Leonardo da Vinci. Historia pełna kłamstw

Data: 2017-04-23 17:08:57 Autor: Adrianna Michalewska
udostępnij Tweet

W 1518 roku, w pracowni w Cloux Leonardo da Vinci siedział przy stole, trudząc się nad jakimś szczególnym zagadnieniem geometrycznym. Nagle usłyszał wezwanie, które zmusiło go do odłożenia pióra. Zanotował na papierze lustrzanym pismem: i tak dalej... ponieważ zupa stygnie. Wielki człowiek renesansu porzucił badania, wzywany na obiad. A więc jadał, jak śmiertelnik. Miał też sporo innych słabości, bardzo zwyczajnych, niezwykle przyziemnych. Pięć wieków od czasów jego śmierci nagromadziło sporo kłamstw na temat tego, kim był Leonardo da Vinci. Odkrywanie jego biografii jest przygodą, w którą powinien się udać każdy z nas. W końcu mistrz był jeden, a my do dzisiaj wspominamy go z zachwytem.

Leonardo da Vinci. Samouk, człowiek bez wykształcenia?

Mówi się, że Leonardo nie ukończył żadnej szkoły. Nic bardziej mylnego. Faktem jest, że jako nieślubny syn nie mógł studiować w żadnym ze słynnych uniwersytetów. Nie był jednak niewykształcony. Choć sam ubolewał nad brakiem dyplomu, to wydaje się, że bardziej dokuczała mu nieuzasadniona pogarda ze strony tych, którym los bardziej sprzyjał, niż brak wiedzy uniwersyteckiej. Pogarda, której doświadczył, pozostawiła w jego duszy niezatarty ślad. 

Jako czternastolatek przyjechał do Florencji, do ojca, notariusza na usługach rodziny Medyceuszy. Florencki złotnik, Andrea del Verocchio, zachwycił się rysunkami chłopca i przyjął go do swego warsztatu. Była to swoista degradacja, bowiem o ile ojciec Leonarda był członkiem prestiżowej gildii sędziów i notariuszy, o późniejszy mistrz, jako malarz, mógłby jedynie wstąpić w szeregi lekarzy, aptekarzy, wytwórców serów czy rękawiczników.

Nieoczekiwanie jednak wybranie Verocchiego jako nauczyciela młodego Leonarda okazało się niezwykle fortunne. Verocchio był potomkiem murarza, człowiekiem o dobrym sercu i wielkiej wyrozumiałości. Być może dlatego, że miał za sobą burzliwą młodość i poznał prawdziwą biedę. Jako późniejszy ulubieniec domu Medyceuszy (zaprojektował m.in. grobowiec Kosmy Medyceusza), rozwijał swój talent, nie szczędząc pomocy i wsparcia młodym utalentowanym czeladnikom. W tym wypadku uczeń szybko przerósł mistrza. Leonardo wykazywał niezwykły talent malarski, upodobanie do kolorów, a ze szczególnie dużym upodobaniem malował... loki.

Leonardo był młodzieńcem obdarzonym pięknymi, kręconymi włosami. Także broda przyszłego mistrza była bujna i falująca, podobno sięgała jego piersi (tu zdania są sprzeczne, Charles Nicholl twierdzi, że Leonardo nie zapuścił brody). Jeżeli dodać, że z upodobaniem nosił barwne stroje, na przykład lubował się we fiolecie, można przyjąć, że ostentacyjnie wyróżniał się z tłumu skromniej odzianych florentczyków. I choć w tym czasie florenckie jedwabie i brokaty podbijały świat (największym odbiorcą tych dóbr była Turcja), to mieszkańcy Florencji ostrożnie ozdabiali swoje ciała luksusowymi tkaninami. Przyczyna była prosta: zbyt bogaci mieszczanie mogli liczyć na... wyższe podatki, zatem pragmatyczni florentczycy nosili się skromniej niż chcieliby. Najwyraźniej Leonardo nic sobie z takiej ostrożności nie robił.

