się z tego długo –  zwierzy się czterdzieści lat później Mary Ellen, która została bez środków do życia, bo mąż nie zabezpieczył przyszłości bliskich na wypadek tragedii. Nie załatwił dla nas ubezpieczenia. Nie myślał w tych kategoriach. Zaoszczędził na niepotrzebnym wydatku. Poskąpił. Zostawił mnie z niczym – w tych słowach pobrzmiewają zrozumiałe rozgoryczenie i żal. W Krakowie Mary Ellen ujmie tę tragedię w jednym zdaniu: Miałam wielkie poczucie utraty.

Mówić z życzliwością o tym egocentrycznym potworze

W puencie wspomnień zebranych w książce Mary Ellen stwierdzi: Był moim mężem i profesorem. Profesorem życia. Powtarzał, że warto żyć – mimo wszystko! W obecności krakowskiej publiczności wyzna: Nauczył mnie myśleć, a o wyjeździe Tyrmanda z ojczystego kraju w 1965 roku powie, że zostawił w Polsce coś, czego nigdy nie odnalazł w Ameryce, coś, co nie może być odnalezione. Wdowa po pisarzu podkreśla, że Ameryka była dla niego drugim domem, ale mawiał często, że nie trzeba jej tak bezkrytycznie uwielbiać.

Odniósł w Stanach sukces jako autor z Europy Wschodniej, co wcześniej udało się tylko Jerzemu Kosińskiemu. Do redakcji „New Yorkera” wpłynęła oszałamiająca wręcz ilość listów po ukazaniu się jego pierwszych tekstów na łamach tego czasopisma, o czym można się dowiedzieć z epilogu zamykającego książkę Agaty Tuszyńskiej, a dotyczącego archiwum Tyrmanda. Mąż autorki, Henryk Dasko, zaopiekował się spuścizną po pisarzu, a po jego nagłej śmierci – w pewnym sensie także zajął się Mary Ellen Tyrmand. Między nią a Tuszyńską nawiązała się przyjaźń, która trwa do dziś i zaowocowała publikacją ze wspaniałymi zdjęciami, listami i pocztówkami dokumentującymi emigracyjny etap życia autora Złego. - Chcę prawdy o Lolku. Trzeba o nim mówić, pokazać go jako człowieka, pełnego, prawdziwego, z jego wadami i błędami, wszystkim, co sprawiało, że był, kim był. Mówić z życzliwością o tym egocentrycznym potworze – tak swoje intencje opublikowania wspomnień i korespondencji tłumaczy trzecia żona Tyrmanda. I chyba pełniejszy portret pisarza nie powstania, bo przecież to Mary Ellen jest osobą, która najlepiej poznała go, gdy żył, kochał i pisał (właśnie w takiej kolejności) w Ameryce. Love story? Oczywiście! Ale - jakie love story!

Korzystałam z książki Agaty Tuszyńskiej Tyrmandowie. Romans amerykański, Wydawnictwo MG, Kraków 2012.

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Avatar uĹźytkownika - gosiaczek
gosiaczek
Dodany: 2018-03-27 14:39:51
0 +-

Ja nawet jeszcze nie podjęłam próby. Ale może sprawdzę jak to u mnie będzie wyglądało. 

Avatar uĹźytkownika - Frabu
Frabu
Dodany: 2018-03-27 09:19:00
0 +-

Mi "Złego" udało się ukończyć zmobilizuj się a gwarantuje że nie pożałujesz.

Avatar uĹźytkownika - katiewa92
katiewa92
Dodany: 2018-03-22 11:01:17
0 +-

Jeszcze.przede mną, ciekawi mnie ten "Zły"

Avatar uĹźytkownika - Joannate
Joannate
Dodany: 2018-03-20 18:41:15
0 +-

A mnie "Zły" bardzo się podobał, słuchałam go niedawno na audiobooku, z fantastycznym lektorem - Adamem Ferency. 

Avatar uĹźytkownika - martucha180
martucha180
Dodany: 2018-03-20 18:18:30
0 +-

@MonikaP  - ja też nie.

Avatar uĹźytkownika - MonikaP
MonikaP
Dodany: 2018-03-20 09:09:03
0 +-

Przez "Złego" nie dałam rady przebrnąć...