Zdecydowanie nie lubił skromności. Kochał się w ostrych kolorach, nie stronił od czerwieni i różu. Jak podaje jeden ze spisów jego garderoby, dysponował:

różowym szlafrokiem z tafty, fioletową peleryną z aksamitnym kapturem, atłasowymi płaszczami: purpurowym i szkarłatnym, fioletowym płaszczem z wielbłądziej wełny, fioletowymi, czarnymi i różowymi rajtuzami i różowymi czapkami.

Nic dodać, nic ująć.

Kiedy ojciec Leonardo ożenił się po raz trzeci - z piętnastoletnią Margeueritą - dwudziestopięcioletni Leonardo chętniej przebywał w domu Verocchia. Znalazł tam nie tylko przyjaciela oraz mistrza, ale i naukę, której nie mógł zdobyć z racji swego pochodzenia. Do warsztatu Verocchia wszedł jako wiejski podrostek, wyszedł zaś mistrzem, znającym się na geometrii, muzyce i sztuce. Dzięki swemu mistrzowi nawiązał kontakt z domem Medyceuszy, który zapewnił młodzieńcowi samodzielne zlecenia – dowód na to, że był już na tyle ukształtowanym artystą, że zamożni patrycjusze zlecali mu ozdabianie swych domów i malowanie portretów. Wtedy właśnie ujawniła się inna cecha artysty, która stała się jego przekleństwem.

Leonardo da Vinci. Perfekcjonista


poklon


W 1481 roku Leonardo otrzymał zlecenie na namalowanie obrazu „Pokłon Trzech Króli” dla kościoła San Donato a Scopeto we Florencji. Kontrakt przewidywał przygotowanie dzieła w ciągu trzydziestu miesięcy. Wynagrodzenie było niezwykle skomplikowane, ale korzyści, także te pozafinansowe, dla Leonardo wielkie. A jednak nie zdążył. Mnisi posłali opóźniającemu pracę mistrzowi pszenicę i wino, pragnąc zachęcić go do wydajniejszej pracy. Pozbawiony trosk doczesnych malarz zarzucił dzieło w fazie szkicu, nigdy nie naniósł farb. I na nic były wszelkie błagania i pomstowanie oburzonych zleceniodawców. Obraz pozostał niedokończony. Na pociechę, namalował im zegar słoneczny, przyjmując wynagrodzenie w drewnie na opał. 

Podobny los spotkał projekt arrasu dla króla Portugalii. Artysta podjął się przygotowania wzoru do tkania, po czym nie dotrzymał słowa. Jego niesłowność była wręcz przysłowiowa. Ugolino Verino, poeta, stwierdził, że przez dziesięć lat wczesnej twórczości Leonardo dokończył.... jedno dzieło. Sam papież Leon, jak pisze Vasari, miał zakrzyknąć, że Leonardo nigdy niczego nie ukończy.

madonnaW 1480 roku zaczął pracę nad obrazem „Madonna z Dzieciątkiem i kotem”. Wykonał przypuszczalnie dziesiątki szkiców, ale samo malowidło nigdy nie powstało. Zafascynowany dłońmi niemowląt, Leonardo obsesyjnie szkicował ręce dzieci, aby uzyskać efekt niezdarnego uścisku małej rączki. Żaden ze szkiców nie był na tyle dobry, aby mógł posłużyć za podstawę do obrazu. 

Leonardo był ofiarą własnej skłonności do perfekcji. Przyjmował zlecenia, pracował nad dziełami i porzucał je, gdy prace nie przynosiły zadowalających efektów. Tam, gdzie inni tworzyli szybko i bez głębszej refleksji, u niego pojawiała się rozterka, czy dane ujęcie nie może być lepsze, dokładniejsze, bardziej udane. I tak mijały miesiące, dzieło nie powstawało, a Leonardo w końcu zarzucał prace, zniechęcony marnymi, jego zdaniem, wynikami. 

Da Vinci był niezwykle dociekliwy i uważny. Badał relacje światła i cienia, odbicia chmur i słońca, padającego na przedmioty i postaci. A nade wszystko analizował ludzkie ciała, będące dla niego niedoścignionym wzorem doskonałości. Badając zwłoki, poszukiwał nieuchwytnych struktur, decydujących o układzie i ruchu żyjącego organizmu. 

Chciał zrozumieć związki pomiędzy temperaturą a kolorem powietrza. Pewnego dnia wspiął się na górę Monte Rosa w pobliżu Mediolanu i analizował kolor rozrzedzonej materii. Do szeregu cech i umiejętności można zatem przypisać Leonardowi początki alpinizmu, a przynajmniej próby badania związków wysokości gór z rozrzedzeniem powietrza.

madonnawsrodskal

Około roku 1482 Leonardo opuścił Florencję i wszystkie niedotrzymane obietnice zostawił za sobą. Ruszył do Mediolanu, do Lodovica Sforzy, aby tam rozpocząć karierę inżyniera. W liście do domu Sforzów pisał o planach budowy mostów, tuneli i zapór wodnych. Przypuszczalnie nie miał w tej dziedzinie doświadczenia i osiągnięć. Ale w jakiś sposób przekonał Sforzę, że jest w stanie dokonać wielkich dzieł. Zbudował też projekt lawety kołowej, formy machiny wojennej, a także całego szeregu urządzeń, mających szerokie zastosowanie w inżynierii wojskowej. Artysta miał zapewne w pamięci wydarzenie z pracowni Verocchia, gdy jako dziewiętnastolatek obserwował podniesienie miedzianej dwutonowej kuli na szczyt kopuły katedry we Florencji. Dzięki umiejętnościom inżynieryjnym dwie tony miedzi poszybowały na wysokość dziewięćdziesięciu metrów. Zafascynowany tym Leonardo musiał uznać prymat nauk użytecznych nad malarstwem. 

Niestety, w ciągu dwóch lat Mediolan nie dostrzegł w da Vincim talentu inżyniera wojskowego, a dwa zlecenia na wykonanie obrazów o charakterze religijnym zakończyły się klęską. Zamówiony dla Macieja Korwina, węgierskiego króla, obraz Madonny w ogóle nie powstał, a malowidło ołtarzowe w kościele San Francesco Grande, obejmujący znany obraz „Madonna wśród skał”, stało się przyczynkiem do skandalu.

Leonardo znalazł na swoje dzieło lepszego, innego kupca, a zakonników znieważył, podważając ich umiejętność oceny wartości dzieła. „Madonna wśród skał” była chyba pierwszym dziełem, które usatysfakcjonowało mistrza na tyle, że nie tylko je zakończył (obraz jest środkową częścią tryptyku), ale bronił jego wartości. Drobiazgi geologiczne i botaniczne, ujęcie w tle grupy, która jest do dzisiaj źródłem wielu spekulacji, dodawały dziełu uroku. Kłótnie z konfratrami zatrzymały malowidło w pracowni mistrza na ponad dwadzieścia lat. Dziś mamy dwie wersje dzieła, jedną w Luwrze, drugą, namalowaną przez ucznia Leonardo – w National Gallery w Londynie. Jak się jednak okazało, kłótliwy charakter i nierzetelność Leonarda nie stanęły na przeszkodzie jego kolejnemu, wielkiemu zleceniu.

Leonardo da Vinci Ostatnia wieczerza


wieczerza



Na przełomie 1494 i 1495 roku Lodovico Sforza zaprosił artystę do ozdobienia refektarza w klasztorze Santa Maria delle Grazie. Oczekiwał od Leonarda, że ten stworzy scenę biblijną, adekwatną do miejsca, czyli „Ostatnią Wieczerzę”. Po przeciwnej stronie refektarza Giovanni Donato da Motorfano miał namalować scenę „Ukrzyżowania”. Warto zauważyć, że te dwie sceny były powszechnie malowane w klasztorach i podobne zlecenie nie było niczym szczególnym. Zwyczajowo zatrudniano dwóch lub więcej malarzy, aby wymusić na nich rywalizację. Podobnie stanie się w przypadku malowania fresków w Kaplicy Sykstyńskiej. Grupa artystów będzie rywalizowała ze sobą, a papieżowi Sykstusowi IV najbardziej do gustu przypadnie twórczość Kosmy Rosselliego, znajdującego upodobanie w złoceniach i ultramarynie.

Tymczasem różnica pomiędzy Leonardem a Montorfano polegała głównie na tym, że ten drugi miał spore doświadczenie w tworzeniu fresków, podczas gdy da Vinci nigdy się tym nie zajmował. Rozpoczął od postawienia dziewięciometrowego rusztowania. Znana jest historia upadku Michała Anioła, który malował „Sąd Ostateczny” w Kaplicy Sykstyńskiej. Uraz nogi uleczył podobno winem Trebbiano, do dzisiaj wyrabianym na północy Włoch. Da Vinci spodziewał się zapewne żmudnej i niebezpiecznej pracy, która wymagała nie tylko kunsztu malarskiego, ale i siły.

Pracę rozpoczął od nałożenia gruboziarnistego tynku. Korzystał z mieszanki trocin, sukna, kleju, wapna, kwarcu i piasku, nakładając warstwę około dwóch centymetrów. Należy pamiętać, że w czasach, gdy powstawała „Ostatnia Wieczerza" chłodne pomieszczenie refektarza nie zapewniało należytej wentylacji i ogrzewania, dzięki którym tynk mógłby schnąć. Na mokrym, wilgotnym podkładzie artyści przykładali coś w rodzaju szablonu, który szybko pokrywali farbą. W przypadku „Ostatniej Wieczerzy” szablon, którego używał da Vinci, musiał mieć około dziewięciu metrów szerokości.

Taki tryb pracy był mistrzowi szczególnie obcy. Musiał malować po kawałku, raz rękę, raz głowę. Zatem i tym razem postanowił działać po swojemu, ignorując osiągnięcia poprzedników. Zafascynowany możliwościami malowania farbami zawierającymi olej, tworzył mieszanki oleju z orzechów, siemienia lnianego, gorczycy i jałowca. Podgrzewał je i odparowywał, niczym średniowieczny alchemik, poszukując idealnej kompozycji, która nie drażniłaby zapachem i nie tężała nadmiernie szybko. Zapewne sięgał do dwunastowiecznego opracowania Theophilusa Presbytera, wyjaśniającego możliwości zastosowania oleju jako podstawy do pigmentu. I choć Verocchio nie malował olejami, Leonardo wydawał się zafascynowany tymi względnie nowymi możliwościami.

Powszechnie stosowano tempery, ale malarstwo oparte na farbach olejnych miało wiele zalet. Pigmenty zmieszane z olejem były lśniące, bardziej intensywne niż tempery, wolniej schły, pozwalały na lepsze rozprowadzenie farm na samym dziele, co często stosował da Vinci. Dzięki temu zachowało się sporo odcisków jego palców. Dodając więcej lub mniej oleju, uzyskiwało się różne stopnie nasycenia, a możliwości podgrzewania stygnącej farby zapewniały artyście więcej czasu na poprawki i uzupełnienia. Nic dziwnego, że Leonardo chętnie korzystał z tej metody. Jako perfekcjonista, wielokrotnie poprawiał i przemalowywał raz już pozornie ukończone dzieło. Oleje nadawały się do tego wyśmienicie.

Bardzo możliwe, że początkowo chciał namalować „Ostatnią Wieczerzę" farbami olejnymi na suchej ścianie. Na pewno znał dzieło Domenica Veneziana, autora malowidła ściennego na suchej ścianie kaplicy Portinarich we Florencji. Dzieło to nie zachowało się do naszych czasów. Ostatecznie jednak przystąpił do malowania fresku. Po zagruntowaniu ściany i położeniu warstwy ochronnej, pokrył ją toksyczną bielą ołowiową. Trujący ołów zaszkodził między innymi Rafaelowi. Van Gogh, mający zwyczaj próbowania pigmentów, także padł ofiarą trujących farb. Tymczasem Leonardo, chociaż zużywał bardzo duże ilości bieli ołowiowej, nie skarżył się na choroby, które kontakt z tą toksyną mógłby wywoływać (najczęściej były to depresja, osłabienie, przygnębienie, podatność na infekcje). Da Vinci, pasjonat i perfekcjonista, malował, nie skarżąc się na brak inwencji. Nakładał kolejne warstwy farby (stworzył temperę olejną), gdy tylko poprzednie wyschły na tyle, że można było pracować dalej.

Dzięki zastosowaniu nowych technik, Leonardo mógł pozwolić sobie na użycie kolorów, których z racji ograniczeń chemicznych nie stosowano w przypadku fresków. Stąd w „Ostatniej Wieczerzy” wyrazisty cynober, ultramaryna i azuryt. Choć umowa na wykonanie dzieła nie przetrwała do naszych czasów, przypuszczalny koszt zakupu pigmentów zamknął się w kwocie rocznego wynagrodzenia słabiej opłacanego pracownika np. tkalni.

Leonardo da Vinci Ostatnia Wieczerza. Kogo zabrakło przy stole?

Najwięcej wątpliwości wzbudziły postaci zebranych przy stole w Wieczerniku apostołów. W centralnym miejscu artysta ulokował Jezusa Chrystusa i przypuszczalnie świętego Jana. Przy planowaniu perspektywy ustawił postaci tak, że spojrzenia oglądających automatycznie kierują się ku twarzy Jezusa. Sama postać Syna Bożego jest nieznacznie większa od pozostałych. Taka koncepcja wynikała z odpowiedniego rozmieszczenia postaci, aby linie perspektywy zbiegały się w określonym miejscu, jak hostia czy brzuch Marii Panny, stąd określenie „perspektywa maciczna”.

Tu dodatkowo Jezus został namalowany na tle okna, za którym rozpościera się niebo i elementy krajobrazu. Ciepły kolor twarzy i włosów Jezusa przyciąga wzrok. Do namalowania niebieskiego płaszcza na ramieniu Chrustysa użyto ultramaryny, pochodzącej z pozyskiwanego w dzisiejszym Pakistanie lapis lazuli, pigmentu tak drogiego, że zdarzały się przypadki kradzieży, polegające na zdrapaniu farny z malowideł. Dodatkowo lapis lazuli nie może być kładziony na mokrym tynku. Leonardo musiał zastosować aż pięć warstw farby, aby uzyskać spodziewany efekt.

Także przy tworzeniu tego dzieła nie obeszło się bez skandalicznych opóźnień. Rozdrażniony Lodovico zagroził artyście, który - urażony - porzucił Mediolan i niedokończone malowidło. Obiecane dwa tysiące dukatów (w przybliżeniu mowa o kwocie trzystu pięćdziesięciu tysięcy dolarów, licząc wedle dzisiejszych wartości) mogło przepaść, ale Leonardo nie wydawał się tym zmartwiony. Był artystą, mistrzem, a nie zleceniobiorcą wymagającego Lodovico Sforzy, oczekującego od swego artysty nie tylko ukończenia malowidła w refektarzu, ale także szeregu dodatkowych prac. Ostatecznie jednak udało się udobruchać kapryśnego mistrza, który powrócił do Santa Maria delle Grazie, aby dokończyć dzieła.

chrzciciel

Dzisiaj identyfikacja poszczególnych postaci przy stole nie nastręcza szczególnych trudności. Poza jedną z nich. Siedzący po prawicy Chrystusa święty Jan wydaje się osobą niezwykle zagadkową. Delikatne rysy, brak zarostu, cała sylwetka przypominają raczej kobietę niż jednego z siwych, wyraźnie starszych apostołów, towarzyszących Jezusowi przy wieczerzy. Taka interpretacja dała przyczynek do różnych, często fantastycznych koncepcji, jakoby miejsce Jana zajęła żona Chrystusa, kobieta, matka jego dzieci, założycielka dynastii Merowingów. W rzeczywistości jednak taka koncepcja jest nieprawomocna. Wystarczy dokładniej zbadać inne obrazy Leonarda, aby odkryć jego fascynację postaciami o nieokreślonej płciowości. Pomijając już słynną „Mona Lisę”, okrzykniętą autoportretem artysty, istnieje szereg namalowanych przez niego wizerunków osób o niesprecyzowanej płci, zawieszonych niejako pomiędzy męskością a kobiecością, niedoprecyzowanych, niejednoznacznych, a przez to tajemniczych i wielowymiarowych.

Wśród uczniów Leonarda znalazł się Giacomo Caprotti, inaczej zwany Salai, ulubieniec, a wedle niektórych także ukochany mistrza. Ten młody człowiek, postać reprezentująca istotę ludzką tuż przed ostatecznym uformowaniem, stał się modelem dla wielu malowideł Leonarda. To, co dzisiaj na obrazie „Święty Jan Chrzciciel” może przypominać dwuznaczną istotę, o wyraźnie kobiecych rysach i wiele mówiącym uśmiechu, jest w rzeczywistości dowodem fascynacji artysty nad fazą ludzkiego życia, gdy z młodego chłopca kształtuje się mężczyzna, będący ciągle jeszcze istotą niedokończoną, ostatecznie nieuformowaną.

Zatem w „Ostatniej Wieczerzy” brak, jak chciałby Dan Brown, Marii Magdaleny, siedzącej po prawicy Jezusa. Święty Jan, o kobiecej twarzy, będący niejako geometrycznym odbiciem postaci Jezusa, to nie dowód na istnienie rodziny Chrystusa ani innych tego typu koncepcji. To po prostu realizacja planów malarskich mistrza, szukającego w twarzy Salaiego boskiej proporcji, piękna i niejednoznaczności. 

Leonardo da Vinci - kim był naprawdę?

leonardo

Każdy malarz maluje siebie – miał powiedzieć Kosma Medyceusz. I jest w tym wiele prawdy, także w przypadku Leonarda. Choć on sam potępiał np. Sandro Boticellego za udostępnianie swojej twarzy jako modelu innym twórcom, obrazy da Vinciego mogły być dowodem na jego upodobanie do uwieczniania własnej postaci na płótnie. I choć niewiele wiemy o prawdziwym wyglądzie artysty, poza tym, że zdradzał upodobanie do kolorowych i wykwintnych strojów, a z odręcznej notatki wiemy, że jako pięćdziesięciolatek nosił okulary i sypiał w szlafmycy, to trudno jest ostatecznie rozstrzygnąć, jak wyglądał Leonardo. 

Mówi się, że podobno umieścił swoją podobiznę w dolnym rogu malowidła „Pokłon Trzech Króli”, które jednak pozostało niedokończone, a przez to nie mamy wystarczająco jasnego dowodu na to, że to sam Leonardo przygląda się głównym postaciom na obrazie. Również domniemany autoportret czerwona kredą wydaje się być odbiciem innej twarzy, bowiem podczas malowania „Ostatniej Wieczerzy” Leonardo był zaledwie czterdziestolatkiem, a wspomniany autoportret powstał według Rossa Kinga w tym czasie i przedstawia starca, a zatem nie samego artystę. Mamy portret Francesco Melziego z 1510 , zatytułowany „Leonardo w późnym wieku średnim”. Czy to mistrz, czy nie? Badacze życia mistrza nadal się o to spierają.

Istnieje pewna szansa na to, że apostoł Tomasz to w rzeczywistości sam Leonardo. Postać ukazano z uniesionym palcem, co było charakterystycznym gestem samego mistrza. Jednak przez lata, gdy dzieło w refektarzu niszczało i było poprawiane, rysy twarzy również uległy niezamierzonej korekcie, przez co ironią losu stał się fakt, że jeden z najbardziej znanych twórców do dziś pozostaje dla nas osobą bez twarzy, zagadką, której pewnie nigdy nie zdołamy rozwikłać. Ale tu warto zajrzeć do twierdzeń Charlesa Nicholla, który w książce Leonardo da Vinci. Lot wyobraźni twierdzi, że wręcz przeciwnie, dowodów na wygląd mistrza mamy aż nadto. 

Leonardo da Vinci - bezbożnik i antyklerykał

Popkultura ukształtowała wizerunek Leonardo jako wielkiego bezbożnika, człowieka kontestującego zabobony, a przy okazji sprzeciwiającego się Kościołowi w każdej jego formie. Wielbiciel rozumu miał działać przeciwko instytucji i wbrew jej zakazom. A jak było naprawdę?

Jako człowiek renesansu, mieszkaniec Mediolanu, poddany Sforzów, nie mógł jawnie demonstrować ateizmu. A może nigdy ateistą nie był? Pomijając osobiste poglądy twórcy, trzeba zauważyć, że każde z jego dzieł dowodzi niezwykłej i wnikliwej znajomości zarówno Biblii, jak i apokryfów. Cokolwiek myślał o papieżu i o władcach rywalizujących ze sobą włoskich księstw, tematy biblijne były jego chlebem powszednim, bez nich nie stworzyłby tylu słynnych dzieł.

Z pewnością nie pochwalał wielu praktyk kościelnych, ale jego pisma i działania nie potwierdzają zarzutu herezji, jaki skierowano wobec Leonarda w „Żywotach” Vasariego. Niesłusznie mówi się, że bezprawnie dokonywał sekcji zwłok. W średniowieczu i renesansie sekcje zwłok były bardzo częste. Pierwszy zapis tego wydarzenia zawarto w księdze z roku 1286. Badano zwłoki na potrzeby nauki akademickiej i na życzenie lekarzy oraz rodzin zmarłych. Antonio Benivieni, lekarz żyjący we Florencji, dokonał stu sześćdziesięciu sekcji, zatem działania Leonarda nie były w tym zakresie ani heretyckie, ani nielegalne. Przypuszczalnie mógł mieć spore osiągnięcia w zakresie astronomii. Na przeszło sto lat przed Galileuszem zapisał, że Słońce się nie porusza. 

Interesujące było pojmowanie przez Leonardo zagadnienia duszy i cudów. Uważał, że Boga można lepiej pojąć, poznając jego dzieła. Badał naturę, a to byłoby dowodem największego uwielbienia dla Stwórcy. 

Bezsprzecznie nie był przychylny koncepcji życia zakonnego, które uważał za dowód na hipokryzję ludzi, rezygnujących z pracy i ubóstwa na rzecz bytowania w pięknym otoczeniu bez większych trosk. Biorąc pod uwagę, że „Ostatnią Wieczerzę” malował w klasztorze, na pewno miał okazję nie raz potwierdzić bądź zweryfikować swoje poglądy na tę kwestię. Należy jednakże pamiętać, że powszechne zepsucie duchowieństwa i handel tzw. odpustami, często rzekomymi relikwiami, które miały zapewnić kupującym zmazanie grzechów, były ośmieszane w wielu znanych tekstach literackich. Między innymi pisał o nich Boccaccio w Dekameronie, gdzie bezlitośnie szydził z lubieżności i chciwości duchownych. 

Leonardo zafascynowany był zarówno życiem, jak i śmiercią. Czy postrzegał ją tylko jako kres procesów biologicznych? Tego nie wiemy. Faktem jest, że 23 kwietnia 1519 roku w obecności notariusza i siedmiu świadków spisał testament. Co ciekawe, wykluczył z niego Salaia. Zaznaczył, że życzy sobie konduktu od określonego miejsca aż do bram kościoła, trzydziestu mszy, woskowych gromnic i sześćdziesięciu biedaków ze świecami, którym za udział w uroczystości miano zapłacić. Zmarł 2 maja w Clos Luce we Francji. Pogrzeb odbył się dopiero po trzech miesiącach w kościele św. Florentyna, tak zniszczonym podczas rewolucji francuskiej, że w 1802 roku trzeba było go rozebrać. Szczątki z cmentarza zebrano w jeden kąt i zakopano w ziemi. Zapewne tam spoczęły kości wielkiego Leonardo. 

Vasari zapewnia, że Leonardo nawrócił się przed śmiercią i przyjął Najświętszy Sakrament. A jednak znamy przekonanie mistrza, że we wszystko należy wątpić, co pozostaje w sprzeczności z gorliwą religijnością, jaką mu Vasari, w ostatnich chwilach życia, przypisuje.

Powiedzieć, że Leonardo da Vinci był geniuszem, to jakby nic o nim nie powiedzieć. Człowiek, wokół którego narosło wiele mitów, kontrowersyjny twórca, nowator, obojętny na naciski i żądania ludzi, którzy docenili jego kunszt i pomogli mu stworzyć dzieła, które ostatecznie przesądziły o wielkości twórcy. A także strojniś, miłośnik dobrego wina, kolorowych szat, amator wygodnego życia, skandalista i pewny siebie człowiek, zdecydowanie broniący swoich poglądów, odporny na okrzyki oburzenia, idący pod prąd tradycji i obyczajów.

Pozostaje nieodparte wrażenie, że nie znamy go zupełnie. Jeżeli tworzył dzieła bliskie doskonałości, to te ukończone wygrały z jeszcze lepszymi, których nie zdążył zakończyć lub porzucił, zniechęcony niesatysfakcjonującymi go efektami. Pozostał w naszej pamięci jako autor „Mona Lizy” i „Ostatniej Wieczerzy”, a jednak to inżynieria była jego prawdziwą pasją, sztuką, której pragnął się poświęcić w całości. Prekursor samolotów i łodzi podwodnych, którego twarzy być może nie znamy i twórca malowideł, które zyskały sławę ze względu na towarzyszące im skandale. Kim był Leonardo da Vinci? Na odpowiedź pozostanie nam jeszcze długo poczekać.

Kulisy powstania „Ostatniej Wieczrzy" oraz więcej informacji o samym Leonardzie da Vinci znajdziecie w pasjonującej książce Rossa Kinga Leonardo i Ostatnia Wieczerza, która ukazała się nakładem Oficyny Literackiej Noir sur Blanc. Książkę kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Bibliografia:

Charles Nicholl, Leonardo da Vinci. Lot wyobraźni

Ross King, Leonardo i Ostatnia Wieczerza.

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Avatar uĹźytkownika - emilly26
emilly26
Dodany: 2017-04-24 00:29:31
0 +-
Podoba mi się tekst, w którym wiemy niedużo o Leonardzie da Vinci. Każdy artysta ma ukryte w sobie tajemnic.
Avatar uĹźytkownika - martucha180
martucha180
Dodany: 2017-04-23 22:30:31
0 +-
Ciekawy tekst, ale zdecydowanie za mało o jego wynalazkach i inżynieryjnej pasji.
Książka

Warto przeczytać

Reklamy
Recenzje miesiąca
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Kobiety naukowców
Aleksandra Glapa-Nowak
Kobiety naukowców
Szpital św. Judy
M.M. Perr
Szpital św. Judy
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Krypta trzech mistrzów
Marcin Przewoźniak
Krypta trzech mistrzów
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Pokaż wszystkie recenzje